JustPaste.it

Innego końca świata nie będzie...

   W takich chwilach robi się rzeczy, o których marzyło się od zawsze. W takich chwilach, kiedy w świadomości człowieka pędy wypuszcza myśl, że żadne chwile już nigdy nie nastąpią robi się wszystko to, o czym nie śniło się filozofom, za to śniło się zwykłym śmiertelnikom. W takich chwilach robi się rzeczy dziwne, ale trzeba.

Tak! W takich chwilach warto, trzeba, no i nie należy sobie odmawiać.

Hulaj dusza piekła nie ma.

W takich chwilach nie należy zajmować się eschatologią, dlatego myśl o piekle trzeba puścić w niebo jak lampion szczęścia, licząc na to, że ona już nigdy nie wróci.

Nie należy powstrzymywać się od przyjemności, bo te chwile to nie żaden post. Zresztą w życiu i tak za długo pościmy, za długo i stanowczo za często.

I po co?

Też mi pytanie. Jeśli uprawia się najpowszechniejszy wśród młodzieży zawód, nie można inaczej, trzeba pościć. Zasiłek nie starcza na długo, dwa dni i po imprezie. W sumie wszystko zależy od tego ile kto może wypić, ile pali i czy do domu daleko, czy blisko. Średnio jednak po dwóch imprezach zasiłek ulatnia się jak gaz w starej kuchence.

Na trzeźwo świat jest nie do przyjęcia. Na trzeźwo myśl o wysokości zasiłku powoduje samoistne wprawienie w ruch obcinaczki do paznokci. Kto w ogóle nosi sprzęt do obcinania paznokci w kieszeni? Paznokcie można obgryźć. Życie bywa naprawdę stresujące.

  • Nie akceptuję świata – powiedział do siebie Kuńc – dobrze, że niedługo się skończy – dodał po chwili, po czym zasnął „ snem nieprzespanym, w którym się nic nie śni.”

 

Nazajutrz Kuńc wstał wcześnie rano o dwunastej. Dwunasta do dobra godzina. Dwunasta to ranna godzina dla wszystkich bezrobotnych tego świata. Wprawdzie zwiastuje południe, ale dla nierobów czas jakby płynie innym torem. Oni żyją w innej czasoprzestrzeni, dlatego też dwunastą uznają za godzinę ranną. Dwunasta to odpowiednik szóstej. Czas zależy od pozycji społecznej mierzącego czas, a może mierzącego się z czasem.

Kuńc wstał i pierwsze co zrobił to udał się do kuchni. Był głodny. Bezrobotni też bywają głodni, może nawet częściej niż ludzie pracy. Podatnicy nie mają czasu myśleć o jedzeniu, a taki bezrobotny, co on ma robić? Więc pomyśli sobie czasem o głodzie, a czasem głód pomyśli o nim. Czasem też coś przekąsi i tak płynie pod prąd w towarzystwie swojej marnej egzystencji.

Kuńc zrobił sobie kanapkę z masłem, serem, ketchupem, bitą śmietaną i rodzynkami. Bezrobotni od tego nicnierobienia mają czasem dziwne pomysły. Próbują się w różnych dziedzinach życia, wszystko to czynią w nadziei, że uda im się w końcu coś mądrego wymyślić, a jeśli nie mądrego, to przynajmniej coś,co pozwoliłoby im odbić się od dna. Zaistnieć, zdobyć sławę, rozgłos, szacunek, no i oczywiście pieniądze. Dużo pieniędzy, bo bezrobotni w przeciwieństwie do robotnych potrzebują pieniędzy.

Mówią, że nuda wyzwala twórcze myślenie. Co zatem wyzwala w człowieku zasiedzenie? Tak, dziwne pomysły związane ze śniadaniem, a dokładniej z chlebem. Tylko że śniadaniem nikt jeszcze świata nie zwojował. Czyżby istniała szansa na podbicie zapomnianych obszarów codzienności? Gówno tam!

