JustPaste.it

Kołakowskiego zmaganie z relacją wrażliwość – siła

Ofiara z życia bywa słuszna; słuszna bywa rozumna ucieczka.

Debora i Jael pociągały za sznurki wydarzeń u stóp góry Tabor, gdy Lud Izraela wycinał w pień armię Chananejczyków.

Dwie kobiety – dwie prawdy.

Debora – nieustraszona furia jak pisze Leszek Kołakowski – zagrzewała Izraelczyków  do walki płomiennym słowem o honorze.

Jael, przyjaciółka chananejskiego wodza Sysary, który zbiegł z pola bitwy, usprawiedliwiała go łagodnie: cóż to jest hańba? Zaledwie cudza opinia.

Ofiara z życia bywa słuszna; słuszna bywa rozumna ucieczka.   

Sysara czepiał się tych racji, bo broniły go przed rozpaczą. Lecz pragnął pewności. Obie filozofie nie mogą być prawdziwe, jak jest naprawdę? – pytał Jael natarczywie.

Zaśnij Sysaro jesteś zmęczony.   

[…]

Tak niedobrze i tak niedobrze. Wszystko niedobrze.

 

Takimi słowami rozpoczyna się artykuł Magdaleny Grochowskiej w Gazecie Wyborczej z dnia 27-28.10.2012 o Leszku Kołakowskim, z którego warto jeszcze zacytować fragment wprowadzenia. Ten jednak, nie chcąc przeciągać tytułowych rozważań, zdaje się, pozostawię na raz następny, a jest to temat bardzo ciekawy:

Czy mogą cieszyć się Szczęściem mieszkańcy Nieba, jeśli znane im są zło i ból ziemskiego bytowania?

 

Polski filozof zmarły przed trzema laty w Oxfordzie poza rozwiązaniem „Tak dobrze i tak niedobrze. Wszystko niedobrze” wypowiedział jeszcze trzy inne możliwe drogi, ale ze wszystkimi się nie zgadzam. Ta tutaj wskazana, wydaje się najczęstszą z ludzkich opinii, dlatego omówieniem jej chcę się tutaj zająć.

Poruszone zagadnienie dotyczy bohaterów biblijnej opowieści, gniewnej Debory, zdradliwej Jael i Sysara stającego na rozdrożu. Sysara z jednej strony może wybrać, mającą być chwalebną śmierć w bitwie, która choć przegrana, ma pozwolić na zachowanie twarzy, może przynieść mu sławę pośród współplemieńców, może zostać historycznym symbolem dzielnego zachowania, wzorem odwagi, honoru, godności, czy wreszcie poświęcenia. Ale w zamian oddaje życie i niczego więcej już nie uczyni, ani nie wpłynie na rozwój i dobrobyt swojego plemienia, ani też nie sprowadzi nań podobnego nieszczęścia – zagłady, przynajmniej bezpośrednio.

Z drugiej strony „oddając pola”, „biorąc nogi za pas”, także rzekomo, hańbi siebie i swoje plemię w oczach Izraelitów jak i wśród swoich. Okryć się ma dyshonorem, okazać tchórzem, człowiekiem pozbawionym godności i niby ma to nie być poświęceniem. Ale zachowując życie może znaleźć bezpieczniejsze miejsce dla swojego plemienia, może również okazać się dobrym zarządcą i przywódcą, i wywołać rozwój swojego ludu i dobrobyt dla niego.

Już tutaj sugeruję, że widzę inną drogę rozwiązania. Sugeruję, że tak postawiony problem przez Kołakowskiego tworzy nieprawdziwy obraz tego zagadnienia. Ponieważ w powyższych dwóch akapitach wskazuję na istnienie innych możliwości, na możliwość jeszcze większego zrelatywizowania tego zagadnienia, a tym samym na większą wolność w doborze rozwiązań i wykreowaniu takiego wyjścia z sytuacji, które wydać się tylko może hańbiące, ale przekute zostanie w honor, godność i chwałę.

