JustPaste.it

Przemyśl-Wrocław

Opowiadanie kolejowe

Opowiadanie kolejowe

 

b08afda5c6912177aa1432c949abbbf7.jpg

Dla Alicji Minickiej-w podziece za "Morderstwo w Milowie", ktore popelnila rowniez dla mnie.

Była dżdżysta, niedobra aura. Niedobra dla wielu meteopatów, w tym dla mnie. Odczuwałem senność i ból głowy. Stałem na peronie poznańskiego dworca, czekając na swój pociąg do wytęsknionego Wrocławia. Marzłem.
- Pociąg pospieszny relacji Przemyśl-Wrocław Główny wjeżdża na peron pierwszy, tor drugi- rozległ się męski głos w megafonach.
Odetchnąłem z ulga. „Jak zwykle, będzie przepełniony”- pomyślałem wzdychając. W sumie wzdychając bezsensownie, ponieważ w choćby najbardziej przepełnionym pociągu i tak zawsze udawało mi się znaleźć tajemniczym cudem miejsce.
 Pociąg z hałasem wjechał na peron. Rzuciłem się do najbliższych drzwi; jak zwykle udało mi się wcisnąć w tłumek i wsiadłem niemal jako pierwszy. Idąc korytarzem lustrowałem przedziały. W końcu wybrałem pierwszy lepszy z kilkoma wolnymi miejscami. Wszedłem, rzuciłem swoja małą torbę na półkę bagażową.
- Dzień dobry- powiedziałem rześko, gdyż fakt znalezienia miejsca jak zwykle mnie pozytywnie ożywił.
- Dzień dobry- rozległ się piskliwy głos spod okna. Rzuciłem okiem na ów głos. Była to paniusia w średnim wieku, obok niej leżała plastikowa klatka z czym ruszającym się w środku.
- Co tam pani trzyma?- spytałem dla nawiązania rozmowy, kiedy już się rozlokowałem wygodnie na siedzeniu.
- A pieski dwa wieze dla synowej. Śliczniusie, malusie, moje małe misiątka, chce pan zobaczyć? – spytała.
Chciałem. Damulka otworzyła klatkę, w której zobaczyłem dwa małe owczarki niemieckie. Istotnie, były śliczne.
- Piękne, zaiste- rzekłem sympatycznie i  wróciłem na swoje miejsce.  Rozejrzałem się po reszcie towarzystwa. Starszy pan w okularach, z nosem głęboko utkwionym w gazecie, długowłosy metalowiec z gitarą ułożoną między kolanami, bardzo gruba jejmość, coś podjadająca i młoda dziewczyna z czarnymi włosami, ze słuchawkami wetkniętymi w uszy, kołysząca się do rytmu jakiejś muzyki.
 Po dwudziestu minutach pociąg ruszył. Powoli się rozpędził i miarowy stukot kół zaczął kołysać mnie do snu. Ten odruch miałem wyrobiony od dawna. W każdym pociągu, autobusie czy samolocie
prawie natychmiast zasypiałem, budząc się prawie u celu podróży.
Wtem drzwi otwarły się gwałtownie.
- Bilety do kontroli!- rozległ się nieprzyjemny, ostry glos.
Spojrzałem. W drzwiach stal chuderlawy, niewielki konduktor z automatem biletowym w  ręce.
Być może niedostatki swej urody i kurduplowatego wzrostu nadrabiał tym właśnie nieprzyjemnym głosem. Konduktor skasował mój bilet i wszedł głębiej do przedziału, kasując pozostałe bilety. Skończył.
 I wtedy właśnie się zaczęło.
- Co to za gitara?! Opłacona?!- rzucił się do młodzieńca- metalowca.
- Za instrumenty muzyczne się nie płaci- odrzekł spokojnie młody człowiek.
- Nie płaci?! Ja tu zaraz pokażę, kto nie płaci! 67 złotych za bilet dla gitary proszę!
- Ale panie, coś pan - poszedłem w sukurs młodzieńcowi, bo wyraźnie speszony już sięgał po portfel. - Za instrumenty się nie płaci, regulamin powinien pan znać lepiej niż pasażerowie.
- MILCZEĆ! Bo każę wysiąść na następnej stacji i nie dojedzie pan do swojego pieprzonego Wrocławia!!!- wrzasnął konduktor. Jego twarz zrobiła się gwałtownie pomidorowo-czerwona.
Zamilkłem. Na dworcu we Wrocławiu ktoś na mnie czekał. Ktoś jedyny i na zawsze. Zależało mi na punktualnym dojeździe. Młodzieniec uregulował należność. Konduktor schował pieniądze do kieszeni, nie wystawiając żadnego biletu (co jakoś mnie wcale nie zdziwiło). I następnie gwałtownym skokiem znalazł się przy damulce z klatka.
- Co tam jest?!
- Pieski wieze dla synowej… - odparła niepewnie, opiekuńczo kładąc obie dłonie na klatce.
- Psów przewozić NIE WOLNO! Nieopłacone czy opłacone, nie wolno! Już ja zrobię porządek w tym cholernym przedziale - rozdarł się straszliwie. Gwałtownie wyrwał klatkę z rąk właścicielki i rzucił się do okna, otwierając je i najwyraźniej zamierzając wyrzucić klatkę  na zewnątrz.
