JustPaste.it

Zniewolony umysł

Nie wszystkie krzywdy człowiek swoje zdoła naprawić.

Samotność alkoholika gorsza od więzienia, błąka się wśród ludzi w izolacji, a świat kolorowy postrzega tylko w monopolówce, topi w niej troski i lęki. Znam tę udrękę i ciężar powrotu do normalności aż do bólu. I chociaż szkolono, jak pić, by innych zwalić z nóg, ,jak ciągnąc ich potem za język,by prawdę usłyszeć skrytą w ich umyśli,ale mimo to odjeżdżałem z knajpy suką policyjną do „żłobka”. Prośby, groźby nie pomagały. Piłem na umór i twierdziłem, że mam mocną głowę. Traciłem pieniądze zarobione w swojej firmie i coraz bardziej czułem się samotniej wśród ludzi i miałem pretensje, że omijają na chodniku z ironicznym uśmieszkiem.

Oskarżałem bogu ducha winnych, nielicznych już przyjaciół, a najbardziej żonę! Pod byle pretekstem tworzyłem problem, wyolbrzymiałem go na cały świat i pół Ameryki tylko po to, by mieć powód do dalszego chlania. I tak przemijał dzień za dniem, lecz wtedy nie widziałem tego, co dzisiaj wiem, że moją mocną głową ubezwłasnowolnia i wszechwładnie rządzi wódka i zniewalała jak kobieta.

Dniem i nocą nawiedzała, a gdy zabrakło, skomlałem jak pies, wywracałem kieszenie, szukając pieniędzy na zakup kolejnej butelczyny. I tak przemijał dzień za dniem. Bielmo z oczu zdjęła mi dopiero terapia, zobaczyłem w całej okazałości grozę, smutek i nędzę alkoholika, który samotnie, słaniając się, dźwiga na plecach, jak Chrystus krzyż swoje zniewolenia, trumnę zbudowaną przez siebie... Zrozumiałem , że alkohol jest chorobą postępującą i prowadzi do śmierci., rozpoczęła się walka o własne życie. Cieszę się, że te słowa piszę świadomie, a ręce nie drżą, a pragnienie picia nie ciągnie do pobliskiej knajpy.

Ostatnie totalne chlanie trwało non stop od 31 grudnia 2001 roku do 17 stycznia 2002. Zbliżał się nieuchronnie mój kres, spadałem w otchłań, pętla alkoholowa zaciskała się na szyi, ale jeszcze trwałem, choć chciałem odejść na zawsze. Na stole napoczęta półlitrówka, a pod nim opróżnione butelki. Twarz nabrzmiała, podpuchnięte oczy, nogi jak galareta dygotały, potrącały butelki, a one dźwięczały, a mnie się wydawało, że to myszki popiskują w niedopitym "Polonezie".

Pomóż, prosiłem wystraszony żonę. „Zapij się na śmierć, doktor odtruwał, tłumaczył i nie pomogło, to zdychaj”. I to mnie ruszyło, bełkocząc prosiłem telefonicznie o pomoc terapeutę. Jutro przyjdź trzeźwy z żoną do przychodni, powiedział odkładając słuchawkę. W przychodni suchej nitki na mnie nie zostawiła, z grubej rury waliła. Milczałem i dygotałem, brak alkoholu paraliżował myśli , po zażyciu pastylki uspokajającej mogłem skupić się i zrozumiałem sedno jego slow” jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, twój los w twoich dłoniach .

Wracając do domu miałem świadomość, że od dziś losem kierować nie będzie butelka! Znajome knajpki wabiły zapachem alkoholu, zaciskając do bólu pięści szedłem dalej , a zimny pot spływał po karku i ręce drżały,a żona płakała.