Ten rzekomy konflikt w relacji wrażliwość (słabość) – siła, honor – dyshonor jest zupełnie pozorny, wynika ze zbyt uproszczonego i przez to przejaskrawionego zestawienia członów tej relacji, co zresztą charakterystyczne dla wielu przypowieści biblijnych, które na ogół pozostają w podobnym zradykalizowanym tonie. Więcej w nich chyba informacji o trudach życia Izraelitów niż faktycznych dobrych rad. Problem, który tutaj dostrzegamy wynika z prostej rzeczy, widzimy, choćby intuicyjnie, że i zachowanie pozwalając okryć się honorem jest właściwe i rozwiązanie pozwalające zachować życie jest słuszne. Tę intuicję chcę tutaj wyjaśnić, jak połączyć dwie dobre strony obu skrajności i jednocześnie wykluczyć dwie ich słabości – dyshonor i śmierć.

Wybór rozwiązania „honor za życie” jest na ogół niewłaściwy, najczęściej błędny. W jakichś wyjątkowych sytuacjach może jest trafny, gdy druga strona podnosi cenę do ceny życia. Wprowadza rozgrywkę na poziom tej wartość w zaistniałym konflikcie. Gdy już to życie ma odebrać i niczego nie słucha, wtedy się o nie trzeba starać. Ale nie wydaje się czy to staranie musi być walką. Co komu po honorze jeśli uśmiercony nie może go przeżywać i świętować z przyjaciółmi? Nic. Nie interesuje go wtedy honor czy dyshonor, w momencie śmierci wszystkie wartości ziemskie w jednym nagłym momencie sublimują, znikają, dusza zostaje wyrwana ze swojego cielesnego życia, ze szczególnego układu wartości i wydarzeń w jakim się znajdowała.

Można zapytać wprost, „czy interesuje cię Czytelniku chwalebna śmierć w bitwie, w zamian za garść pomników bez wiedzy o tym?” W zamian oddajesz radość ze swoją rodziną i przyjaciółmi, możliwość poznawania nowych, zaskakujących cię rzeczy, osiąganie lepszego życia, możliwość realizowania siebie w zdarzeniach, w których postrzegałeś siebie w lepszym świetle itd., wiele innych, w tym, i przede wszystkim, bo w omawianym kontekście, tracisz możliwość zmycia ewentualnego dyshonoru, którym mógłbyś się okryć poprzez ucieczkę. Bo przeżywając dyshonor, o ile w ogóle coś takiego jest, a o tym zaraz, można przekuć w honor. Na przykład niech nasz Sysara „da nogę” z pola bitwy, wróci do swoich, opowie „ludzie wynosimy się stąd, bo Izraelici nie dadzą nam spokoju”. Wyrusza w drogę, znajduje lepsze miejsce oddalone od bezpośrednich zagrożeń, buduje nowe miasto, kraj, społeczność. Oddalony od zagrożenia sprowadza dobrobyt i zadowolenie. Pytam, „czy wtedy Sysara odzyskuje honor”? Stawiamy mu za życia pomniki?

Problem w tym zagadnieniu, które nurtowało Kołakowskiego leży gdzieś indziej, nie w ucieczce lub niby chwalebnej śmierci, ale w nieuwadze, czym może zaskoczę i wytłumaczę.  Pozornie zabrzmi to może absurdalnie, ale nieuwaga jest przyczyną honoru lub dyshonoru w omawianym przykładzie konfliktu izraelitów z chananejczykami, i w każdym innym o podobnym podłożu, w którym rozważa się tak wyjaskrawioną i uproszczoną relację.   

Przyjrzyjmy się tej nieuwadze. W źródłowym tekście Kołakowskiego znajdujemy wyraz gwałtowności Debory:

Usłyszawszy te słowa, Debora wybuchła jak stos podlany oliwą;

— Małej wiary mężowie, więc i wasze serca, ojców narodu, pożera robak zwątpienia? Więc i wy, co macie zagrzewać do walki, mędrkujecie jak muły nad pustym korytem? Trzeba wam z góry pewności wygranej, żebyście się zgodzili zmyć hańbę z własnych twarzy! Ale cóż za zasługa pozbywać się hańby, skoro już wiadomo, że wygracie? Co za zasługa, pytam, iść na pewne zwycięstwo? Głupie są wasze pytania i lękliwe serca. „Honor” czy „nadzieja”, pytacie. A jakaż różnica? Honorem waszym jest  żywić nadzieję, a nadzieją waszą jest ocalić honor. Własnym tchórzostwem chcecie obciążyć lud, miast mu dodawać odwagi! Czekacie na nadzieję zwycięstwa? A gdzież ona, jeśli nie w was samych? Na co czekacie, żeby zwycięstwo było możliwe? Ono jest zawsze możliwe, jeśli jest wiara, a jeśli wiary nie ma - klęska jest pewna. Ale jeśli odmawiacie, sama wezwę nasz lud i ku waszemu pohańbieniu wyprowadzę go z ziemi niewoli![1]