- Ludzie NA POMOC - krzyknęła kobieta. - Morderca!!!
Najwyraźniej wszyscy (poza starszym panem, który wciąż trzymał nos w gazecie) należeli do miłośników zwierząt. I najwyraźniej nie lubili morderców.
Pierwsza zareagowała jejmość, gwałtownie rzucając kiełbasą o podłogę. Następnie tygrysim skokiem, przeczącym jej wadze, znalazła się przy zwierzęcym kacie, chwyciła go od tyłu za spodnie, odpychając go trochę od okna.
 Równocześnie metalowiec zerwał metalową strunę z gitary, dziewczyna ze słuchawkami chwyciła klatkę, a ja szarpnąłem za włosy, odciągając głowę kolejarza do tyłu. Metalowiec fachowo założył strunę na szyję konduktora i ciągnął tak długo, aż z konduktora wydobył się dziwny gulgot, na szyi pojawiła się krew, i w końcu konduktor zwalił się na podłogę.
Nastąpiła chwila ciszy. Następnie dziewczyna ze słuchawkami oddała klatkę damulce, metalowiec spokojnie zamknął okno, a ja pochyliłem się nad konduktorem.
- Jestem lekarzem- poinformowałem pozostałych.  Starannie przebadałem konduktora. Nie było właściwie już czego badać po akcji młodego człowieka z gitarą.
- Nie żyje – oznajmiłem.- Zadzierzgnięcie.
W przedziale trwała kamienna cisza. Wszyscy (oprócz pana z nosem utkwionym w gazecie) patrzyli na mnie.
- I… i co teraz?- łamiącym się głosem spytał metalowiec. –  Chciałem tylko pomóc, nie mordować mordercę…
Zastanawiałem się krótko, nie było czasu na filozoficzne dywagacje, dlaczego Pan Twardowski znalazł się na Księżycu, bo do przedziału w każdej chwili mógł ktoś wejść.
- Wyrzucamy ciało - orzekłem autorytatywnie. –  Pani pomoże - zwróciłem się do tłustej jejmości, licząc na jej siłę.
Nikt nie zaprotestował, wszyscy milczeli. Paniusia od piesków z zaciętym wyrazem twarzy otworzyła okno na oścież. Razem z tłustą kobieta podźwignęliśmy zwłoki i wywindowaliśmy do okna. Wyrzut już był czysta przyjemnością. Ciało pofrunęło w mrok i chyba uderzyło w slup sieci trakcyjnej, bo dobiegł nas dziwny, nieprzyjemny plaskot i gruchot.
- Teraz, proszę państwa, udajemy, że nic się nie stało. Bo nic się przecież nie stało, prawda?- powiedziałem. - W tym przedziale nie lubi się morderców takich ślicznych piesków.
Damulka od psów rzuciła mi się do kolan, obcałowując po rękach, następnie to samo zrobiła młodzieńcowi z gitarą, tłustej jejmości i z płaczem dziękowała za uratowanie życia jej milusińskim.
Tylko starszy pan w okularach nieporuszony tkwił z nosem w gazecie.
W tym momencie drzwi od przedziału otworzyły się ponownie. Do środka weszło dwóch funkcjonariuszy SOK oraz konduktor rewizyjny.
- Kontrola biletów już była? Proszę okazać bilety.
- Kontrola już była. Bardzo przyjemny pan konduktor- rzekł wreszcie starszy pan od gazety, patrząc intensywnie na funkcjonariuszy i konduktora.
- Wszystko w porządku. Dziękuję państwu - rzekł konduktor rewizyjny i wraz z funkcjonariuszami  wyszedł z przedziału.
W przedziale zapanował spokój. Wszyscy już byli na swoich miejscach, a paniusia od piesków głaskała psy, nucąc im jakąś melodię. Pociąg mijał kolejne stacje …Rawicz, Oborniki Śląskie, Wrocław- Mikołajów, i wreszcie zaczął mocno zwalniać przed Wrocławiem Głównym.
- Proszę pana - dotknąłem lekko ręki pana z nosem utkwionym w gazecie. Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
- Dlaczego pan w ogóle nie zareagował na całą tę sytuację  i przed wypadkiem i po? Dlaczego odprawił pan ekipę, która potem tu weszła? Dlaczego pan tego nie zgłosił, nie próbował zapobiec zabójstwu?
Starszy pan długo patrzył na mnie, zanim wreszcie odpowiedział:
- Bo ja, proszę pana - tu położył gazetę obok siebie, zanim pociągnął wypowiedz - … jestem komisarzem policji.
W przedziale zapanowała pełna zgrozy cisza.
- Ale wiedzą państwo… ja też nienawidzę morderców psów. Zwłaszcza owczarków niemieckich, które bardzo oddane są służbie policyjnej.
 Pociąg zatrzymał się na peronie Wrocławia, wyszedłem z przedziału, a na zewnątrz, na peronie czekała na mnie moja Miłość. Utonęliśmy w swoich ramionach.
- Wiesz, Skarbku, po drodze z Poznania wydarzyło się coś bardzo interesującego… - zacząłem, kiedy szliśmy do jej samochodu.