Wrócę jednak do Kuńca, bo jakoś tak uciekam od niego, jak politycy przed odpowiedzialnością za swoje myśli, słowa i zaniedbania. Ale nie o polityce chciałam. Kuńc się obudził. Wstał, jak już wcześniej zdążyłam wspomnień, no i przygotował sobie swoją słynną kanapkę. Był głodny, ale jej nie zjadł. Zresztą czy ktoś z was odważyłby się zjeść coś takiego? Kanapka miała być tylko próbą. Przed czym? No przecież nie wiem, bo niby skąd mam wiedzieć. Nie znam Kuńca, dopiero go tworzę. Improwizuję, nie mam planu. Zawsze działam bez planu, być może stąd się biorą te moje porażki życiowe. Nie mam planu. Kiedyś miałam. Kiedyś, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. To był mój jedyny plan w życiu. Szkoda tylko, że nie uwzględniał sobót i niedziel. Te dwa dni zawsze były chaotyczne. A teraz wszystkie dni są jakieś takie. Ale nie o mnie tu chodzi.

Kuńc. Tak więc Kuńc zrobił wszystko to, o czym wspomniałam wcześniej, po czym udał się na chwilę do łazienki . Chciał się umyć. Dziś umył tylko jedną nogę, chyba prawą, jedną pachę, wydaje mi się, że lewą. Tak, lewą, bo przecież wczoraj mył prawą. Kuńc oszczędzał wodę, stąd też takie, nieco dziwne praktyki higieniczne. Warto byłoby wspomnieć jeszcze o zębach. Nie wyszczotkował ich ma się rozumieć. Szczoteczka skończyła mu się miesiąc temu. Tzn. straciła wszystkie włosy. Nowych nie dało się przeszczepić. Zresztą jak mówią niektórzy ( nie wiem którzy) cienka warstwa brudu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Niektórzy też ku pocieszeniu wieszczą, że centymetrowa warstwa sama odpada. Kuńc czekał, zresztą był już maj, a w maju, jak wiadomo kończy się kalendarz grudniów. Nie, to nie tak miało być. Był grudzień, dwudziesty dzień tego sławnego miesiąca, a w grudniu jak głosi legenda, przepowiednia, czy też inna wróżba kończy się kalendarz Majów, a skoro kończy się ten słynny kalendarz, skoro ktoś wyrwie z niego ostatnią kartkę, to nie ma innego wyjścia, musi nastąpić koniec wszechrzeczy. Koniec wszystkiego. Po prostu koniec. Kuńc o tym doskonale wiedział, zresztą to nie był jedyny dzień w jego życiu, w czasie którego miał nastąpić koniec. Takich końców przeżył już trochę. Szczęściarz! Przeżyć koniec to przecież tak, jakby narodzić się na nowo. Każdy koniec, który nie następował był dla Kuńca, ale nie tylko dla niego, darem od losu. Zmartwychwstanie bez zaistnienia śmierci, ale ze świadomością jej zaistnienia. Ale teraz, tego któregoś dnia grudnia roku pańskiego 2012 koniec miał nastąpić naprawdę. Nie na niby, jak poprzednie końce, ale naprawdę. Kuńc był świadomy katastrofy, jaka miała mieć miejsce jutro, dlatego postanowił spędzić ten ostatni dzień inaczej niż zwykle. Wyjątkowo, tak, aby zapamiętać tę chwilę na długie lata, w razie, oczywiście, gdyby ten koniec jakimś zrządzeniem losu okazał się kolejną ściemą. Chociaż nie, nie powinno się rozpatrywać końca w kategoriach kłamstwa, nie tego końca, bo teraz wszystko miało odbyć się naprawdę, bez oszust, w końcu miała odpaść ostatnia kartka z kalendarza Majów, inaczej pewnie rzecz by się miała, gdyby chodziło o Czerwców. Majowie to Majowie, więc koniec musi nastąpić.

Kuńc postanowił wstać rano, to i wstał rano o dwunastej. Wykonał wszystkie te poranne czynności i wyszedł na spacer. Był trzeźwy. Dziś przed wyjściem nie wypił ani mililitra alkoholu. Przez całe swoje życie wyznawał zasadę, że na trzeźwo świat jest nie do przyjęcia, ale dziś, tego wyjątkowego dnia, zdecydował się wziąć na swoje barki świat takim, jakim jest on naprawdę. Bez wspomagaczy postanowił zmierzyć się z rzeczywistością. Choć raz w życiu należało spojrzeć prawdziwemu życiu prosto w oczy.

