JustPaste.it

Przygoda we śnie

Krótkie opowiadanie. Świadomy sen czyli przygoda bez wychodzenia z domu.

Krótkie opowiadanie. Świadomy sen czyli przygoda bez wychodzenia z domu.

 

               Zamknęłam oczy i widziałam ciemność. Czarny obraz, a na nim jasne plamy. Powoli zaczynają się poruszać, łączyć, tworzyć oddzielne formy nieokreślonego kształtu. Myśli powoli się wyciszają. Przestaję się zastanawiać co robiłam parę godzin temu, jak poszła mi kartkówka z matematyki. Zapominam o rzeczywistości, jednak nie wyłączam się całkowicie. W mojej głowie wirują zupełnie inne myśli. Są one związane ze mną i tylko mną. Nad nikim innym się nie skupiam, od tej chwili najważniejszą postacią jestem ja. Dlatego nie mogę o sobie zapomnieć. Zaczynam zasypiać, ale nie pochłania mnie kraina Morfeusza jaką wszyscy znają.

     Nie mogę opuścić domu, za dużo mnie z nim wiąże. Moja mama, siostra oraz kot. Moje rzeczy oraz wspomnienia. Czy można je od tak porzucić i odejść? Licząc się jeszcze z tym, że jestem niepełnoletnia! I jak tu spokojnie wyjść domu, by nie zmartwić kochanej rodzicielki? Jedynie w tej wspaniałej fazie mogę uciec od świata. Mam na to dużo czasu. W ten stan bez problemu wprowadzam się co noc, jednak najlepsze zachowuję na weekend. Wtedy nikt mi nie przeszkadza. Około północy zamykam się w swoim pokoju, z wyciszonym telefonem komórkowym. Zamykam oczy i zaczynam zasypiać. Mój mózg wciąż pracuje pozostawiając mnie w pełnej świadomości. Tego nie przeżyje się po żadnych narkotykach. Do tego stanu prowadzi wrodzony talent, bądź wyćwiczone umiejętności. W moim przypadku to pierwsze.

       Ciemność przestaje zasłaniać mi obraz. Czuję, że jestem coraz bardziej senna. Wiem już jednak, że to nie rzeczywistość. Zasnęłam. To co czuję nie dzieje się w zewnętrznym świecie. Jestem w swojej głowie. We śnie.

     - Nike! - usłyszałam męski głos. Uśmiechnęłam się do siebie, mój stan zaczął działać. Otworzyłam oczy i spojrzałam na postać. Wzywał mnie chłopak mniej więcej mojego wzrostu. Miał on sięgające do karku, roztrzepane czarne włosy. W świetle ich kolor przeplatała barwa niebieskiego. Miał spokojny wyraz twarzy, jednak było w nim coś innego. Czerwone oczy.

       Znałam go. Nie był to pierwszy raz, gdy pojawił się w moim śnie. Zawsze ten sam, wyluzowany Marcel. Poznałam go dwa lata temu, kiedy to pierwszy raz zawitał w mojej głowie. Od tamtego czasu w większości moich snów trzymaliśmy się razem.

     - Ładnie mnie witasz – uśmiechnęłam się. Dzisiejsza sceneria była o wiele spokojniejsza od tych, jakie zwykle kreowałam. Możliwe, że tym razem nie zapanowałam nad większością obrazów, nie byłam tego pewna.

     - Jakoś nigdy ci nie zależało na początkowym „Cześć” - odparł, wzruszając ramionami. Zaśmiałam się cicho i przeciągnęłam. Powietrze było czyste, nie takie jak w mieście. Tutaj nie było żadnych zanieczyszczeń.

     - Nie bądź taki – powiedziałam podchodząc do niego. Poklepałam go w ramię i jeszcze raz spojrzałam w jego czerwone tęczówki. - Masz coś ciekawego do roboty?

     - No tak – uśmiechnął się, wystawiając szereg białych ząbków. Roztrzepał dłonią swoje włosy. Jakby nie było im tego mało! Co chwile to robił. Ilekroć widziałam go, gdy mierzwił swoje sterczące na wszystkie strony świata kosmyki, miałam ochotę złapać jego nadgarstki. Ta fryzura nigdy mu nie oklapła, nie mogłam zrozumieć po co wciąż przejeżdżał dłońmi po niej. Tak dla pewności, jakby cierpiał na nerwicę. - Moja dziewczyna...