Nieuwaga Debory dotyczy jednostronnej postawy. Nie uważa ona, aby brać pod uwagę coś więcej niż walkę. Nie jest dla niej ważne codzienne, proste życie dwunastu plemion izraelskich, zwyczajne życie rodzin, czy żony będą miały nadal mężów chroniących je przed trudami, czy dzieci będą miały swoich ojców, czy domy będą „wypełnione”, pola zaorane, a bydło zdrowe i wypasione. Ulega zaślepieniu gwałtownymi emocjami, które na siłę, przy pomocy tych samych emocji, swoja gwałtownością, próbuje wywołać w przywódcach plemion izraelskich. Bezkompromisowo prowokuje, obraża i podjudza do walki, która postrzegana jest przez przywódców i przez nią jako walka o niepewnym rezultacie, mogąca przynieść klęskę i rozpad społeczności izraelskiej, starając się twierdzić, że niepewność to chwała. Bowiem Chananejczycy występują w tym opowiadaniu jako siła większa, która uciemiężyła Izraelitów. Ona zaś zaślepiona rządzą chce rzucić się wprost na nich, co słuszne, aby wyzwolić plemiona Izraela. Ale niesłuszny jest sposób, bo jest zaślepiony, niezważający na ryzyko przedsięwzięcia.

Chananejczycy uchodzą za siłę większą, która szczęśliwym zbiegiem okoliczności, może wywołaną motywacją i gniewem zostaje pokonana. Debora miała rację czy był to łut szczęścia? Niezależnie od osiągniętego rezultatu, zaślepienie Debory jasno wskazuje na nierozwagę, podjęcie ryzyka, którego nawet nie stara się skalkulować, liczy jedynie, że swoim gniewem i wściekłością, którą stara się wyzwolić wśród reszty pokona wroga. Nie ma tu mowy o dyplomacji, próbie porozumienia się ze stroną przeciwstawioną, choćby najpierw przed walką, aby sprawdzić czy walka w ogóle jest potrzebna. Może bowiem okazać się, że Chananejczycy zdali już sobie sprawę ze wzrostu siły Izraelitów i mogą mieć skłonność do rozluźnienia niewoli, zawarcia przymierza, współpracy, nawet potraktowania Izraelitów jako równych sobie, choć ostatnia myśl wydać się może najbardziej odległą. Tutaj ona, Debora okrywa się dyshonorem i niesławą, już na wstępie, ryzykuje bowiem wszystkim, dla uzyskania chwały, nie koniecznie Wolności, a to może okazać się zbyt wysoka cena. W takiej niejasnej sytuacji lepsza jest „kropla drążąca skałę” niż najpierw „nagły cios” o niepewnym przebiegu i rezultacie.

Teoretycznie wydaje się, że Izraelici są na lepszej pozycji, bo niezależnie od przebiegu bitwy, nawet w przypadku przegranej mogą okryć się chwałą, bo w ogóle spróbowali i podnieśli bunt wobec ciemiężcy. Ale pozostaje „stare” pytanie, „po co komu chwała po przegranej jeśli już nie żyje?” Wtedy nie można nawet przegranej przekuć w zwycięstwo.

Druga „nieuwaga” dotyczy Sysara, nie ucieczka z pola bitwy okrywa go dyshonorem, ale doprowadzenie do sytuacji, którą stwarza, którą nagle ocenia jako beznadziejną i ulega panice. Taka ucieczka właśnie, zamiast wycofania. Można zapytać, gdzie miał oczy ten wódź kiedy Izraelici:

U stóp góry Tabor dopełniło się wielkie zwycięstwo wojsk Izraela. Armia chananejska została wycięta w pień. W ostatniej chwili Sysara, hetman Chananejczyków, uciekł tchórzliwie z pobojowiska, zmylił pościg i z rozpaczą w sercu podążył na pole, gdzie stały namioty jego przyjaciół – Hebera i Jael. [2]

Schronił się do „serca” w rozpaczy, które pod wrażeniem serdeczności i zrozumienia czyhało ze zdradą, bo to nie było serce, ale o tym z chwilę.

