JustPaste.it

Lawenda - fragment książki

Trójmiasto lat 80-tych i współczesnych. Świat luksusu i osamotnienia.Drogi dobra i zła, przeplatane wspomnieniami, marzeniami i rzeczywistością.

Trójmiasto lat 80-tych i współczesnych. Świat luksusu i osamotnienia.Drogi dobra i zła, przeplatane wspomnieniami, marzeniami i rzeczywistością.

 

ROZDZIAŁ 1.

Taksówka zatrzymała się pod sklepem z pamiątkami. Z nieba lał deszcz tak silnymi strumieniami, jakby z góry ktoś wylewał wodę wiadrami celem zatopienia całej cywilizacji i całej ludzkości. Kobieta podała kierowcy banknot pięćdziesięciozłotowy i wysiadając szczelniej opatuliła się płaszczem, chociaż dobrze wiedziała, że nie uchroni jej on przed całkowitym przemoczeniem. Szybko przebiegła na drugą stronę ulicy w kierunku swojego domu. Wpadła do budynku jak burza i prędko strząsnęła z płaszcza spływające po nim krople. Zerknęła na zegar wiszący w holu korytarza i uśmiechnęła się.

- Nie jest tak źle – powiedziała sama do siebie i śpiesznymi krokami wbiegła po schodach na drugie piętro.

Przed drzwiami mieszkania głęboko westchnęła, a następnie wyciągnęła z torebki klucze. Jeszcze na korytarzu zdjęła z nóg buty na wysokich obcasach, aby ich stukotem nie obudzić śpiących w jej mieszkaniu osób. Wśliznęła się do środka jak złodziej. Już w przedpokoju usłyszała ciche dźwięki dochodzące z włączonego telewizora. Powiesiła mokry płaszcz na wieszaku i weszła do pokoju. Na dużej, rogowej kanapie siedziała młoda dziewczyna pogrążona w błogim śnie. Kobieta wyciągnęła pilot do telewizora z rąk śpiącej i wyłączyła odbiornik. Dziewczyna przebudziła się i ze strachem w oczach spojrzała na kobietę.

- Dobry wieczór pani Gosiu przepraszam, że zasnęłam, ale…

- Spokojnie Alu, ja tylko wyłączyłam telewizor, który leciał nie wiadomo, dla kogo - kobieta usiadła na kanapie i pogłaskała dziewczynę po dłoni. – Zostaniesz na noc, czy chcesz wracać do domu?

- Maluchy śpią, więc jeżeli nie będę już pani potrzebna to może pojadę do siebie – dziewczyna uśmiechnęła się zawstydzona sytuacją, w jakiej zastała ją pracodawczyni.

- Jak chcesz.

Kobieta wyjęła z torebki kilka banknotów i podała dziewczynie.

- To za dzisiejszy dzień i na taksówkę, żebyś nie wracała komunikacją miejską, bo o tej porze jest to trochę nieprzyjemne.

- Dziękuję – dziewczyna wzięła banknoty i wstała z kanapy poprawiając lekko pogniecioną sukienkę.

- Zwłaszcza, że leje jak z cebra – kobieta wskazała dłonią w stronę okna.

Dziewczyna podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku i wzruszyła ramionami.

- Trudno najwyżej zmoknę, ale nie chciałabym pani przeszkadzać.

- Oj głupiutka! – Kobieta roześmiała się. – Przecież dobrze wiesz, że nigdy mi nie przeszkadzasz. Jesteś aniołem mojej rodziny, jesteś… - zamilkła na kilka sekund. - Jesteś jak moja rodzina, więc jak możesz mówić, że mogłabyś mi przeszkadzać. Wiem, że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego jak wiele ci zawdzięczam.

- To… - dziewczyna ponownie spojrzała w stronę okna, o szyby którego bębniły grube krople deszczu – jeżeli pani pozwoli to prześpię się tu na kanapie a rano pojadę do domu rodziców.

