JustPaste.it

O pokój na świecie

Codziennie na świecie miliony ludzi modlą się o pokój, a efekty widzimy na co dzień w każdych wiadomościach. Co w takim razie robimy źle? A może to Boga wcale nie ma?

Codziennie na świecie miliony ludzi modlą się o pokój, a efekty widzimy na co dzień w każdych wiadomościach. Co w takim razie robimy źle? A może to Boga wcale nie ma?

 

Jest taka formuła, przypisywana św. Ignacemu Loyoli: „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”. No tak, ale jaki my mamy wpływ na pokój na świecie? Ogromny!

Jesteśmy sztafetą – jedni odchodzą, a po nich przychodzą inni. Bez tej sztafety nadal byśmy mieszkali w jaskiniach; a zatem, każdy z nas jest odpowiedzialny za to, jaki wynik uzyska cała drużyna.  Dla celów badawczych, weźmy pod mikroskop jednego z członków tej drużyny, na początek maleńkiego człowieka, który jest przygotowywany do udziału w sztafecie. Tak zwani dorośli zostają jego trenerami, a jak wiadomo końcowy efekt jest sumą umiejętności trenera, talentu i pracy zawodnika oraz jakości komunikacji między nimi.

Rodzi się człowiek – słodki, bezbronny, całkowicie zależny od naszej woli. Jesteśmy pełni nadziei i planów, ale często już pierwszego dnia pojawia się wróg numer jeden i główny weryfikator naszych zamierzeń – zmęczenie. Chcieliśmy jak najlepiej, a tu ciach – zmęczenie sprawia, że pojawiają się emocje, czyli coś, nad czym ogromnie trudno zapanować.

Emocje nie są jeszcze konkretnym działaniem, jest to dopiero pewien niebezpieczny stan, który może przejąć kontrolę nad naszym umysłem, a nawet nie tyle przejąć kontrolę, co odciąć umysł od podejmowania decyzji – typowy zamach stanu. Zatem emocje są złe? Złe to „złe” słowo. Emocje to lampka ostrzegawcza w naszym systemie informująca nas o jakiejś awarii (przeciążeniu); jeżeli zlekceważymy tę informację, wówczas kontrolę przejmie automatyczny pilot, zaprogramowany tak, aby jak najszybciej opuścić stan przeciążenia (napięcia psychicznego) i doprowadzić do jego rozładowania. Ale chyba każdy potwierdzi, że wolałby, żeby nigdy nie doszło do zapalenia się takiej lampki. Porównajmy to do jazdy samochodem: jeżeli przeciążymy silnik, to ryzykujemy awarią samochodu, która może zostać poprzedzona zapaleniem się kontrolki przegrzania silnika. Zapalenie się tej kontrolki jest sygnałem do przerwania jazdy i zapobieżeniu poważnej awarii, ale równie dobrze nie musiałaby się zapalić, gdybyśmy silnika nie przeciążyli.

Jakie formy może przybrać rozładowanie takiego napięcia? Na przykład formę agresji, wyrażonej w formie krzyku lub użycia przemocy fizycznej bądź psychicznej, albo w formie rezygnacji z pewnych, ustalonych wcześniej, zasad, których realizacja jest na tyle pracochłonna, że prowadzi do naszego zmęczenia, które z kolei może wywołać niechciane emocje. Zatem wracając do naszego małego człowieka: jeżeli stanie się on przedmiotem takiego rozładowania emocji, to będzie to pierwsza porażka trenera. Dziecko od urodzenia (a nawet od momentu poczęcia) dysponuje „pamięcią masową”, w której zapisywane są wszelkie doznania. Zapis ten może mieć wpływ na całe jego przyszłe życie.

Zezwolenie emocjom na kontrolowanie naszych działań, to pójście na skróty, które mogą zaprowadzić nas na manowce, z których istnienia zdamy sobie sprawę dopiero wtedy, gdy emocje opadną, a kontrolę znowu przejmie rozum. Decyzje podjęte pod wpływem emocji, mogą mieć nieodwracalne skutki.

Więc jak to jest z tym młodym człowiekiem narażonym na takie niebezpieczeństwa? Po prostu: uczy się takich zachowań, których jest świadkiem. Wiek nie ma tu żadnego znaczenia – noworodek dysponuje takimi samymi zmysłami, jak człowiek dorosły, chociaż nie jest on jeszcze na tyle uspołeczniony, by akurat w jego przypadku zachowanie agresywne przyniosło jakikolwiek „pozytywny” efekt (może jednak bardzo negatywnie wpłynąć na jego psychikę) – nie zna jeszcze pojęć „działania” i jego „skutków”, ale znaczenie to poznają nieco starsze dzieci i powoli uczą się je stosować.