Jej łzy i modły ,jak ogień paliły moją duszę w rzadkich tylko chwilach trzeźwości ,Ani najlepszej   przyjaciółki  prośby ,też dupa blada,pajdę na terapię. obiecałem,nie jeden jej  raz coś tam w pośladek zaszywałem,kilka mityngów zaliczyłem ,z ulicy pobitego, okradzionego i nieprzytomnego zawieziono do szpitala.

Zatrzymaj się w marszu do grobu, ostrzegali lekarze, stwierdzając marskość wątroby, zapalenie przewodu pokarmowego z objawami nadżerki. Miałem ich gdzieś, płynąłem dalej na tej fali, zabierałem żonie pieniądze na wódkę, by nie czuć samotnego lęku z potworkami w oczach. Taksiarze wyrzucali pod bramę domu z rozbitym nosem i pustą kieszenią. Otwórz -bełkocząc prosiłem żonę, a ona krzyczała: ”idź do kurwy bydlaku”, a Ben skowytał liżąc mi rękę na klamce. Spowity śpiączką padałem na chodnik. Przytomność odzyskiwałem jednak w domu. Ale któregoś ranka nie odezwała się, nie otworzyła okna, nie wpuściła. Przytulony do brzózki płakałem i żegnałem się z nią na zawsze. Postanowiłem ze sobą skończyć, chwiejnym krokiem czepiając się płotów zmierzałem do torów kolejowych,ale pod halę targową. zobaczyła mnie Hania., ulituj się nad sobą - zaczęła mówić. Co z ciebie wódka zrobiła, jak byłeś ze mną, tak nie wyglądałeś. Zaczęła płakać! Zabrała do siebie, wezwała lekarza, pod kroplówką usnąłem.

Dziękuję Ci teraz za to, prawdziwych przyjaciół poznaje się w nieszczęściu, wtedy pokrzyżowałaś plany samobójcze. Dziękuję za ratunek i opierunek, do końca moich dni ocalę cię od zapomnienia, wybacz też, mimo obietnic dalej piłem, a twoje słowa „ masz dla kogo żyć, żyj dla siebie.-pamiętam ,nawet widzę jak mówiłaś ze łzami oczach . Ale wtedy,gdy wyszedłem od ciebie . piłem na smutno, gniewnie i sam. by uciec od niepokoju niewiadomego pochodzenia, od siebie. A myśl o samobójstwie wracała, zrywałem się z łóżka z krzykiem i szukałem ukrytej przed żoną wódki - jedynej deski ratunku,szukałem też cyjanku!

Piłem pod lustr za zamkniętymi drzwiami. Bałem się trzeźwień, gdyż przychodził lęk, drżenie nóg, mrowienie i pocenie się ciała. Rozdrażnienie i bolesne wymioty odchodziły po wymuszonym wypiciu pierwszego już kielicha a potem jak po maśle szły następne. ,a gdy zabrakło, krople walerianowe, żołądkowe, były deska ratunku., byle jak najprędzej do zbawiennej, bez leków i jęków, bez płaczu i krzyku śpiączki! W odruchach dobroci, upijałem osiedlowych pijaczków, od których teraz nie mogę się odczepić, proszą daj na piwko.

Katusze towarzyszyły i podczas terapii kilka tygodni, ale wracałem z niej w przekonaniu, że walczę z pokusą picia,a stawką jest moje życie!

Nie ma takiej chwili w życiu, w której nie moglibyśmy rozpocząć nowej drogi, powiedział terapeuta wtedy żonie, chodźcie razem na terapię ,odmówiła, nie jestem alkoholiczką-wyjaśniła .,a być może odnaleźlibyśmy się na trzeźwej ścieżce nie byłoby innych kobiet.

