JustPaste.it

Narada u premiera, czyli jak skutecznie haratać w gałę.

                   Narada w kancelarii Premiera Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Głos zabiera Prezes Rady Ministrów.

                  - Słuchajcie! Jest kryzys. Coraz częściej docierają do mnie głosy, że nauczyciele pracują za krótko, a zarabiają dużo. Najniższe w Europie pensum, wakacje, ferie, święta, a społeczeństwo to widzi i wzbiera irytacja. Coś z tym trzeba zrobić. Już dawno powinienem zlikwidować Kartę Nauczyciela, wszystkie te przywileje, ale jak się tego tknę, to związki protestują, czynią wrzask, demonstrują mi tu pod oknami. A wiecie jak ja jestem zajęty. Ostatnio nawet nie mam czasu, żeby haratnąć w gałę. Kto ma jakieś propozycje?

                 - Uważam, Panie Premierze - zabrał głos minister pracy - że należy zwiększyć pensum do 26 godzin tygodniowo, a płacić tyle samo. I tak się nie zbuntują, bo niby z czym mają iść pod URM? Z długopisami? Nie ma się czego bać. To nie są górnicy, którzy przychodzą z kilofami i kamieniami.

                  - A ja myślę - odezwał się minister od zdrowia - że trzeba zlikwidować wakacje. Będą mieli więcej pracy, to zostanie mniej czasu na bunt i niezadowolenie. Trzeba ich po prostu zająć.

                 - Dobra, dobra - zaripostował minister od ochrony terenów zielonych - ale przecież młodzież musi mieć wakacje, wyjechać gdzieś na urlop z rodzicami. Tego nie przeskoczymy.

                   - Ja mam pomysł - zerwał się natchniony minister od skarbu albo tego co z niego zostało - młodzież niech ma wakacje, a nauczyciele w tym czasie niech wypełniają papiery. To się da łatwo zrobić, należy tylko wymyślić, jakie dokumenty, prócz dziennika, arkuszy, dziennika zajęć dodatkowych i co oni tam jeszcze mają, mogliby w czasie wakacji uzupełnić. I wprowadzić zapis, że od pierwszego lipca do ostatniego sierpnia pracują po osiem godzin dziennie.

                   - Ale wtedy trzeba by tych papierów dać im dużo - rzekł Premier, wykazując się jak zwykle błyskotliwym umysłem, który tak bardzo imponował jego współpracownikom.

                  - Premier trafił w sedno problemu - odezwał się znany z nonkonformizmu minister sportu - Ja w wolnym czasie posiedzę i pomyślę, a jak pomyślę, to wymyślę. Na początek mogą przejrzeć dokumentację szkolną z ostatnich dwudziestu lat i sprawdzić czy wszystko się zgadza. To, na mój rozum, zajmie im dobre dwa lata. Po dwóch latach znowu coś wymyślimy.

                 Wszyscy z podziwem spojrzeli na ministra sportu. Nikt go nie posądzał o taką umiejętność twórczego myślenia, tym bardziej że jego kariera szkolna  zakończyła się na ósmej klasie szkoły podstawowej. Na sali zapanował entuzjazm. Uczestnicy narady zaczęli bić brawo pomysłodawcy, lecz Premier szybko ostudził zapał.

                  - To są tylko dwa miesiące, ale co zrobić z resztą? Pouczą, pouczą, skończą i co dalej?

                 Minister od zdrowia, który tego dnia był w dobrej formie, ponieważ od kilku dni zażywał antybiotyki, zauważył, że szkolna pielęgniarka może dać każdemu wychowawcy indywidualne ankiety zdrowotne każdego ucznia. Rubryk może być od groma. To już zajmie im trochę czasu i nie będą myśleli o głupstwach, np. o tym, żeby prowadzić jakieś kółka zainteresowań.

                  - O tym nie ma mowy - Premier też był w dobrej formie, choć on akurat antybiotyków żadnych nie łykał - Unia już mnie dusi, że nasi absolwenci są za dobrze wykształceni i stanowią konkurencję na ich rynkach.

                - To co robić, co robić? - głos zabrała po raz pierwszy tego dnia minister od szkoły.

               - A co ty myślisz, głupia babo, po co ja wprowadzam kolejne etapy tzw. reformy. Wszystkiego naraz zrobić się nie da. Żeby dostosować nasze standardy edukacyjne do tych z unii ( tu wszyscy po raz kolejny z podziwem spojrzeli na premiera, cóż za erudycja, jakie bogate słownictwo), potrzeba nam kilkanaście lat. Toż przecież, kobito, gdybyśmy obniżyli standardy nauczania ( tu znów wszyscy z uznaniem pokiwali głowami), to rodzice, nauczyciele, a nawet sami uczniowie szybko zorientowaliby się, że coś jest nie tak. A tak, powolutku, stopniowo osiągniemy pożądany stan rzeczy. Za dwa lata znów wprowadzimy kolejny etap reformy, wydrukujemy nowe podręczniki, zniesiemy obowiązkowe lektury. Wiecie jak nas młodzież będzie kochać? Przypominam, że za dwa lata są wybory.

                 - Ale po co nowe podręczniki? - tego dnia minister od szkoły nie była w dobrej formie - Przecież co dopiero w szkołach średnich pojawiły się nowe i wcale nie są tanie.

                - A wydawnictwa, z którymi mamy umowę? Z czego one będą żyć, skoro normalnych książek już nikt nie kupuje? A umowy, zwłaszcza tak smacznej, należy dotrzymywać.

                - A ja mam jeszcze jeden pomysł - zabrał głos minister od komputerów, który szczycił się swoim wyższym wykształceniem - Wiemy, że są uczniowie  słabi. Niech przyniosą opinię z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, w której będą wskazane ich braki. I tak, jeśli nie umieją dokończyć zdania, będzie diagnoza deficyt myślenia abstrakcyjnego. Jeżeli będą wolniej się poruszać - upośledzenie sensoryczne, jeśli będą popełniać błędy ortograficzne, przyjdą z diagnozą: dysleksja rozwojowa. Zanim się nasi nauczyciele w tym zorientują, minie co najmniej pół roku.

              Premier z podziwem spojrzał na swego ministra i pomyślał, że plotki o jego wykształceniu nie są wcale przesadzone. Zamykając obrady stwierdził:

               - No to panowie, i pani kolejna dziedzina naszego życia społecznego została uzdrowiona. Teraz spokojnie możemy udać się na boisko, żeby haratnąć w gałę.