JustPaste.it

Credo quia absurdum – wierzę, bo to absurd

...dla mnie wiara, to credo quia rationalismus...

...dla mnie wiara, to credo quia rationalismus...

 

Rzekoma absurdalność wiary, to jeden z głównych argumentów wszystkich tych, którzy zajmują różne stanowiska racjonalistyczno – sceptyczne. Głównie ateistów różnej maści. Jednak pogląd ten jest słabo podbudowany i naznaczony gigantyczną wręcz nieuwagą, tych którzy twierdzą, że wiara to absurd. Nieuwaga dotyczy także tych, którzy wierzą, gdy twierdzą, że to absurd lub, najnormalniej nie potrafią wyjaśnić, dlaczego wierzyć warto. Mówią ufność, zawierzenie Bogu itd. Nie, proszę Państwa, te wszystkie opinie to absurd. Wiara to twardy racjonalizm, zdrowy rozsądek, rozum na własnym miejscu, i tyle.

Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta, potrzeba jedynie nieco wyobraźni,  aby ją zrozumieć. Wierzymy zawsze, wiara towarzyszy każdemu człowiekowi w zupełnie wszystkim co robi. Problem z wiarą w rzeczy ponadzmysłowe jest jedynie taki, że istnieje sposobność, aby im przeczyć, bo rzekomo nikt nie widział Boga, albo świadectwa na to są niejasne. Niejasne, bo to doświadczenie osobiste, trudno przekazywalne w ich przeżyciu. Albo też, ktoś nie mając dowodu twierdzi, że nie można udowodnić istnienia Boga itd., jest więcej podobnych „przyśpiewek.” Ale nie o to tylko tu chodzi.

Wierzymy zawsze. Wierzysz Czytelniku, że potrafisz przeczytać ten tekst. Wcześniej uwierzyłeś, że możesz na niego kliknąć kursorem myszy i go otworzyć. A jeszcze wcześniej, przeżywając całe swe życie wierzyłeś, że możesz je przeżyć, dochodząc do tego „dziś”, wiedzy, że przeżyć można. Gdy wyjdziesz z domu na podwórze wierzysz, że możesz to zrobić. Gdy zaparzasz herbatę, także wierzysz, że możesz to uczynić. Wierzysz, że możesz wsiąść i kierować swoim samochodem, wierząc, że bezpiecznie dotrzesz do swojego celu, który także wierzysz, że istnieje. Wiara zawsze dotyczy tego, czego tak zupełnie nie wiemy.

Jeśli ktoś powie, na przykład, że jest pewien, iż egipskie piramidy są na swoim miejscu, mówiąc to ze swojego domu w Polsce. Powie jedynie, że wierzy, iż są one na swoim miejscu. Jak to? A tak, że kiedy powiem mu, iż mu nie wierzę, on dopiero wyruszy do Egiptu i dopiero będąc na miejscu swoją wiarę przekształci w wiedzę, widząc budowle faraonów, uzyskując ich bezpośrednie doświadczenie. 

Ktoś powie tutaj, że wszystkie z wcześniej wymienionych czynności i setek innych, które już znamy, i codziennie powtarzamy, nie wymagają wiary, bo już je znamy. I tak i nie. Wiemy, że kamień spadł z innym z wieży równo, ale idąc tropem myślenia, chociażby, Davida Hume’a, który przeczył determinizmowi przyczynowo-skutkowemu, mamy prawo nie być tego pewni. Upewniamy się zawsze dopiero, gdy to nastąpi, gdy mamy stan dokonany. W nim bowiem możemy również odkryć inną możliwość, co zresztą często się zdarza, gdy się z celem rozmijamy. Może akurat nie w przypadku kamieni spadających z wieży, bo one, wydać się może, podlega bardziej trwałym prawom fizycznym, szerszym, będącym większą podstawą, niż codzienne sytuacje. Ale czy stoi coś na przeszkodzie, aby i to prawo uległo zmianie?

Hume nie miał, tak do końca racji, co do nieistnienia przyczyny i skutku, ale rację miał w tym, że przed wystąpieniem skutku jedynie wierzymy, że taki, jakiego się spodziewamy, skutek wystąpi. Dlatego tylko wierzyć możemy, że uda nam się zaparzyć herbatę, czy odczytać ten tekst. Zaś wiedzę, pewność mamy dopiero, gdy tego dokonamy, i tylko w odniesieniu do stworzonej sytuacji, gdy mamy doświadczenie bezpośrednie. Rację miał zaś w tym, że to my – przyczyna, tworzymy skutek, dlatego wierząc w coś, to w co wierzymy możemy zrealizować i możemy uczynić to inaczej, niż to jak dzieje się to „samo”.  

