JustPaste.it

Cameron: Komisja Europejska jak z innej galaktyki

Zeby coś uzyskać w Brukseli, trzeba zdrowo pedałować, jadąc na tandemie z unijną biurokracją. Tą zaś złapał za klejnoty i mocno trzyma Cameron

Zeby coś uzyskać w Brukseli, trzeba zdrowo pedałować, jadąc na tandemie z unijną biurokracją. Tą zaś złapał za klejnoty i mocno trzyma Cameron

 

 

e875b77b4cd499cb00e6d26643c379a8.jpg

Zakończony wczoraj fiaskiem szczyt w Brukseli dał Brytyjczykom rzadką satysfakcję, by usłyszeć jak ich premier mówi otwarcie przy całej Europie, co myśli o brukselskiej biurokracji.

David Cameron był wyrazicielem opinii powszechnie podzielanej przez Wyspiarzy, gdy mówił, że Komisja żyje jakby w innej galaktyce.

"Nie ma żadnego powodu, żeby nie podejść o wiele ostrzej do kosztów administracyjnych Unii. Ponad dwustu pracowników Komisji zarabia więcej ode mnie. Każdy pracownik spoza Belgii, oprócz hojnej pensji, dostaje jeszcze 16% dodatku za rozłąkę z krajem, choćby mieszkał w Brukseli od 30 lat i więcej" - mówił na odjezdnym premier Cameron, dając Komisji kilka rad, jak oszczędzać.

 

"10-procentowe ograniczenie funduszu płac zaoszczędziłoby prawie 3 miliardy euro. Rozluźnienie reguły automatycznych awansów, tak tu w Brukseli mają jeszcze automatyczne awanse, dałoby półtora miliarda. Redukcja niezwykle hojnych zwolnień podatkowych - dalszy miliard, a niewielkie zmiany w uprawnieniach emerytalnych zaoszczędziłyby jeszcze półtora miliarda euro" - wyliczał brytyjski premier.

Rokowania budżetowe groziły pogrążeniem premiera na dobre w opinii zbuntowanych eurosceptyków w jego własnej Partii Konserwatywnej. Ale po tych uwagach w Brukseli Cameron powinien zostać ich idolem.

a co pisze Nasz Dziennik, bo reszta mediów nabrała wody w usta

Nadzwyczajny budżetowy szczyt Unii Europejskiej zakończył się niepowodzeniem i politycy rozjechali się do domów.

Propozycje Hermana Van Rompuya nikogo nie zadowoliły. Teraz przewodniczący Rady Europejskiej będzie musiał przygotować nowe na następny nadzwyczajny szczyt w styczniu. Jednak nawet gdyby jego pomysły zostały przez wszystkich przyjęte, byłyby dla Polski niekorzystne. To między innymi efekt braku zdecydowania polskiej delegacji z Donaldem Tuskiem na czele, podczas gdy państwa płatnicy netto, powołując się na kryzys, twardo żądają zmniejszenia budżetu Wspólnoty o kolejne miliardy euro. O europejskiej solidarności nikt już nie mówi.

Modyfikacje w konstrukcji unijnego budżetu, zaproponowane w czwartek wieczorem przez Van Rompuya, sprowadzają się do innego rozłożenia redukcji wydatków bez zmiany ogólnej sumy końcowej budżetu w stosunku do jego wcześniejszego planu zakładającego 75 mld euro cięć wydatków.

Cały siedmioletni budżet Wspólnoty na lata 2014-2020 zamknąłby się sumą 973 mld euro. Obcięto wydatki na konkurencyjność i badania o 13 mld euro, na sprawy wewnętrzne - o 1,6 mld, a na działania w polityce zagranicznej - o 5 miliardów.

Rosną o 11 mld euro wydatki na politykę spójności (żywotną dla nowych członków, w tym Polski) oraz na rolnictwo - o 8 miliardów. Ta ostatnia zmiana to ukłon w stronę Francji. Poprawki zaszły też w ramach samej polityki spójności. Jednak dla nas są niekorzystne.

Polska dostałaby 72,4 mld euro - o niemal 1,5 mld euro mniej niż wynosiła wcześniejsza propozycja. O tej redukcji przewodniczący zawiadomił premiera Tuska jeszcze w czwartek podczas krótkiego spotkania w cztery oczy. Van Rompuy odbył takie spotkania ze wszystkimi szefami delegacji.

Donald Tusk podczas konferencji prasowej po zakończeniu obrad przyznał, że ich efekt jest "połowiczny". Stwierdził jednak, że nasza sytuacja do czasu nowego szczytu raczej się nie pogorszy.