- Nie prześpisz się na kanapie, tylko pójdziesz do pokoju gościnnego – powiedziała kobieta stanowczym głosem. – No już do łazienki i spać, pogadamy rano.

Dziewczyna uśmiechnęła się, wdzięczna za propozycje spędzenia nocy w ciepłym, suchym pomieszczeniu. Wychodzenie z tego domu w taką pogodę nie stanowiło w obecnej chwili szczytu jej marzeń. Przeciągnęła się leniwie i poszła do łazienki. Szum wody jaki Małgorzata usłyszała zza drzwi, za którymi zniknęła Ala przekonał ją, że opiekunka do dzieci właśnie postanowiła wziąć prysznic.

Podeszła do szafki stojącej pod dużym, płaskim telewizorem i wystukała kod umożliwiający jej otworzenie drzwiczek. To był jedyny mebel w całym mieszkaniu, do którego dostęp miała tylko ona. Nikt poza nią nie znał szyfru i to dawało jej poczucie prywatnego bezpieczeństwa. Zamek założył jej jeden z sąsiadów, krótko po wprowadzeniu się do tej starej poniemieckiej kamienicy na obrzeżach miasta. Był on jednym z nielicznych, którzy zaakceptowali ją jako nową sąsiadkę. Inni, zwłaszcza panie w wieku po-matronalnym najchętniej naplułyby jej pod nogi przechodząc obok. Pruderyjność pewnych grup ludzi czasami ją śmieszyła, ale bardzo często czuła się z tego powodu kimś gorszym, kimś napiętnowanym.

Wyjęła z szafki szklankę o grubym, kryształowym dnie i zapełniła ją w jednej trzeciej anglosaskim rodzajem jałowcówki, popularnie w Polsce nazywanym Ginem. Miała wśród swoich alkoholi zarówno Dry gin, jak i London dry gin i oba te napoje alkoholowe uwielbiała tak samo. Zapełniła resztę szklanki tonikiem, aby złagodzić cierpko-gorzki smak alkoholu i dorzuciła do tego plasterek mrożonej cytryny. Postawiła szklankę na stoliku i udała się do swojej sypialni, aby przebrać się w wygodny dres. Wracając zerknęła do małego pokoiku i z miłością w oczach spojrzała na dwie, czarne czuprynki otaczające dwie małe, spocone główki. Dzieci uśmiechały się przez sen, co napełniło ich matkę dodatkową dawką macierzyńskiego uczucia. Poprawiła kołderki, które tradycyjnie w większej części znajdowały się poza tapczanikami niż na ciałkach dzieci i cichutko zamykając za sobą drzwi przeszła do salonu.

Wygodnie usadowiła się na kanapie układając nogi na dużym, miękkim pufie i pociągnęła spory łyk przygotowanego przed kilkoma minutami drinka. Chłodny napój delikatnie popieścił zarówno jej podniebienie jak i zmysły. Pilotem włączyła wieżę stereofoniczną, stojącą obok telewizora i w ciągu jednego ułamka sekundy pokój wypełniła cicha muzyka jazzowa. Małgorzata przymknęła oczy i myślami zaczęła wtapiać się w dźwięki płynące głównie z saksofonu George Rufusa Adamsa. Muzyka jazzowa od najmłodszych lat była obecna w jej życiu. Już jako mała dziewczynka marzyła o grze na saksofonie, ale jej rodzice cały czas skutecznie jej to wybijali z głowy. Może gdyby wtedy im się sprzeciwiła, to jej losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Ojciec zawsze jej powtarzał, że jazz to muzyka prostytutek, jak bardzo był bliski i daleki zarazem od tego, co mówił. Wprawdzie ten gatunek muzyki powstał w Nowym Orleanie, na południu Stanów Zjednoczonych w dzielnicy Storyville, znanej z dzielnicy prostytutek, ale był przecież połączeniem melodii zachodnio-afrykańskich i europejsko-amerykańskich jednocześnie. Każdy znawca tego gatunku muzyki wiedział, że jazz wyraźnie stanowił połączenie muzyki ludowej i rozrywkowej.

