JustPaste.it

Warszawa, jakiej nie znasz

Co się stanie, gdy podczas spaceru z głównej ulicy nagle skręcimy w prawo czy w lewo? Może się okazać, że zobaczymy całkiem inną Warszawę. Warszawę nieznaną.

Co się stanie, gdy podczas spaceru z głównej ulicy nagle skręcimy w prawo czy w lewo? Może się okazać, że zobaczymy całkiem inną Warszawę. Warszawę nieznaną.

 

- Denerwują mnie ci turyści wałęsający się trasą Chmielna – Nowy Świat – Krakowskie Przedmieście, tak jakby w Warszawie nie było innych miejsc do zwiedzania – powiedziała do mnie ostatnio znajoma. Wybrałyśmy się razem na obiad i przeciskałyśmy się właśnie Nowym Światem, w tłumie w kierunku jakiejś knajpki, gdzie byłoby wolne miejsce. – No a my? Niby warszawianki, a robimy to samo. Na jedzenie na Nowy Świat, na spacer do Łazienek. No chodź, sprawdzę Twoją znajomość miasta – zażartowałam. – Proszę bardzo – odpowiedziała z poważną miną.

Gdzie zjeść i odpocząć

- No to gdzie pójdziemy zjeść i czegoś się napić? – zadałam pierwsze pytanie. Wzruszyła ramionami i odparła, że tu w centrum jest taki tłok, że przyjdzie nam pewnie wsiąść w tramwaj i pojechać gdzieś na Ochotę... – Coś Ci pokażę - pociągnęłam ją za rękę i ruszyłyśmy wzdłuż Foksal. I wcale nie miałam na myśli kolejnej obleganej przez turystów ulicy. Po chwili skręciłyśmy w lewo, a na tabliczce pojawiła się nazwa ulicy – Gałczyńskiego. Gwar Foksal umilkł za plecami. Czas się tu jakby zatrzymał, od razu można było poczuć, że w tym miejscu można będzie wypocząć. Do tego kilka knajpek, dużo mniejszy tłok, tylko ci, którzy wiedzą, gdzie skręcić, żeby miło spędzić czas. Tam leżaki, tu pufy, kolorowe światełka na budynkach, jak w filmie. – Bosko. Czemu nie słyszałam o tym miejscu? Tu jest tak fajnie – powiedziała, sadowiąc się na jednej z wielkich puf. Spojrzała na drugą stronę ulicy i spytała – A ten budynek? – To Rezydencja Foksal – powiedziałam. - Nowa, ale wygląda jak z 20-lecia, fajne. Na fasadach ma nawet takie zdobienia, żeby pasowała stylem do okolicy. - Boże... ale ci, którzy tu mieszkają muszą mieć bosko – stwierdziła. - Taka cisza i spokój, a to samo centrum. No i ten klimat tutaj... Już dziś bym się tu mogła wprowadzić – westchnęła.

Ulica Gałczyńskiego, Warszawa

Fot. Ulica Gałczyńskiego, Warszawa

Nudy Starówki?

- To idziemy dalej – powiedziałam widząc, że dopija swoją herbatę – Co powiesz na Starówkę? – Oszalałaś? – spojrzała na mnie zdziwiona. Stwierdziła, że tu jej się podoba i na pewno nie będzie chodzić w tłoku po Barbakanie, czy po placu Zamkowym. Ale się nie poddawałam. W końcu udało mi się ją namówić. – Kamienne schodki... – powiedziałam tajemniczo. – Schodki? Ale, że co? Mam patrzeć pod nogi? – zapytała. I nagle pojawiły się przed nami. Ciągnące się długim wężykiem w dół schodki między gęsto skupionymi kamienicami. – O mamo! To mnie zaciągnęłaś. Cudo! – uśmiechnęła się. Nie przyznałam się, że znam to miejsce od dziecka, bo z tatą zwiedziliśmy chyba każdy kąt Starego Miasta, ale wiedziałam, że ulica Kamienne Schodki zrobi na niej wrażenie. Na każdym, komu ją pokazywałam, robiła. Gdyby ktoś z Was chciał się tam wybrać to podpowiadam, że ulica ciągnie się od Krzywego Koła do Brzozowej i potem do ulicy Bugaj. – A wiesz, że tymi schodkami noszono kiedyś wodę z Wisły? – postanowiłam popisać się wiedzą zdobytą od taty. – Idziemy, to świetne – ruszyła schodkami w dół.

Praskie klimaty

- A teraz ja cię zabieram – powiedziała nagle – Ruszamy na Pragę. Wsiadłyśmy w tramwaj i za chwilę byłyśmy po drugiej stronie Wisły. Nie byłam pewna, czy mi się tu podoba. Wychowana na Mokotowie, zawsze miałam wrażenie, że mi za daleko na Pragę. Co prawda kilka razy byliśmy ze znajomymi na Ząbkowskiej czy na 11-tego Listopada, to jednak miałam wrażenie, że na tej zapomnianej przez miejskie władze dzielnicy nie ma czego szukać. Wiedziałam, że te wszystkie kamienice wokół są świadkami historii, że w niektórych z nich są jeszcze nawet dziury po kulach. Co z tego, gdy większość miała zamurowane okna i zdarte do żywego elewacje? To miało się nijak do urokliwych miejsc, które pokazałam wcześniej koleżance. Doszłyśmy do ulicy Stalowej, na której nie byłam nigdy. I tam nagle pod numerem 11 zobaczyłam coś tak niezwykłego, że stanęłam z otwartą buzią. Niby Matka Boska, tych na Pradze pełno, ale ta wyglądała jak kosmonauta, który właśnie wyszedł ze statku kosmicznego. Zamiast aureoli do jej głowy przytwierdzono zwykłe żarówki, a żeby nie zamokły, osłonięto je obciętymi plastikowymi butelkami po wodzie. – O kurcze! Czegoś takiego nie widziałam – powiedziałam. Koleżanka uśmiechnęła się z dumą, że tym razem i jej udało się mnie zaskoczyć.

Kiedy się rozstawałyśmy powiedziała: - Masz rację, nie trzeba chodzić utartymi ścieżkami, od dziś wiem, gdzie chodzimy na kawę, a gdzie na spacery – stwierdziła na pożegnanie.

Licencja: Creative Commons