Należy przyjąć, że wódz chananejski był podobnie rozsądny jak Izraelici skoro nie wiedział i zlekceważył siłę z jaką przyszło mu się zetrzeć. Może to jeden z tych wodzów, którzy na pole bitwy przybywają na zabawę? Fakty są takie, że odpowiednia uwaga pozwoliłaby mu na wiedzę o tym, w jakim stanie jest bitwa w każdym momencie. Dostrzegłby, nie ignorując zapewne, stan wycinanej, powoli przecież armii. Nawet gdyby dostrzegł rosnącą przewagę Izraelitów mógłby przeorganizować swoje oddziały albo wycofać się. On zaś, jakby dopiero „odejmując kielich od roześmianych ust” spostrzegł, że dzieje się coś nie po jego myśli. Nagle dostrzegł, że pozostał sam wśród „pni” i uciekł. Strach zajrzał w jego oczy, który w sobie wywołał gwałtownie zmienioną treścią umysłu. Ta zamiast wywołać trzeźwą ocenę, skłoniła go do instynktownej paniki i ucieczki. Tu jest dyshonor Sysara, nie w sytuacji spokojnego, zorganizowanego i opanowanego wycofania. W takiej sytuacji, choć przegrał, przynajmniej pewni, mądrzejsi ludzie z jego otoczenia wyraziliby wdzięczność za zachowanie ich życia, dostrzegając to w ogóle. A tak zrozpaczony wszedł do namiotu z Jael, po chwili czułej rozmowy został ukołysany jej słodkimi słowami „rozgrzeszenia”.

Sysara do Jael o jej filozofii:

— Mówisz przecież,  że jest potrzebna po to, aby bronić się przed rozpaczą, a filozofia Debory - żeby podsycać nadzieję. Więc obie filozofie są prawdziwe? To niemożliwe. Chcę wiedzieć, jak jest naprawdę.

— Dla chwili, w której oto żyjesz, Sysaro, naprawdę jest tak, jak powiedziałam.

— Ale poza tą chwilą? Ogólnie, zawsze i wszędzie, co jest prawdą?

— Zaśnij, Sysaro, jesteś zmęczony - powiedziała Jael cicho. Nie czas teraz na rozmowy.

— Ale powiedz mi tylko, czy naprawdę uważasz, że nie muszę odbierać sobie życia.

— Nigdy nie zrobisz tego, Sysaro, i nie ma najmniejszej potrzeby. Śpij teraz.

Sysara zasnął kamiennym snem. Jael cicho podeszła w kąt namiotu, wyjęła długi i mocny gwóźdź. Przyłożyła gwóźdź do skroni śpiącego i z rozmachem uderzyła weń ciężkim miotem. Sysara skonał spokojnie nie wydając nawet westchnienia. Wtedy Jael usłyszała czyjeś glosy za płótnem namiotu. Wyszła i zobaczyła, że zbliża się ku niej Barak, dowódca zwycięskiej armii Judejczyków. Jael powitała go z uśmiechem i zachęcającym gestem uchyliła zasłonę namiotu.[3]

Sysara nie zachował ani honoru ani życia, Debora zaś tylko pomyślnemu zbiegowi okoliczności zawdzięcza ukrycie swojej niesławy.

To świadomość i jej ciągła obecność czyni honor, nie czyny, czyny zależą od sytuacji, bo wszystko jedno jakie są czyny jeśli jest honorowa Świadomość.

 



[1] L. Kołakowski: Opowieści biblijne. Klucz niebieski albo Opowieści budujące z historii świętej zebrane ku pouczeniu i przestrodze. 15. Jael czyli Bezdroża bohaterstwa, s. 72, http://pl.static.z-dn.net/files/d9b/d889eb5e70bd1b7185b6ee76d0ad4c32.pdf dostęp od 30.10.2012

[2] Ibidem s. 72

[3] Ibidem, s. 74