- Wszyscy uznali, że w projekcie, który Herman Van Rompuy przedstawi na początku przyszłego roku, nie będzie redukcji środków przeznaczonych na spójność i na wspólną politykę rolną. To nie rozstrzyga ostatecznie o kształcie kopert narodowych, ale jest dla nas bardzo ważne. Ewentualne cięcia nie będą dotyczyć tych dwóch najbardziej wrażliwych z naszego punktu widzenia obszarów - powiedział premier.

Zapewnił, że zgadzają się na to także "nasi najwięksi oponenci". Miał na myśli głównie premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona. Ten częściowo potwierdza słowa Tuska, ale pod pewnymi warunkami.

- Różne państwa przyjechały tu, aby bronić swoich ważnych interesów. Nie oskarżam ich o to. Francuzom zależy najbardziej na funduszach rolnych, a Polakom na strukturalnych - powiedział.

Priorytetem jego kraju jest oszczędzanie, chociaż widzi możliwość otwarcia się na partnerów.

- Jest wiele pozycji budżetowych, na których możemy zaoszczędzić. Właściwie możemy to zrobić, nawet nie idąc dalej w funduszach spójnościowych tak ważnych dla nowych krajów, a nawet bez pójścia dalej w kwestii rolnictwa, która także jest dla wielu krajów bardzo ważna. Jednak wówczas musimy być bardzo rygorystyczni we wszystkich innych dziedzinach - oświadczył szef brytyjskiego rządu.

Premier David Cameron zaatakował Komisję Europejską, wzywając do oszczędzania przede wszystkim na kosztach instytucji unijnych. Propozycje Van Rompuya nie przewidują jednak żadnego ograniczenia wydatków na unijną biurokrację. Natomiast Brytyjczycy odnoszą sukcesy w zmniejszaniu własnej administracji i tego samego oczekują od Brukseli. Cameron zauważył, że centralne instytucje UE sprzyjają raczej wydawaniu pieniędzy niż oszczędzaniu i lepiej się dzieje, gdy mniej pieniędzy przez nie przechodzi.

To głównie ze względu na niego szczyt poniósł fiasko.

- Propozycje nie były takie, jakie mógłbym zaakceptować - stwierdził po prostu Cameron i zasugerował, że mówi w imieniu innych płatników netto.

Wymienił Niemcy, Holandię, Szwecję, Danię i Finlandię - kraje, które "wypisują czeki". Nie ma w tym gronie Francji. Paryż jest za oszczędzaniem, ale bardzo selektywnym, bez naruszania wydatków na rolnictwo. Prezydent Francois Hollande próbował nawet grać rolę obrońcy państw zainteresowanych dużymi funduszami spójności jak Polska.

- Niemcy nie chciały izolować Wielkiej Brytanii, a Francja chciała, by głos "krajów spójności", przywiązanych do polityki wzrostu i Wspólnej Polityki Rolnej, był słyszalny - powiedział Hollande po szczycie.

Dwudniowe spotkanie przebiegało - nie po raz pierwszy - zgodnie z prognozami Angeli Merkel.

- Ważne jest, żebyśmy znaleźli rozwiązanie. Nie wiem, czy może to nastąpić teraz. Niemcy chcą osiągnięcia tego celu, ale może się okazać, że będziemy potrzebowali kolejnego etapu - powiedziała niemiecka kanclerz, jeszcze zanim obrady się zaczęły. A po wszystkim wyraziła przekonanie, że na początku stycznia uda się porozumieć.

W Brukseli wszyscy mówią o zbliżeniu i szansie na kompromis, na który jednak potrzeba jeszcze czasu. Van Rompuy pomimo porażki swoich propozycji chwali ich główne założenia. Stwierdził, że są nastawione na wzrost gospodarczy, by "ani jedno euro nie zostało źle wydane". Zapowiedział jednak, że możliwe będą dalsze redukcje wydatków budżetu UE.

Lewandowski za Van Rompuyem

Właściwe obrady szczytu rozpoczęły się w czwartek wieczorem z prawie trzygodzinnym opóźnieniem. Plan przewodniczącego zakładał, że przedstawi on swoje nowe propozycje podczas pierwszej sesji, następnie eksperci ze wszystkich państw dostaną godzinę na ich przeanalizowanie.

Taka procedura sprawdziła się miesiąc temu, gdy omawiano kwestie unii fiskalnej i bankowej. Wtedy rozmowy przeciągnęły się do godz. 2.00 w nocy, ale zakończyły względnym sukcesem. Tym razem tak się nie stało. Robocza kolacja, na której Van Rompuy rozdał europejskim przywódcom listę swoich najnowszych pomysłów, okazała się ostatnim punktem pierwszego dnia szczytu. Pakiet zmian w budżecie był szalenie skomplikowany, liczył kilkaset stron i politycy postanowili dać sobie czas do wczorajszego południa.

