JustPaste.it

Idiota

Światło słońca ma kolory, niewidzialne odcienie, których nie rozpoznaje się oczami tylko którymś ze zmysłów nie mieszczących się w katalogu pięciu.

Światło słońca ma kolory, niewidzialne odcienie, których nie rozpoznaje się oczami tylko którymś ze zmysłów nie mieszczących się w katalogu pięciu.

 

Ścieżka prowadziła wprost na leśną polanę. Szedł już wystarczająco długo by marzyć o odpoczynku, chciał usiąść i zastanowić  się przez chwilę, bez przerywników powodowanych coraz częstszymi potknięciami o kamienie, gałęzie, korzenie. Tak to już jest kiedy zmęczone nogi odmawiają posłuszeństwa...

8614fb5cf01a1feaa01140f29a70b323.jpg

Las wyraźnie się kończył  a poświata płynąca z polany choć jeszcze bladosina jesiennym, późnym  świtem wskazywała jednak niezbicie, że słońce nie tylko już wzeszło ale lada moment wychynie zza grani. A skoro tak, to szedł już kilka godzin. Nie lubił wychodzić w ciemną, wilgotną, jesienną noc kiedy od północy było bliżej niż  do wschodu słońca. Nie lubił iść prowadzony światłem latarki. No tak już miał. Ale nie miał wyboru.

Było coraz cieplej. Te cholerne przeciwdeszczowe kurtki, niedorzecznie drogie za sprawą superświetnego systemu wentylowania, były od lat i są nadal, wielką ściemą. No cóż, nic nie jest doskonałe. Przeciwdeszczowe kurtki też. Rozpiął zamek błyskawiczny przewalczywszy wprzódy supernowoczesne rzepy i kosmiczne napy. Kto to, jasna cholera, wymyśla? I kto powiedział, że nowsze jest lepsze? A gówno tam. Nikt go nie przekona, że napa jest lepsza od guzika a rzep lepszy o haftki. A co, czyż agrafka, na przykład, nie jest arcygenialnym wynalazkiem? Jest. Bez dwóch zdań.

Było coraz jaśniej ale ten cholerny las zdawał się nie mieć końca. Nie chciał przepuścić promieni słońca, które już nie tylko  było dość wysoko ale i przygrzewało nadspodziewanie miło. Wiedział to choć jeszcze nie czuł. Wiedział bo nauczył się rozpoznawać intensywność ciepełka po po kolorze słonecznego światła przebijającego się przez korony drzew. Tak.

Światło słońca ma kolory, niewidzialne odcienie, których nie rozpoznaje się oczami tylko którymś ze zmysłów nie mieszczących się w katalogu pięciu. Wiedział już od dawna, że teoria o pięciu ludzkich zmysłach jest, jak tak wiele teorii, bzdurą. I istnieje tylko dlatego, że nie istnieją narzędzia, które mogłyby je zważyć, zmierzyć, naukowo zobiektywizować.

A oczekiwanej polany jak nie było tak nie było. Tak jest jak się słucha i wierzy tym co oczywiście byli i oczywiście widzieli.  No i jak się nie chce pieprzyć z superświetnymi zabezpieczeniami zewnętrznej kieszeni plecaka, w której śpi sobie, przez nikogo nie niepokojona mapa...

Tu nie ma żadnej, leśnej polany. Uświadomił sobie, że śniadanko i kawunia z ugotowanej na juwlu wody, zaczerpniętej ze strumyka czyli najlepsza na świecie, nie padnie dziś jego łupem. No może wieczorem. Kawunia dopełni kolacji ale nie zakończy śniadanka. I, nie wiedzieć dlaczego, myśl ta okropnie go wkurzyła. Była kroplą przepełniającą czarę. Normalny szlag go trafił. Musiał bluznąć kwieciście. Tak kwieciście, że jedynie fakt, że był sam uratował go przed zasłużoną opinią chama i najzwyklejszego prostaka.

Samotność ma swoje walory. Wielu wiele jej zawdzięcza... On też.

Ponieważ marzenia o odsapnięciu w przecudnych okolicznościach przyrody leśnej polany spełzły na niczym, czyli dopełniła się klasyczna rola marzeń, z której nawet tu one nigdy nie rezygnują, trzeba było klapnąć na skraju lasu, który urywał się nagle przechodząc w wysokogórską łąkę, charakterystyczną dla podprzełęczowych obszarów gór, niegdyś wysokich, które jednak skarlały pod ciężarem wieków istnienia. Widać za dużo widziały, za dużo zrozumiały by chcieć jeszcze udawać, że strzelistością swych turni sięgną kiedykolwiek nieba. Takie głupie już nie są, troszeczkę potrwało zanim zrozumiały. Ale lepiej późno niż za późno...


Niektórzy sądzą, że góry mają miliony lat, że powstają też przez lat miliony. Niech sądzą. Muszą tak wierzyć, bo przecież nie mogą wiedzieć. Wierzą gdyż tak twierdzi nauka nazwana geologią. Niech twierdzi, i niech sądzą. Ta sama nauka zresztą wie, że Ziemia ma cztery i pół miliarda lat, że Księżyc powstał też z Ziemi, pieprzniętej przez zabłąkaną planetę w podbiegunowe obszary jej ówczesnej, posprotoplanetarnej postaci. Czyste wariactwo...

Poczuł, że zgłodniał. Nie lubił jeść ale niestety musiał. Generalnie tak już miał, że musiał robić to czego nie lubi. Za to nie musiał tego co lubi. I tak równowaga w przyrodzie zostawała zachowana. Od czasu do czasu jednak tak coś polubił, że musiał, z tego lubienia, choć obiektywnie wręcz odwrotnie. No to jak w końcu. Musiał czy nie musiał? Ot, hamletowskie pytanie... Ale z tego odmętu kłębiących się myśli, z których jedna była ważniejsza od drugiej, a trzecia mądrzejsza od następnej, został na szczęście wyrwany.

Raz zachwycającym pięknem otaczającego go świata, który to czynnik wprawiał go nieodmiennie od lat, w stan emocjonalnego zacukania, za sprawą endorfin, które przenosiły go w inne, wyższe jakieś chyba, wymiary. W jakieś obszary innych rzeczywistości, tak dojmująco nierzeczywistych, prawdziwie nieprawdziwych ale nigdy nie fałszywych. Realnych i odrealnionych zarazem.

A dwa, przez zmarnowany wysiłek intelektualny nad sposobem otworzenia konserwy z okrętowej blachy uczynionej, za pomocą noża. Otwieracza oczywiście zapomniał. Norma. Skutkiem tego intelektualnofizycznosprawnościowego natężenia, rozharatał paskudnie kciuk ręki lewej nożem, śróddłonie ręki prawej ostrym i postrzępionym brzegiem wieka puszki, której zawartość, w międzyczasie, zdołała cudownie wypłynąć rozpaćkując się tłustą plamą, pełną ingrediencji, na kurtce, spodniach, butach i placaku.

I znów majestat górskiej ciszy przeszył ryk i wielokrotnie powtarzana nazwa pani, stojącej przy drodze i nie płacącej podaków. Z macią...

cdn:-)