Spacery nie były mocna stroną Kuńca. Mało kiedy udało mu się odbyć go w całości, czyli przejść trasę od początku do końca, bez robienia nie potrzebnych stacji. Nawet droga krzyżowa nie przewiduje tyle stacji, ile co dzień fundował sobie nasz bohater. Ile on się nacierpiał. Niczym Chrystus, co dzień przemierzał swoją osobistą drogę z krzyżem na barkach. Bywały chwile, że był tak wyczerpany przez te stacje, że ostatnie odcinki drogi pokonywał na klęczkach. Wielokrotnie upadał. Czy to wiatr demonstrował swoją siłę, swoją wyższość? Dziś jednak postanowił pospacerować inaczej. Dziś postanowił stać się głuchy na nawoływania kolegów, którzy całymi dniami siedzieli na ławkach w parku, pod blokami. Postanowił stać się głuchy na nawoływania kolegów stojących pod sklepem, zapraszających do wspólnej biesiady przy dźwiękach natury, trelach ptaków i szumie drzew. Dziś miał się odbyć prawdziwy spacer. Bez zbędnych stacji, bez przystanków, bez picia i czołgania się do domu.

Kuńc wciągnął Air maxy, które kupił na allegro za równowartość zasiłku, czyli za jakieś pięćset złotych z groszami. Założył kurtkę znanej marki, którą ukradł bogatemu lalusiowi i wyszedł z domu.

Jak tylko zszedł na dół od razu przylgnęła do niego liczna grupka kolegów.

- Siema, Kuńc! - wybełkotał najwyższy i najbardziej chwiejący się mężczyzna z całego towarzystwa. Poklepał Kuńca po plecach, po czym rzucił od niechcenia pytaniem, które dość często pada w czasie przypadkowych spotkań znajomych. - Jak tam? - na to pytanie nie potrzebował odpowiedzi, zadał je dla formalności, ot tak, bo trzeba. Ale na drugie już odpowiedź była jak najbardziej potrzebna i wskazana. Pijemy? - zapytał i wyciągnął w kierunku kolegi trzęsącą się rękę, w której trzymał litrową butelkę pełną wybornego, choć niedrogiego trunku.

Kuńc przywitał się z każdym z osobna. Najwięcej trudności sprawiło mu podanie ręki koledze, którego stan psychofizyczny wskazywał na stan skrajnego wyczerpania. Zmęczony kolega przysporzył wiele trudności Kuńcowi, w końcu to ona trzymał flaszkę, a flaszka była tym, co on lubił najbardziej. Tyle że dziś był ten wyjątkowy dzień, przeddzień końca, wigilia końca wszechrzeczy. Dziś miało obyć się bez trunków. Dzisiejszy dzień miał być dniem innym niż wszystkie poprzednie dni. Miał być dniem wyjątkowym, wartym zapamiętania. Trzeźwość ponad wszystko. Trudno jest jednak odmówić koledze, który tak ładnie prosi i zachęca. Zresztą czy warto na koniec psuć sobie relacje z bliskimi? Czy warto psuć sobie relacje z ludźmi, z którymi spędzało się niemal połowę swojego czasu? Kuńc nie mógł odmówić. Przyssał się więc do butelki podanej mu przez chwiejącego się kolegę. Upił połowę, po czym zwrócił chłopakom resztkę alkoholu. Pozdrowił ich kilkoma miłymi słowami i odszedł. Dobrze, że zdecydował się przyjąć poczęstunek, przecież dziś miał przed sobą ciężki dzień, ostatni dzień. Nie warto zatem było pościć, nie warto było rezygnować. A spacer o suchym pysku. Eeee, to nie to samo co z wilgotnym gardłem. W końcu wszystko jest dla ludzi.

Podczas swojego spaceru Kuńc spotkał jeszcze kilka ekip, które zapraszały go do wspólnej zabawy z udziałem wykwintnych trunków. Nie odmówił żadnej. Samotny spacer zmusił go do zadumy, refleksji. Postanowił niczego sobie, tego ostatniego dnia swojej marnej egzystencji, nie odmawiać. Bo niby czemu miałby rezygnować z czegoś, co daje mu radość? Po co?