Spróbujmy zatem, porównać te różne wiary, tę racjonalną, w te sprawy, które się nam namacalnie potwierdzają, z tą wiarą w te, dla niektórych „irracjonalne” przedmioty. Wpadło mi do głowy, chyba, interesujące porównanie. Wiemy na przykładzie najwyższego szczytu świata, Mount Everest jak ważna jest wiara. Szczyt zdobyto dopiero  1953 roku, dokonał tego Nowozelandczyk Edmund Hillary i Nepalczyk Norgay Tenzing. Zanim szczyt zdobyto, każdy kto do niego podchodził wierzył, że może na niego wejść. Wśród tych, którzy wierzyli, było więcej takich, którzy woleli mówić „nie wierzę.” Gdy dwaj sławni alpiniści wreszcie się tam wspięli swoją wiarę przekształcili w wiedzę dzięki sile wytrwałości.

Co obrazuje ten przykład ponad obecność wiary wśród racjonalnych „rzeczy”? To mianowicie, że w tym przykładzie wiary, mamy do czynienia z celem, który widzimy, potrafimy go umiejscowić, ocenić, ile trzeba siły na ten zamiar, co też czyniono zanim szczyt został zdobyty. Wielu ludzi stawało pod tą górą i spoglądało na jej szczyt, widzieli gdzie jest „meta”, dokąd trzeba dojść . Z wiarą w Boga ma się to tak, że wydaje się, iż Cel jest bardziej nieokreślony, jakbyśmy niedokładnie, przez gęstą mgłę widzieli Szczyt – Absolut.

Dołączyć do tego należy to, że „podbój samego siebie” będący drogą do Boga, jest trudniejszą „robotą”, niż wejście na jakiś tam, nawet najwyższy szczyt materialny. Łatwiej bowiem zdobywać szczyt „przedmiotowy”, to znaczy taki, wobec którego przyjmujemy stosunek przedmiotowy. Bowiem łatwo w górę wbić czekan, złamać małe drzewo, aby jakoś się na nim wesprzeć, coś tam zniszczyć, aby zrobić krok wyżej. Gdy „podbijamy siebie” w drodze do Boga, mamy do czynienia z przedmiotem – sobą, który traktujemy podmiotowo, wrażliwie. W siebie czekana wbić nie chcemy, nie chcemy w sobie „złamać małego drzewa”, i inne, które mogą się wtedy wydarzyć, bo coś starego i nieładnego trzeba w sobie „zburzyć”, aby w tym miejscu wybudować coś pięknego.

Choć z drugiej strony, gdy wspinamy się przez życie, pozwalamy na to, aby złamać w sobie dziecko, tę wrażliwość w pewnym dużym zakresie poddać i nazwać wtedy życie „walką”. Siłować się z życiem i innymi, których widzimy w sposób bardziej przedmiotowy, niż siebie czy własną rodzinę, bo nam zależy na lepszym przeżywaniu, które osiągnąć chcemy przez krzywdę, na siłę. Bo kiedyś, temu dziecku dawać przestali, mówiąc „weź samodzielnie”.

W procesie „zdobywania siebie” dzieje się podobnie, podmiot sam z własnej woli czyni się swoim przedmiotem, a to sztuka odwagi i dzielności. Gdy podejmuje się proces „samo zdobycia”, w sobie – przedmiocie widzi się rzeczy obiektywniej, chce się uczciwe poznać swoje dobre i niedobre strony, i uczcie wie, że aby uzyskać prawdziwy (uczciwy) rezultat trzeba tak, dokładnie „podbijać siebie”, nie patrząc w „krzywe odbicia w lustrach łatwizny”. Wierzy się, że się potrafi, a gdy dokonuje, wiarę przekształca w wiedzę, i przez szereg takich kroków posuwa do przodu. Itd.

Reasumując, dla mnie wiara to credo quia rationalismus, ratio (rozum), gdy przekształci się w wiedzę, a zatem rozum, już na początku, jedynie wtedy jeszcze w potencjale zmierzającym do absolutnego Aktu, absolutnie świadomego Logosu.