Gdyby tak bardzo nie zakochała się w tej muzyce, to nie miałaby przecież teraz swoich ślicznych, czarnych aniołków.

- Dlaczego pani zawsze po pracy pije drinka? – niespodziewanie usłyszała nad sobą głos Alicji.

- Myślę, że to nie twoja sprawa – nie otwierając oczu odpowiedziała cichym, ale stanowczym głosem.

- Ja się tylko martwię o panią, nic więcej – dziewczyna nie dawała za wygraną.

- Idź spać!

- W porządku. Czy jutro będę potrzebna, czy mam rano pojechać do domu rodziców?

Małgorzata otworzyła oczy i spojrzała na stojącą obok niej młodą, szczupłą dziewczynę. Uśmiechnęła się i ponownie zamknęła powieki.

- Nie wiem… Nigdy nie jestem pewna, kiedy zadzwonią do mnie i powiedzą, że mam się stawić w pracy.

- Ale siostra mojej koleżanki, która też pracuje w liniach lotniczych jako stewardessa, ma ustalony grafik i nie musi zjawiać się na każde wezwanie tak jak pani…

- Alu, proszę cię idź spać i daj mi święty spokój.

Ton, w jakim jej pracodawczyni wypowiedziała ostatnie zdanie sprawił, że dziewczyna skuliła się w sobie i bez słowa poszła do pokoju gościnnego.

Małgorzata spod pół przymkniętych powiek spojrzała za oddalająca się dziewczyną i pomachała jej ledwo widocznym gestem dłoni, która delikatnie uniosła się znad kanapy.

Z odtwarzacza CD zaczął wypływać kolejny utwór. Kobieta podniosła do ust szklankę z przeźroczystym płynem i upiła kolejny, spory łyk drinka. Spojrzała na stojące na szafce, obok kolorowego wazonu zdjęcie, z którego spoglądały na nią duże czarne oczy, swoim blaskiem towarzyszące zniewalającemu uśmiechowi. Około trzydziestoletni mężczyzna patrzył wprost na nią i miała wrażenie, że zaraz wyjdzie z fotografii i stanie naprzeciwko niej.

- I co zadowolony jesteś? Musiałeś tak skomplikować mi życie? Po jaką cholerę stawałeś na mojej drodze! – Małgorzata powiedziała, czując jak alkohol zaczyna rozpalać jej policzki. – Gdyby nie ty, może byłabym teraz ekspedientką w sklepie obuwniczym, albo pielęgniarką obojętnie przyglądająca się cierpieniu innych, albo nauczycielką, która nienawidziłaby swoich uczniów – upiła kolejny łyk alkoholu i zamyśliła się. – Przez ciebie jedni mnie pożądają a inni nienawidzą, tego chciałeś?

Poczuła jak z coraz bardziej piekących oczu zaczyna wypływać łza. Otarła ją wierzchem dłoni i po raz ostatni tego wieczoru spojrzała na zdjęcie człowieka, który w jakimś momencie życia przesłonił jej cały świat. Spowodował, że dla niego zostawiła dom, rodziców i wszystko, co łączyło ją z przeszłością. Dzięki niemu poznała inne życie i wróciła, jako całkiem odmienna osoba.

ROZDZIAŁ 2.

Samolot zaczął powolne lądowanie. Pasażerowie, przygotowani, z zapiętymi pasami czekali cierpliwie na zetknięcie maszyny z ziemią. Stewardessa podeszła do mężczyzny siedzącego z laptopem na kolanach i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.

- Proszę wyłączyć komputer. W czasie startu i lądowania wszystkie urządzenia powinny być wyłączone – uśmiechnęła się grzecznie, ukazując jednak władczy wyraz twarzy.