Z budżetu przygotowanego przez Komisję Europejską pod kierunkiem komisarza Janusza Lewandowskiego zostało niewiele. Polityk Platformy Obywatelskiej próbuje nadrabiać miną porażkę, twierdząc, że "w sensie liczbowym nie jesteśmy wcale tak daleko od porozumienia".

Lewandowski staje murem za wyrastającym na gracza nr 1 w Brukseli Hermanem Van Rompuyem i chce namawiać Donalda Tuska do poparcia jego propozycji. Uważa, że "niekoniecznie Polska musiałaby być wielką ofiarą tych porozumień". Z drugiej strony deklaruje, że choć "w miarę szukania porozumienia i wspólnego mianownika propozycje są coraz mniej korzystne, również dla uboższych krajów", to i tak "nie jest najgorzej".

Być może chodzi o sytuację, którą premier opisał tak, że "niewielki problem finansowy staje się ogromnym problemem politycznym".

- Nie wyraziłem akceptacji dla tych stosunkowo drobnych zmian, jeśli chodzi o Polskę, ale nas niesatysfakcjonujących. Polska stara się precyzyjnie i niezbyt radykalnie formułować własne interesy - mówił wczoraj w Brukseli Tusk.

Jego rozmowy w cztery oczy z Van Rompuyem niewiele przyniosły. Jedyne, co być może uzyskamy w zamian za przyjęcie zmniejszonego limitu wydatków na polską infrastrukturę, to nieco lepsze zasady ich wydatkowania.

Chodzi o wymagany udział własny inwestorów w projektach współfinansowanych ze środków unijnych. Van Rompuy chciał, aby wynosił on bezwzględnie co najmniej 25 proc., a dodatkowo europejskie fundusze nie mogłyby iść na zapłacenie podatku VAT. Prawdopodobnie zgodził się złagodzić te wymogi.

A stojący na czele Rady Belg potrafi rozdawać znacznie większe "prezenty". Borykające się z kryzysem zadłużenia Grecja i Portugalia otrzymały specjalne zapisy ułatwiające udział w polityce spójności, co kosztuje budżet 2 mld euro.

Hiszpania dostała aż 2,75 mld euro więcej w funduszach strukturalnych, a także wzrost w dopłatach bezpośrednich dla rolników. Więcej funduszy spójności dostały też Węgry. We wspólnej polityce rolnej życzliwe spojrzenie Van Rompuya spoczęło na Austrii, Finlandii, Włoszech oraz symbolicznie Słowenii i Luksemburgu. My mamy się zadowolić nadzieją na stopniowe i ograniczone zbliżenie wielkości dopłat obszarowych.

Uciekający Tusk

Premier Donald Tusk nie miał się czym chwalić, szczególnie od razu po zobaczeniu teczki z planem Van Rompuya. Minął bez słowa oczekujących na niego polskich dziennikarzy wyraźnie zdenerwowany.

Siedzibę Rady Europejskiej opuszczał tak szybko, jakby chciał gdzieś uciec. Było 20 minut po północy. Tusk miał też wypowiedzieć się przed rozpoczęciem drugiego dnia obrad. Premier miał na to dużo czasu, bo rozmowy opóźniły się o godzinę, ale jego konferencję ostatecznie odwołano.

Komisja Europejska zapisała w swoim projekcie utrzymanie takiego samego poziomu dochodów i wydatków z uwzględnieniem inflacji. Saldo unijnego planu finansowego sięgałoby biliona euro.

Berlin i Paryż chciały redukcji tej kwoty o prawie 100 mld euro, Londyn - nawet o 200 mld euro przy zachowaniu tzw. rabatu brytyjskiego - zmniejszenia własnej składki w zamian za rezygnację z uczestnictwa w części unijnych programów.

Cameron najgłośniej mówił też o postawieniu weta, chociaż także bardzo szybko zmniejszał swoje oczekiwania. Pozycja negocjacyjna płatników netto zakłada tak duże zmniejszenie budżetu Wspólnoty, że propozycja Van Rompuya mówiąca, iż do podziału będzie o 75 mld euro mniej, jawi się rzeczywiście jako kompromis, ale tylko arytmetyczny. Bo po pierwsze - nie zadowala żadnej ze stron, po drugie - nie rozwiązuje sporów o przyszłość funduszów na rolnictwo ani funduszy strukturalnych, najważniejszych dla całej wschodniej części UE.

 

Źródło: Piotr Falkowski, Bruksela