... Ściśnięci i "przytuleni " do siebie zaczynamy odczuwać przyjemne ciepło, które już po kilku minutach zaczyna być odczuwalne jako gorąco.
Godzina 7:00 rano.
Stoję na przystanku i dla zabicia czasu liczę samochody przejeżdżające obok: 1, 2, 3, 4, 5, - w każdym jedna osoba...
6 - o tu przynajmniej dwie osoby.
I dalej 7, 8, 9, 10. 11 - w każdym kolejnym tylko kierowca - sam.
Następny... 12 - o tu aż cztery osoby.
Dalej 13, 14, 15, 16, 17 - znowu po jednej osobie.
Tak sobie myślę, że chyba zazdroszczę im, że jadą sobie usadowieni w swoich miękkich fotelach w towarzystwie cichutko grającego radia. Też bym tak chciała... Z drugiej jednak strony wściekam się na nich, że przez ich wygodnictwo mój autobus ma już około 15 minut spóźnienia.
Samochody przesuwają się obok przystanku w wolnym tempie, bo korek jak diabli, ale to normalne o tej godzinie.
Patrzę na te wolno przejeżdżające auta i nerwowo spoglądam na zegarek, bo z każdą kolejną minutą luksusu jazdy do pracy własnym samochodzikiem, ci kierowcy opóźniają MÓJ dojazd do pracy.
Wreszcie w oddali widać coś czerwonego.
HURRRA!
Mój ukochany autobus! Jedzie nareszcie! Dojeżdża! Podjeżdża pod przystanek! Nareszcie przestanę marznąć. Autobus staje i otwierają się drzwi, a pasażerowie stojący na zewnątrz zastanawiają się jak wejść do środka, bo ilość osób jaka znajduje się wewnątrz autobusu wynosi odrobinę więcej niż dużo. Ale udaje się! Wszyscy jakoś się zmieściliśmy i drzwi z trudem , o z trudem ale zamknęły się. Fajnie, teraz przynajmniej będzie nam ciepło.
Ściśnięci i "przytuleni " do siebie zaczynamy odczuwać przyjemne ciepło, które już po kilku minutach zaczyna być odczuwalne jako gorąco. Pan kierowca litujący się nad biednymi pasażerami marznącymi na przystanku włączył ogrzewanie na pełną parę, a ciepło ludzkich ciał jeszcze podwyższyło temperaturę wewnątrz autobusu.
Czuję ja bluzka zaczyna przyklejać się do mojego ciała, więc aby trochę sobie ulżyć odpinam kurtkę.
Ktoś otwiera okno i (bardzo) zimne powietrze momentalnie uderza we mnie i innych pasażerów/
- Panie zamknij pan te okno, bo wieje jak diabli! - krzyczy ktoś za mną.
- Masz pan ochotę wyjść stąd grillowany? - odpowiada ten który otworzył okno.
W autobusie zaczyna się dyskusja na temat: czy zostawić wpadające zimne powietrze do piekarnika zwanego autobusem czy poczuć się jak na wycieczcie w Kenii.
Nie zabieram głosu, bo o tej porze dnia nie mam zbytniej ochoty na dyskusje. Jestem wściekła bo nockę miałam dość "katarzystą" z powodu trudności jesiennych, a do tego boli mnie gardło i w ogóle czuję się do d...
Autobus toczy się dalej, spowolniony znajdującymi się przed nim samochodami, które wiozą często tylko jedną osobę, a czas podróży trwający w normalnych warunkach 12 minut przedłuża się do ponad 30 minut. Ale co tam, jak pomyślę sobie o ludziach mieszkających około 3 km za mną, którzy codziennie muszą chodzić (pieszo) na przystanek te 3 km, to uważam się za szczęściarę, bo ja tylko 10 minut przez pola i już jestem przy głównej ulicy. Wyłączam się ze słuchania moich współpasażerów dyskusji i z nutką nostalgii wspominam dojazdy do pracy w miesiącach letnich, kiedy to i autobus przyjeżdżał w miarę punktualnie i nawet miejsce siedzące się zdarzało.