Paul spojrzał w duże oczy dziewczyny i natychmiast zamknął swoje narzędzie pracy.

- Przepraszam, nie dosłyszałem komunikatu – powiedział z wyraźnie amerykańskim akcentem.

Stewardessa ponownie uśmiechnęła się i odeszła w stronę kokpitu.

- Witamy państwa na lotnisku. W Warszawie słonecznie, temperatura około dwudziestu pięciu stopni – z głośnika zabrzmiał spokojny głos kapitana. – Dziękujemy państwu za wspólnie spędzony lot i mamy nadzieję, że jeszcze skorzystacie państwo z naszych linii lotniczych. Życzymy przyjemnego pobytu w stolicy Polski.

Prawie nie wyczuwalnie, koła samolotu dotknęły powierzchni ziemi i wszyscy pasażerowie zaczęli bić gromkie brawa dla pilotów, tak delikatnie obchodzących się zarówno z maszyną jak i z podróżnymi. Kilkanaście minut samolot kołował po płycie lotniska, aż wreszcie zatrzymał się. Wysiadający, z uśmiechami na ustach żegnali się z załogą i dziękowali za miły i spokojny lot.

Paul wsiadł do autobusu, który czekał już na pasażerów, aby podwieźć ich do hali przylotów i z zaciekawieniem rozglądał się po lotnisku. Nie był tu ponad dwadzieścia lat i wspomnienia, które pozostały w jego głowie całkowicie rozmazały się na widok tego, co zobaczył. Wyjątkowo szybko udało mu się odebrać swój bagaż nadany w Newark do luku bagażowego i zadowolony z zakończonej podróży wyszedł z hali. Czuł się tak szczęśliwy, jak ptak wypuszczony z klatki.

- Paweł! Cholera nic się nie zmieniłeś przez te wszystkie lata! – Mężczyzna poczuł na swoim ramieniu mocne klepnięcie i para silnych męskich rąk nagle objęła go jak zapaśnik sumo.

Na widok pulchnej, zarumienionej twarzy, szeroki uśmiech zagościł na jego ustach.

- Za to ty urosłeś, szczególnie na szerokość – roześmiał się, mocno odwzajemniając uścisk. – Nie widzieliśmy się ponad dwadzieścia lat a mnie się wydaje, jakby to było wczoraj.

- Ty wiesz, że nawet przypominasz tego aktora - mężczyzna, klepnął dłonią w czoło. - Czekaj jak on się nazywa….

- Ja aktora!? – Paweł spojrzał na swojego towarzysza nie ukrywając rozbawienia.

- No tego… co grał w filmie „Kotka na gorącym żelaznym dachu”.

- Cat on a Hot Tin Roof? Kotka na gorącym blaszanym dachu – Paweł ze śmiechem poprawił swojego rozmówcę.

- No właśnie, „na gorącym blaszanym dachu”. Wiesz przecież, o kim mówię.

- Paul Newman?

- No jasne, że o nim mówię. Właśnie do niego jesteś podobny – mężczyzna odszedł dwa kroki w tył i oparł dłonie na biodrach. – Widzisz nie tylko masz takie samo imię, ale jesteś też toczka w toczkę podobny. Może to twój stary. Co?

- Może… – Paweł roześmiał się. – Szkoda, że moja mami nie żyje, bo zapytałbym ją, czy przypadkiem nie miała romansu z amerykańskim aktorem.

Mężczyzna wziął od swojego gościa walizkę i skierował się w stronę parkingu.

- Oto mój mustang – dumnie wskazał dłonią na ciemno wiśniowy samochód, wyraźnie odbiegający wyglądem nad innymi.

- Fiuu! – Paweł obszedł auto dookoła i z podziwem pokręcił głową. - A myślałem, że ludzi w Polsce nie stać na takie cacka?

- Kogo stać to stać, inni jeżdżą de-u, albo komunikacją miejską, a ja mam szczęście do tego.