Zachowania agresywne powodowane przez emocje są pierwszą lekcją przemocy, którą otrzymuje człowiek: przemoc jest prostym rozwiązaniem mogącym wywołać zamierzony skutek.

Dziecko powoli dorasta i przejmuje wszystkie dostępne wzorce. Powoli zaczyna stawać się autonomiczną jednostką, świadomą swojej autonomiczności i na wszelkie sposoby będzie starało się z niej skorzystać. Po pierwsze, będzie badało otaczający je świat: przedmioty i miejsca. Zaczną się kolizje ze światem ułożonym przez dorosłych, czego efektem będzie kilka-, a nawet i kilkadziesiąt razy dziennie wygłaszana magiczna formułka „NIE WOLNO!”. Nic prostszego, niż powiedzieć „nie wolno!”. „Nie wolno” jest sformułowaniem agresywny, chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo przecież chcemy chronić w ten sposób dziecko przed zrobieniem sobie (lub komuś) krzywdy bądź zniszczeniem jakiegoś przedmiotu. Poprzestajemy na „nie wolno”, ale czy przynosi to jakiekolwiek efekty?

Wspomnieliśmy powyżej, że dziecko uczy się na przykładach, dzięki obserwowanym sytuacjom. Jaki komunikat otrzymuje maluch, gdy mama mówi „nie wolno”, kiedy on właśnie ściąga ze stołu szklankę, a przed minutą sama mama miała tę szklankę w ręku i popijała z niej wodę? „Nie wolno!”, a co to znaczy? Przecież chwilę temu dziecko widziało, że „wolno”! „Nie wolno bić chłopca” mówi mama do swojej latorośli próbującej rozwiązać konfliktową sytuację na placu zabaw, a właśnie kilka minut temu dostało klapsa, ponieważ nie posłuchało prośby mamy i problem rozwiązał się natychmiast. Czyli jednak „wolno”. Zatem dlaczego „nie wolno”? Spróbujmy wczuć się w rolę tego małego człowieczka - co on sobie myśli? Co on sobie o nas myśli?! Chcemy zostać autorytetami stosując przemoc? Chcemy zlikwidować przemoc u dzieci metodami wykorzystującymi przemoc? I my nazywamy siebie dorosłymi?

A więc druga lekcja: tępimy przemoc używając przemocy; na razie jesteśmy zależni od dorosłych, ale gdy my dorośniemy, to my będziemy decydować o sposobie rozwiązywania sporówbędziemy korzystać z narzędzi, których umiemy używać;  a czego umiemy używać (mała podpowiedź: przemocy...?).

Za pomocą słowa został stworzony świat i za pomocą słowa świat nadal się tworzy. Niech za przykład posłuży nam nasze „nie wolno”, wyrażenie totalnie bezosobowe, niosące ze sobą jeden (podkreślam: jeden) przekaz: „nie mogę tego zrobić, gdy świadkiem jest dorosły; zrobię to wtedy, gdy nie będzie widział”. Młody człowiek dostaje kolejną lekcję: chcesz rozwiązać problem i nie ponieść kary, to nie mów (nie pokazuj) prawdy. Człowiek zagrożony karą (bądź zwabiony obietnicą nagrody) będzie kłamał, aby odnieść korzyść, czyli żeby nie zostać ukaranym bądź żeby otrzymać nagrodę. Swoją drogą, ciekawy problem do przemyśleń dla ministra sprawiedliwości.

Ale skąd jeszcze bierze się kłamstwo, które chyba czytelnicy przyznają, jest ściśle związane z przemocą, choć wydaje się „niewinne”. Przykłady? Proszę bardzo: „nie płacz, mama zaraz przyjdzie” chociaż mama właśnie wychodzi na 10 godzin do pracy; „jak wrócimy do domu, to też dostaniesz lody”, chociaż liczymy na to, że dziecko zapomni albo że wmówimy mu, że jogurt wyciągnięty z lodówki, to właśnie są lody; „nie bój się, to nie będzie bolało”, chociaż wiemy, że każdy zastrzyk zazwyczaj boli. Przykłady można mnożyć. Lekcja: kłam to osiągniesz zamierzony cel.

No, bez przesady, kłamstwo to nie przemoc. Nie? A niespełnione obietnice wyborcze, a kłamstwa w pracy mające przynieść określone korzyści? To nie jest przemoc? A czy są ofiary takich kłamstw? Są. A gdzie są ofiary, tam jest przemoc (nie mówimy tu o przypadkach losowych).