Tak więc samotne spacery Kuńca przerywane były krótkimi biesiadami w gronie znajomych.

Ale nie o znajomych i biesiady najbardziej tu chodziło. Najważniejszy był spacer. Zimowy spacer.

Co zaobserwował?

Młodzi chłopcy pili piwo pod mostem. Jakaś młoda dziewczyna z dwoma chłopakami uprawiała dogging w krzakach. W szkole grupa chłystków zakładała swojemu nauczycielowi kosz na głowę. Gdzieś w opuszczonym baraku zamarzał bezdomny. Z oddali słychać było głosy ludzi nawołujących Polskę i Polaków do wybudzenia się. Z czego? Skądinąd dochodziły krzyki tych, którzy chcieliby palić legalnie. Po co? Jeszcze dalej i jeszcze inni prosili o tolerancję odmienności, przede wszystkim seksualnej. Tak wyglądało zapoznawanie się z rzeczywistością. Czy na trzeźwo byłoby łatwiej? Na trzeźwo świat jest nie do przyjęcia. Alkohol znieczula, czasami na szczęście zamazuje istniejący obraz.

Kuńc wrócił do domu. Wrócił jak zawsze, jak co dzień na kolanach. A rano miał takie ambitne palny. Nie udało się. Czy źle? W końcu ostatniego dnia nie wypada sobie niczego odmawiać. Kuńc wrócił do domu i zasiadł w fotelu przed telewizorem. Słuchał wiadomości, ale one nie dokładnie i nie w całości dochodziły do jego zapitego łba. Seksowna prezenterka, ufryzowana, umalowana, modnie ubrana ukazywała kawałek okrutnego świata. Znowu skatowali dziecko. Kolejne biura podróży przestały funkcjonować. Upadły kolejne firmy. Tysiące ludzi zostało zwolnionych. Wnuczek zabił babcię dla dwustu złotych. Uczniowie gimnazjum zabili kolegę z powodu...bo taki mieli kaprys. Ojciec zgwałcił nieletnią córkę.

Aż nadto jak na jeden dzień. Na trzeźwo świat byłby nie do przyjęcia. Kuńc zasnął w fotelu.

Nazajutrz wstał nieco później niż zwykle. Był wielce zdziwiony, że jeszcze żyje. Wyjrzał przez okno. Co zobaczył? Świat był taki sam, krajobraz pozostał niezmieniony. Koledzy siedzieli na ławce i pili. Kilku ludzi doggingowało się w krzakach. Kuńc włączył telewizor. Wnuczek zabił babcię. Matka zabiła dziecko. Koledzy zabili kolegę. Ojciec zgwałcił córkę...

Kuńc podszedł do do swojej roślinki, wsadził palec w doniczkę. Roślina nie wymagała podlania, jeszcze nie teraz. Chłopak troszczył się o swoje konopie, dzięki opiece rosły jak na drożdżach, bywało, że rozrastały się na wszystko strony i wymagały związania. I im trzeba było ukrócić nieco wolności. Kuńc związywał konopie. Był bardzo zamyślony, trochę też zawiedziony, bo koniec świata po raz kolejny nie nadszedł.

Podwiązywał konopie z miną nad wyraz poważną. Myślami był daleko stąd, bardzo daleko.

- I gdzie jest ten koniec świata? - zaczął się zastanawiać. Wszystko nadal trwało, było, istniało.

- Gdzie błyskawice i gromy? Gdzie archanielskie trąby? - pytał sam siebie.

A którzy czekali błyskawic i gromów, 
Są zawiedzeni. 

Kuńc błądził myślami daleko stąd. Po chwili jednak wrócił do rzeczywistości. Wybudził się z letargu. Wyrwał się ze szponów dziwnych rozważań Przypomniał sobie o dniu wczorajszym. O wszystkim tym, co widział na własne oczy i słyszał na własne uszy. Wówczas uświadomił sobie, że:

Innego końca świata nie będzie, 

Tylko rudy Kuńc, który byłby prorokiem, ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie. Pomyślał sobie przewiązując konopie indyjskie 
Innego końca świata nie będzie, 
Innego końca świata nie będzie.