- Co to jest „de-u”? – Mężczyzna spojrzał na przyjaciela z nieukrywaną ciekawością.

- Daewo, to marka koreańskich samochodów, dość popularna u nas.

- I understand.

- Hej koleś! Jesteś w Polsce jakbyś zapomniał, tu obowiązuje język polski!

- O.K. już się przestawiam.

Wsiedli do samochodu i przebijając się przez korek innych aut prowadzący do drogi wyjazdowej milczeli, jakby nagle zabrakło im tematów do rozmowy.

- Tak właściwie to, co ty robisz, że stać cię na taki klejnot? – Paweł przerwał milczenie rozglądając się po wnętrzu samochodu.

- Ta Toyota nie jest moja – mężczyzna spojrzał na swojego pasażera i zrobił minę niewiniątka.

- Co ty gadasz Olek, a czyj?

- To znaczy mój, ale nie mój.

Paweł popatrzył na przyjaciela podejrzliwie i chrząknął dwa razy sugerując kontynuację wyjaśnień.

- Widzisz, pracuje dla takiej jednej firmy i mam to cudeńko do dyspozycji. Mogę nim jeździć prywatnie, ale muszę być na każde wezwanie mojej szefowej.

- Co to za firma? – Paweł zainteresował się słowami Olka.

- No właśnie taka, o której chcesz pisać.

- Agency of prostitutes?

- Hej koleś! Umawialiśmy się, że rozmawiamy po polsku! – Krzyknął kierowca Toyoty. – Tak, agencja prostytutek, ale jakich… - oblizał się jak kot na widok kiełbasy. – Gdybyś widział te lalunie, to sam być miał ochotę wskoczyć im do łóżka.

- Może mi się uda? – Paweł szepnął unosząc kąciki ust do uśmiechu.

- Zapomnij! Nie dla psa kiełbasa!

- Co ma wspólnego pies i kiełbasa z prostytutkami? – Paweł zdezorientowany zerknął na przyjaciela.

- Jezu, ciemniak jesteś! To tylko takie powiedzenie nasze. Oznacza, zbyt wysokie progi jak na twoje nogi.

- Olek, albo cię zaraz walnę i będziemy mieli wypadek, albo zaczniesz gadać jaśniej! - Paweł zdenerwował się niejasną paplaniną kolegi. – Mnie każesz mówić po polsku a sam wygadujesz jakieś niezrozumiałe dla mnie farmazony.

- Dobra, dobra! Nie irytuj się tak – kierowca Toyoty zaczerwienił się. – Miałem na myśli po prostu to, że to są dość ekskluzywne panie i nie każdego na nie stać. Kapujesz?

- Kapuję – Paweł uspokojony wyjaśnieniem kolegi odwrócił głowę w stronę ulicy i zaczął się przyglądać mijanym budynkom. – Opowiedz mi o nich.

- Nie ma co opowiadać, bo wszystko jest tak tajemnicze, że chyba tylko sam pan Bóg wie o co chodzi.

Paweł odwrócił się w stronę kumpla i z wyraźnym zaskoczeniem zaczął analizować słowa Olka.

- Agencja nazywa się „Ogród Marzeń” a każda z panienek ma pseudonim jakiejś roślinki. Dziewczyny są tak ekskluzywnym towarem, że żeby się z którąś z nich umówić to musisz się zapisać w kolejce wpłacając coś jakby wadium i to wcale nie małe.

- Po co?

- Jak to, po co? Gdyby się jednak jakiemuś prezesowi lub jakiemuś szejkowi odwidziało, to dziewczyna nie może zostać na lodzie. Zresztą, co tam będę ci gadał – Olek machnął ręką lekceważąco. - Szefowa zgodziła się z tobą porozmawiać, więc od niej dowiesz się wszystkiego dokładniej.

- A na kiedy nas umówiłeś? – Paweł aż podskoczył na wieść o spotkaniu z kobietą, o której słyszał od jednego bardzo wpływowego gościa.

