JustPaste.it

Zyją we wspomnieniach

Zycie bez marzeń,to jak ptak bez skrzydeł..

Zycie bez marzeń,to jak ptak bez skrzydeł..

 

 

 

Ojciec nie chciał być fornalem u dziedzica,na Łotwie zarobkował, listy nam pisał , czytał  ich szlachcic na drugim brzegu rzeki ,mama analfabetka, szła przez rzekę do niego z listem w zębach , podkasaną spódnicę trzymała w dłoniach, a on wołał „wyżej podnoś ją, nic nie widzę...”. Na kamieniu czekałem na jej powrót machając nogami a rybki płynęły pod prąd. „Dlaczego tak płyną-pytałem matki” ,czerwona na twarzy ,rozdartą bluzkę zapinała i sarkała,”zapytaj ojca,jak wróci. W drodze do domu, ocierała chustką łzy. Czego beczy, zastanawiałem się,?

Spod nóg uciekały zające, a bociany brodziły po mokradłach, Szkoda że nie jestem boćkiem, pofrunąłbym do taty!

„ masz we łbie pokręcone,sarkała i przyśpieszała kroku,w domu braciszek czekał,a krowa niedojona w oborze ryczała,Smak jej mleczka , w drewnianych miseczkach-czuję i dziś, po takim posiłku braciszek uciekał na podwórko w kałuży błota udawał bociana, mamo, mamo mam skrzydła wolał! Lanie pokrzywą po gołym tyłku za to miałem., niedomyci i bosi do późnej jesieni byliśmy , w deszczowej porze do izby wchodziło się po desce,

Mama częściej wzdychała i płakała. Nie płacz , szczawiu nazbieram tobie na zupkę- – pocieszałem, zrywałem jego soczyste listki,a baby gadały , twoją mamę ojciec porzucił, urodzi bachora.

. Co to za bachor myślałem przed snem, kiedy tatuś wróci pytałem Boga,ale on jak zwykle był głuchy i niemy, za ścianą wrzeszczała   babcia  obłąkana, kłosy żyta na rżyskach dziedzica zbierać na chleb chciała.,spij ścierwo- karcił mąż Nie chodziła do łaźni wszy pełzały po włosach, ogród jej zarastał chwastami. , zwariowała od brudu. mówili

A na naszym poletku złociły,uginały się ku ziemi kłosy, wyłuskiwałem z nich ziarna i zjadałem, popijając zimną wodą.

Z pierwszych snopków wymłócę cepem ziarenka, w żarnach zmielę na mąkę. Nie będziemy głodować synku – pocieszała. Sierp w dłoniach świstał niby kosa. ,nie nadążałem stawiać snopki w kopki. Póki słonko świeci . szeptała, Tak mamo, puki świeci -powtarzałem i stawiałem snopki I tak przemijał dzień za dniem,

Dreptałem z matką do domu i myślałem o kromce obiecanego chleba. Od rozlewiska pełzła siwa mgła i zakrywała nam bose stopy. W rzeczce pluskały się ryby i jakoby zachęcały do kąpieli.

Odpoczniemy nad brzegiem, powiedziała i rozwiązała warkocze, a wiatr rozczesywał je, łaskotał po twarzy, szorowała plecy tatarakiem i myła nogi, na kamieniu śpiewała smutne piosenki,

„ do Łotwy ojca daleko” – pytałem. „Nie wiem gdzie ona jest” -powiedziała,a potem pokazała dół

zarośnięty odurzającym zielem i szekla,”nie wchodź tam nigdy”

– Dlaczego?

– bolszewicy zabici pikami leżą.

Kiedyś jednak tam wlazłem, a wykaraskać się nie mogłem, liście wirowały, jakaś siła uniosła i rzuciła na ziemię. Z rozbitym nosem i pełnym portkami biegłem do domu. „Śmierdzisz jak borsuk, wykąp się w rzece” karciła mama. W nocy bałem się spać na piecu , uciekałem do łóżka matki, ojciec po powrocie z Łotwy wyjaśnił” to trąba powietrzna,a nie martwi bolszewicy,ona tam nieraz tak figluje , mimo to miejsce to omijałem na kilometr.

Życie toczyło się w kręgu: dom, pola, stodoła i niebieskooka rzeczka., z niej wodę do picia w drewnianym kubełku, taskałem rozlewała się po nogach, ta ze studni gnojówką śmierdziała„Boże, pomóż nam" błagałem,wznosząc oczy ku niebu,a on milczał. Weselej było,kiedy za kominem świerszcz cykał, na strychu gruchały gołębie, a mama śpiewała kołysanki i pachniała tatarakiem

Wioską od wielkiego dzwonu karetą dziedzic z żoną jechał, rzucał cukierki bosonogim dzieciom.

Silniejsi wyrywali ich mnie z rąk i przezywali bachorem, bo ojca nie miałem. .,u Łotysza od rana do wieczora młotem w kowadło walił, podkowy dla koni haruje,czy to sprawiedliwe?

Kiedyś na ganku szlachcic stanął,list do mężusia napiszę ,wtedy mama ” mocniej ściskała moją dłoń i krzyczała „śmierdzący stary wieprzu,won,won!".

Mijały miesiące, jesień chodziła po brzegach rzeki i kładła pajęczą sieć na trawie, kwiatach i gałązkach jarzębiny. Kropelki rosy błyszczały na nich jak łzy w oczach mamy, a listy rzadko przychodziły, i nikt nam ich już nie czytał,leżały pod ikoną w wiecu splecionym z chabrów. Mama patrzyła na nie i wzdychała, trzymając się oburącz za brzuch. Czemuś gruba?

„Zapytaj ojca” cichutko szeptała

 

Wieczorem na ganku śpiewała, sąsiedzi wtórowali jej, a piosnka leciała po zamglonych łąkach: „biednym wiatr w oczy wieje, a goryczy nikt nie policzy”.

Stałem obok niej wpatrzony w gwiazdy,a one wszystkie wtedy do mnie mrugały.,a wieczór pachniał skoszoną trawą.

– Mamo, tata wróci?

Ku sobie garnęła, w ramionach unosiła do gwiazd, i szeptała „wróci,” I wtedy jakby na skrzydłach jej piosenki leciałem do niego Mamo ,gdzie jest moja szczęśliwa gwiazdka-pytałem?

w sercu swoim – musisz ją zapalić- tylko bogaci, pod nią rodzą się a my na nią mozolnie zapracować musimy”.,dorośniesz to sam to zrozumiesz–

Patrzyłem w roziskrzone niebo i myślałem o ojcu, bez niego nam smutno i głodno było żyć. a ona śpiewała płacząc „gwiazd i naszej goryczy nikt nie policzy”,,wieczór pachniał skoszoną trawą, a księżyc jakby się pochylił nisko nad nasza słomianą strzechą i na rzęsach liczyły moje marzenia, oświecały ojcu drogę do domu. Mamo, nie płacz, tata wraca, budząc się wołałem i biegłem do jej łóżka.

Tamte gwiazdy i teraz nie pogasły,świecą wspomnieniami, a marzenia wciąż trwają.,bo do szczęścia nadal droga daleka,a one wiodą w krainę marzeń człowieka.,życie bez nich ,a tylko z” miłością bliźniego” nad Wisłą,byłoby gównu warte!