Brnijmy dalej. Place zabaw, czyli nauka samodzielności i asertywności (na razie mówimy o malutkich dzieciach, w wieku 1-3 lata). Obrazek: opiekunowie jak „sępy” krążące nad piaskownicą i wyręczające dzieci w momentach „niebezpiecznej” interakcji, czyli: „nie zabieraj chłopcu łopatki”, „zostaw, to nie twoje”, „nie tak się baw, to trzeba zrobić tak”. „Nie tak się baw!”, czyli dorosły mówiący dziecku jak się bawić! Ignorant mówiący ekspertowi co ma robić! Równie dobrze hydraulik mógłby radzić kardiochirurgowi jak ma zakładac bypassy.

Wyręczanie dziecka w jego interakcjach prowadzi prosto do wychowywania „emocjonalnej kaleki”. Jak już wspomnieliśmy, dzieci (z resztą każdy człowiek) najszybciej uczą się na przykładzie. Pokazujmy więc przykłady rozwiązywania konfliktów, a nie mówmy czego nie robić. Tylko czy to potrafimy? Jeśli widzimy bijące się w piaskownicy dzieci, to nie krzyczmy na nie tylko powiedzmy im, dlaczego nie chcemy, żeby się biły. Trudna sprawa... , bo jak to powiedzieć? To czy czegoś chcemy lub nie chcemy jest ściśle związane z naszymi potrzebami. Zatem wyraźmy to w ten właśnie sposób: „Kiedy widzę, że bijecie się w piaskownicy, to boję się o wasze zdrowie. Potrzebuję pewności, że nie stanie się wam tu żadna krzywda. Proszę was, abyście rozwiązywały problemy za pomocą rozmowy. Czy ja mogę wam w czymś pomóc”. Wiadomo, że nie stanie się cud i że dzieci nie od razu załapią, o co nam chodzi (możemy im się nawet wydać trochę dziwni), ale jeżeli będziemy konsekwentni w takich reakcjach, to wówczas na zasadzie słyszanej wielokrotnie w radiu piosenki, którą ni z gruszki ni z pietruszki zaczynamy nucić (chociaż wcale nam się nie podobała), utrwalimy w dzieciach alternatywę takiego właśnie zachowania.

Wszelkie zakazy i nakazy prowadzą tylko do tego, że człowiek nie podejmuje określonego działania, bądź podejmuje określone działanie, tylko z powodu uniknięcia konsekwencji takiego „podjęcia” lub „niepodjęcia”. Nie jest to jego wolny wybór. No, ale społeczeństwo wymaga określonych zachowań, żeby mogło czuć się bezpieczne. Jasne, że wymaga i to wymaga coraz skrupulatniej, a przemoc jak istniała, tak istnieje... Dlaczego tak jest? Ponieważ zachowanie narzucone to czysta przemoc, zwykłe ograniczenie wolności, a natura człowieka, będzie dążyła do odzyskania tej wolności – pojawi się reaktancja, czyli właśnie próba odzyskania wolności wyboru, często po prostu na przekór, a będzie to zależało od siły i charakteru człowieka. Co zatem zrobić? Trzeba dążyć do tego, aby wychowywany przez nas młody człowiek zinternalizował sobie pewne zachowania, czyli przyjął je za swoje jako zupełnie naturalne i racjonalne. Jeżeli będziemy mówić, że czegoś „nie wolno”, to prędzej, czy później udowodni nam, że „wolno”; chyba że będzie tak zastraszony, że nigdy nie podejmie takiej próby. Ale jeżeli poprosimy go, aby nie zachowywał się w określony sposób, ponieważ takie zachowanie  może wywołać konkretne skutki i wyjaśnimy ich konsekwencje, to mamy dużą szansę, aby właśnie zinternalizował sobie to zachowanie i przyjął za swoje, nie narzucone. Ludzie nader chętnie spełniają prośby, ale nie są skorzy do spełniania żądań.

Jednak chyba najczęstszym błędem jest zrzucanie winy na kogoś innego. To jest nasz grzech pierworodny. To jest sedno przemocy. Stąd tak naprawdę biorą się nasze „złe emocje”: „dlaczego ten bachor się tak drze?” – kogo obwiniamy? – „bachora”, który być może ma coś znowu w pieluszce, którą zmienialiśmy pół godziny temu; „co za cham postawił samochód na przejściu dla pieszych przed przychodnią” – oczywiście w pierwszej kolejności należy obwinić chama, który właśnie przywiózł mdlejące z upływu krwi dziecko uczestniczące w wypadku... Najpierw obwiniamy, zaraz potem pojawiają się emocje, często w ich wyniku impulsywne zachowanie, a potem przychodzi refleksja, która... z powrotem może nas zaprowadzić do „krainy emocji”, jeżeli będziemy starali się ochronić swój wizerunek i zracjonalizować to nasze zachowanie. W ten sposób emocja nawet przez całe lata może mieć  wpływ na nasze wyobrażenie o jakimś przeszłym wydarzeniu.