- Nie umówiłem, sam się z nią musisz umówić – odpowiedział Olek ignorując entuzjazm kolegi. – Dam ci numer telefonu, zadzwonisz i się umówisz. No jesteśmy na miejscu.

Samochód zatrzymał się przed dwupiętrowym apartamentowcem.

- Przenocujemy tutaj, a jutro skoro świt pojedziemy do Gdańska.

ROZDZIAŁ 3.

Dźwięk pagera odezwał się w najmniej odpowiednim momencie. Małgorzata spojrzała na numer i skrzywiła się.

- No ładnie, miałam mieć kilka dni wolnego.

Wyjęła z torebki telefon komórkowy i wystukała numer. Z drugiej strony aparatu odezwał się ciepły kobiecy głos.

- Witam cię i przepraszam, że zakłócam twój odpoczynek, ale jesteś potrzebna.

- Obiecała mi pani kilka dni wolnego, żebym…

- Wiem kotku, wiem, ale nic na to nie poradzę, że komuś bardzo zależy. Pieniądze nie leżą na ulicy a ja nie mam zamiaru zniszczyć dobrego imienia naszej firmy – kobieta zniżyła głos prawie do szeptu. - W sobotę chciałabym, żebyś stawiła się w pełnej gotowości.

- Dobrze, będę na pewno – Małgorzata skrzywiła się, a do oczu napłynęły jej łzy.

Pomyślała, że po raz kolejny dzieci będą się czuły oszukane. Tak bardzo zapewniała je, że spędzi z nimi kilka dni na plaży. Pogoda była wręcz wymarzona na kąpiel w morzu, a ona sama bardzo potrzebowała tego kontaktu ze swoimi aniołkami. Wiedziała doskonale, że nie może odmówić. Nie teraz. Ale przyjdzie taki moment, kiedy wyrwie się z tego wszystkiego i uciekną razem daleko, rozpoczynając nowe, rodzinne życie.

- I jeszcze jedno, musisz zarezerwować sobie trzy dni, bo wcześniej się nie wyrwiesz.

- Trzy dni? Kto to taki?

- Ktoś ważny. Pamiętaj… w sobotę w pełnej gotowości!

Małgorzata wyłączyła telefon i usiadła na brzegu piaskownicy zakrywając twarz dłońmi.

- Co się stało mamusiu? – Małe ciepłe rączki objęły ją za szyję. – Dlaczego jesteś smutna?

- Nie jestem smutna tylko trochę zmartwiona – spojrzała w duże czarne oczy wpatrujące się w nią z taką troską, jaką tylko potrafi okazać pięcioletnie dziecko. – W sobotę znów jadę do pracy, muszę wyjechać na kilka dni.

- A mówiłaś, że teraz zostaniesz z nami na dłużej!

Mała Mulatka usiadła obok matki na deskach piaskownicy i spojrzała na nią ze złością. Małgorzata poczuła przebiegający jej przez plecy dreszcz.

- Cicho bądź! Nie widzisz, że mama jest zmartwiona? – Chłopiec przytulił się mocniej i nie pozwolił siostrze na dalsze pretensje.

- Przykro mi Zuzanno, ale muszę pracować abyśmy mogli żyć, tak jak żyjemy. – Małgorzata pogładziła chłopca po czarnej czuprynie, i dotknęła dłonią policzka dziewczynki. – Jakub też jest z tego powodu niezadowolony, ale potrafi to jakoś zrozumieć.       

- Wiem mamusiu, przepraszam, ale jesteś z nami tak mało, że…

Dziewczynka gwałtownie odsunęła się od matki.

- Kochanie, to już niedługo się skończy, obiecuję. Znajdę inną pracę i będziemy szczęśliwi. Na razie jednak, na co dzień musi wam wystarczyć Alicja.

Dzieci przytuliły się do matki, ale już za chwilę rozbiegły się po placu zabaw, wesoło machając do niej, tak jakby nie było rozmowy.