       Zakrztusiłam się śliną. Od kiedy Marcel miał dziewczynę? To był mój sen, a on jest w nim moim przyjacielem. I ja nie wiem o tym, że kogoś ma? Chwila, chwila! Od kiedy wykreowałam mu kogoś?

     - Czekaj, bo chyba pomyliłam bajki... - wyrzuciłam z siebie, zbliżając dłoń do ust. - Muszę się skupić raz jeszcze, coś mi nie wyszło...

     - Wybacz stara, ale tym razem ja tu prowadzę – oznajmił zadowolony i położył prawą dłoń na karku. - Li czeka na mnie w krainie lodu.

      Patrzyłam na niego zszokowana. Co to miało znaczyć, że to on tu prowadzi? No przepraszam, ale to mój sen i ja tu dowodzę... Zamrugałam kilka razy uświadamiając sobie coś.

     - LI!? Nazwałeś swoją dziewczynę Li!? Ja chyba śnię... - jęknęłam do siebie, unosząc ręce ku niebu.

     - Niesamowite, Nike. Uświadomiłaś sobie, że śnisz – powiedział dość nieprzyjemnym tonem. - Ma na imię Line.

     Nie wiedziałam czy uderzyć siebie czy jego, więc wsunęłam dłonie do kieszeni i ugryzłam się w język. Zawsze był dość niemiły, ale nie aż tak. Nie tak, żeby zrzucać mnie na dalszy plan! Gdyby nie to, że rozpoczęłam ten sen w weekend, pewnie bym chciała się obudzić. Teraz nie miałam takiej opcji, chciałam jak najdłużej zostać w świecie fikcji. Cóż, może jednak Marcel poprowadzi ciekawą akcję?

     - Kraina lodu jest... Gdzie? - spytałam zamyślona. Brunet lekko klepnął mnie pięścią w głowę. Na jego twarzy malował się wyraz jawnej dezaprobaty.

    - Nike, skarbie. Przypomnij mi, co miałaś z geografii? - odpowiedział na moje pytanie, pytaniem. Uśmiechnęłam się niczym ostatnia idiotka.

     - O ile dobrze pamiętam to dopuszczający – oznajmiłam, zastanawiając się nad moimi ostatnimi wynikami w szkole. Cóż oceny nie przekładają się na to jak inteligentni jesteśmy.

     - O nic więcej nie pytam. Ja naprawdę nie chcę wiedzieć... - jęknął cicho. Dobrze mi się zdawało, czy chodziło mu o to, że jestem głupia? Dziękuję takiemu koledze. - Nie można było mi zesłać fajnej i mądrej laski? O tak wiele proszę!?

     Patrzyłam na niego jak udaje, że prosi o coś „Stwórcę”, którym w tym świecie był Marcel i ja. Zwracał on jednak swoje gesty w kierunku nieba, odgrywając scenę proszenia o coś Boga. Wywróciłam oczami.

     - Dzięki stary, ale słyszałam, że masz dziewczynę – prychnęłam zakładając dłonie na piersi.

    - Spełnieniem marzeń mężczyzny jest posiadanie kilku dziewczyn, które zapewnią mu rozrywkę! - rzucił w moją stronę i w oskarżycielskim geście celował we mnie palcem.

     - To nie spełnienie marzeń mężczyzny, tylko nastoletniego, niewyżytego chłopca – odparłam z uśmiechem. Jak się tak bardzo rozkręcił, to dlaczego ja miałam się hamować? To mój sen. Nie ważne co Marcel powie, to wciąż jest mój sen, moja fikcja. W odpowiedzi prychnął rozdrażniony i teatralnie wywrócił oczyma.

     Nigdy nie mieliśmy ze sobą złego kontaktu, nasza przyjaźń dość często polegała na sprzeczkach i droczeniu się. Ten chłopak o czerwonych oczach był moim przeciwieństwem, choć w niektórych kwestiach zgadzaliśmy się ze sobą.

     Poczułam ucisk w okolicy nadgarstka. Marcel złapał mnie za rękę i zsuwając dłoń, splótł ze mną palce. Lekko unosił przy tym kąciki ust.

     - To co? - spytał, poruszając ramieniem. - Gotowa na przygodę?

     - Przygodę? To, to ja przeżywam zawsze, gdy zasypiam – powiedziałam i pociągnęłam go do przodu. W końcu nasza kolejna wycieczka miała się zacząć. Nie ważne, że przeżywam je na okrągło, coraz to nowsze scenerie i zadania, nowe historie. A to wszystko w moich snach.