Wróćmy do naszego placu zabaw, na którym możemy usłyszeć takie oto pełne wyrzutów wypowiedzi: „dlaczego nie chcesz dać dziewczynce łopatki, oj, niegrzeczny jesteś” – winny jest niegrzeczny chłopiec, ale gdy podejdziemy do tej samej osoby i powiemy: „chciałbym się pobawić pani telefonem komórkowym”, to ciekawe jak ta osoba zareaguje? Jeśli nie da, to konsekwentnie będziemy mogli powiedzieć: „dlaczego nie chce mi pani dać telefonu, oj, jest pani niegrzeczna”. No, telefon to nie łopatka... Bądźmy pewni, że dla malucha w piaskownicy łopatka przedstawia o wiele większą wartość, niż bezużyteczny w tych warunkach telefon. Dzieci znają prawdziwą wartość przedmiotów, to my coś sobie imaginujemy...

Zrzucanie winy na drugą osobę jest bezpośrednio zaczerpnięte ze świata dorosłych. Wszelkie wypowiedzi typu: „to on jest winny całej tej sytuacji”, „specjalnie poszła na zwolnienie, żebyśmy zrobili za nią pracę” albo wręcz odnoszące się do dziecka: „to przez ciebie ona się przewróciła”, „przez ciebie stłukłam talerz”, powodują, że dziecko czerpie ze znanych sobie wzorców i najzwyczajniej w świecie przenosi je do swojego świata: „to przez Małgośkę dostałam uwagę do dzienniczka”, „pani nie powiedziała nam, że będzie dzisiaj kartkówka” itp. Obwinianie innych osób albo wręcz obrażanie się na nie, jest wynikiem naszej bezradności i obroną naszego wizerunku. Jako dzieci nie jesteśmy uczeni brania na siebie odpowiedzialności i artykułowania swoich potrzeb – zamykamy się w sobie i zrzucamy winę na innych. I trwamy w tym przez całe życie. Dlaczego? Dlatego, że nie pozwalano nam wyrażać swojego zdania w imię zasady dzieci i ryby głosu nie mają. Na szczęście nie wszyscy z nas są tak okaleczeni.

Naszym zadaniem, jako opiekunów-trenerów, jest uświadomienie sobie, że każde zachowanie jest czymś wywołane i że każde zachowanie powoduje określoną reakcję. Jak na razie, to gros metod wychowawczych sprowadza się do prób podporządkowania sobie dziecka i zmuszania go do wykonywania naszych poleceń. Piękny przykład! Czyli lekcja kolejna: aha, zapisuję – podporządkowywać i zmuszać do wykonywania naszych poleceń...

To co więc mamy robić? Jak poradzić sobie z takim wulkanem pomysłów i energii jakim jest dziecko? Kto z nas nie był dzieckiem? Prawie każdy. Więc trzeba wysilić pamięć i przypomnieć sobie, jak czuliśmy się w określonym momencie w przeszłości w podobnej sytuacji – właśnie w tym określonym momencie, a nie zaraz kontrować: „mnie też tak wychowywano i zobaczcie na kogo wyrosłem”. No właśnie...

Pokój zależy tylko od nas i od naszej pracy – ciężkiej pracy nad wychowaniem młodego człowieka, który ma się włączyć do tej sztafety życia. Jesteśmy kartami, na których zapisywane są różne informacje, z których potem korzystamy w różnych sytuacjach życiowych, a korzystamy tylko z dostępnych nam informacji. Zatem dbajmy, by znalazły się tam rozwiązania pokojowe, a nie prowadzące do przemocy. Nie ma cięższej pracy niż wychowywanie dzieci i podjęcie się jej to decyzja naprawdę bohaterska, tym bardziej, że nie można zrezygnować z niej, ot tak sobie, bez żadnych konsekwencji – pamiętajmy, że nasze poddanie się może oznaczać tragedię innych ludzi. Jak to jest, że żeby wykonywać zawód inżyniera, lekarza, czy nauczyciela potrzeba wielu lat nauki i wyrzeczeń, a żeby wykonywać najtrudniejszy zawód na świecie, jakim jest wychowywanie dziecka, nie potrzeba żadnego przygotowania? Najpierw sami wylewamy wodę, a potem dziwimy się, że jest mokro. Jak dzieci...