Niezależnie od tego co się stało i jak się potem potoczyło życie nasze,za pijacką agresję,po stokroć przepraszam, czuję się współodpowiedzialnym za nasze obecne księżycowe krajobrazy życia

Terapeuta Jurek omawiając moje „wypracowania” o alkoholizmie powiedział wprost: ”żona swoim zachowaniem pchnęła ciebie w ramiona innych kobiet”, ”skoro mąż niedobry, to po co tyle lat się męczy, od tego są przecież rozwody... tym bardziej, że nie ma ślubu kościelnego i dzieci”. No właśnie, powiedziałem, w oczach zakręciły się łzy, żal mi było jej więcej niż siebie.

Piła i żyła jednak ze mną, kiedy nie miałem rozwodu z pierwszą żoną, a zalanego w sztok zabierała z knajpy do swojego domu! Początek alkoholizmu głównie zawdzięczam okupacji,walce z władzą ludową i zazdrości o pierwszą żonę! I gdyby rozwiodłem się z nią od razu,jak rodzili rodzice i przyjaciele , co chleb jedli z niejednego pieca,myślę,że nie byłoby i tych wspomnień. Ale zakochany to głupi, ,ślepy i głuchy facet,nie mogłem o niej zapomnieć.,jak bym nie wyjechał na drugi kraniec Polski, to wódka pochłonęłaby na zawsze!

Ale druga nie wiedziała, gdy mnie poznawała, moja 34 letnia głowa nie budziła w tym względzie podejrzeń.

Za jej pieniądze przeprowadziłem rozwód , dom i dzieci chciała mieć i żyć po bożemu ,ale wódka wróciła jak bumerang- , pijany z palmą w ręku wyszedłem z jej wymarzonego mieszkania,przyjedz do nas-prosili rodzice,obronisz przed lokatorami, i przyjechałem ,lokatorzy zaczęli płacić czynsz i przestali wysypywać nieczystości na ogródek mamy , i nie piłem.,wyjeżdżałem jednak w delegacje, a tam wódka na porządku dziennym, wracałem z podroży skacowany,rodzice uśmiechali się na wózkach inwalidzkich ,że znów jestem ,,lokatorzy płacili czynsz ,mówili dzień dobry rodzicom , jak pustelnik samotnie siedziałem na poddaszu,w zrujnowanym pokoiku piec kaflowy dymił,gotowałem na nim jedzenie zadając trwożne pytanie,i co dlej,w kieliszku chwilowa euforia,i chociaż zdawałem sprawę z tego piłem licząc na lepsze dni.

Po wielu miesiącach przyjechała żona. Rozpoczął się nowy rozdział życia, uwikłany w konflikty z lokatorami i ich eksmisją z posesji. Przeogromna zasługa żony,że ich nie ma! Był to kolejny powód do picia, rasowy alkoholik,jak nie ma powodów to ich znajdzie,pije pod chmurką,pod lustro,,nie chce  ale  mus pic, I tego nijak nie pojmie dupek z mocna głową,smakosz piwa z kolczykiem w nosie!

Niepijącym alkoholikiem od trzydziestu lat jestem i wiem,ze to choroba nieliczalna,postępująca,prowadząca do śmierci,ale w każdym momencie, można się z butelki wykaraskać i powiedzieć stanowczo „nigdy więcej, ani jednej kropelki” i tego konsekwentnie do końca swoich dni się trzymam, innego wyjścia nie ma, pijący alkoholik,gdyby mógł,to w mogile by chlał .Teraz na życie patrzę przez pryzmat tych doświadczeń,zmieniły one diametralnie światopogląd,cenię tylko to,co jest tu i teraz,a żona wierzy w przeznaczenie Zegar życia bije zawrotnie i nie wiem, czy starczy sił na uporządkowanie tego, co zniszczył alkohol. ..W późnej jesieni życia poznałem Anię,pachnie wiosną z daleka i to moje największe teraz szczęście..mam z kim rozmawiać o przemijaniu,że nic dwa razy się w życiu nie zdarza ,że są rachunki krzywd, których sam bóg nie zdoła wyrównać. ,a sprawiedliwa jest tylko śmierć, traktuje wszystkich jednako!