JustPaste.it

Koński los

Dlaczego ludzi ciągnie do koni...? Czyżbyśmy czuli podświadomie, że my ludzie dzielimy z nimi wspólny los...?

Dlaczego ludzi ciągnie do koni...? Czyżbyśmy czuli podświadomie, że my ludzie dzielimy z nimi wspólny los...?

 

Dlaczego tak wielkie zwierzęta jak konie dają się ułożyć? Wnioski z obserwacji zdziczałych tabunów.

Panujemy nad końmi, bo umiemy wykorzystać ich naturalne poszanowanie hierarchii stada i umiejętność współpracy. Stosując selekcję hodowlaną wyeliminowaliśmy osobniki najbardziej niezależne i tym samym poszerzyliśmy terytorium naszych wpływów. Ale najsilniejszą naszą bronią było zdecydowanie.

Pewnie nie raz widzieliście taki obrazek -  mała dziewczynka prowadzi wielkiego konia. Czy zadaliście sobie wtedy pytanie: dlaczego to duże zwierzę, ważące ponad 500 kilogramów, poddaje się woli dziecka?

Dlaczego? Bo przywykliśmy, że tak po prostu jest, że konie są zawsze z nami i my za nie decydujemy. Wyprowadzamy z boksów, przeprowadzamy na pastwiska, wyprowadzamy dla weterynarza, dla kowala, na jazdę. Taka jest nasza codzienność.

Skoro tak było od zawsze i tak jest, więc o co tu pytać? 

Gdy patrzymy na wolne, dzikie mustangi oraz człowieka przystosowującego ich do do życia w niewoli, to widoczna jest ich rozpaczliwa walka o odzyskanie wolności, która zawsze kończy się porażką koni. Nawet najdziksze chodzą po jakimś czasie posłusznie pod siodłem. A wydawałoby się, że raczej zginą, niż dadzą się okiełznać. Co takiego w stosunkowo krótkim czasie dzieje się z ich psychiką, że idą na wierną służbę człowiekowi?

bf187bf4838de4a4b94a3987a3475219.jpg

Czy konie zawsze były takie? Jeśli tak, to dlaczego? A jeśli nie...?

Konie trudne i łatwe

Konie starych ras mają opinie trudniejszych. Achałtekińce, starsze od arabów, bywają krnąbrne, złośliwe, potrafią zaatakować człowieka. Są szczególnie nieufne wobec obcych. Tak samo jak konie kaukaskich Czerkiesów, czyli konie kabardyńskie. Hodowcy, miłośnicy i znawcy arabów podkreślają ich szczególny charakter, mówiąc, że stają się partnerem dopiero wtedy, gdy poznają człowieka i zaufają mu. Achałtekińce i konie kabardyńskie łączy twardość charakteru i większa doza niezależności. Te stare rasy funkcjonują z powodzeniem do dziś i mają ogromny wpływ na współczesne rasy koni. Ale twardość ich charakteru nie jest już cechą wyróżniającą koni powszechnie dziś użytkowanych w rekreacji czy sporcie. 

Na drugim biegunie jest wiele ras mających opinie przyjaznych człowiekowi, jak irlandzki cob, któremu przypisuje się poczucie humoru co jest już oznaką wyższej inteligencji,  jak amerykański quarter horse, czy kuc walijski.

0c1e96e3c92a088fb58175dbff50d59e.jpg

Kto pracował z hucułami, szetlandami albo konikami polskimi dorzuci jeszcze jedną grupę koni - bardzo nieszkodliwych do momentu, gdy się od nich zacznie wymagać więcej. Kiedy przekroczy się granice ich uległości wobec człowieka przechodzą metamorfozę. Kiedy próbuje się od nich coś wymusić „na siłę” mogą nawet zareagować niebezpiecznie. To konie ras prymitywnych, doskonale radzących sobie w najtrudniejszych warunkach.

Eksperyment Bielajewa

Dlaczego konie tak łatwo ulegają człowiekowi zapytałem etologa profesora Tadeusza Jezierskiego, który swego czasu badał koniki polskie w Popielnie. To robota człowieka, odpowiedział profesor i przypomniał słynny eksperyment na lisach. W roku 1950 rosyjski uczony prof. Dymitr Bielajew postanowił odtworzyć na Syberii proces  udomowienia psa. Spośród srebrnych, dzikich lisów wybierał do hodowli te najbardziej uległe. Nie zajmował się ich oswajaniem ani tresurą. Chciał zbadać mechanizm naturalnej selekcji. Już w dziesiątym pokoleniu 18 proc. lisów było udomowionych. W dwudziestym było ich dwa razy więcej a dzisiaj, po 60 latach od startu eksperymentu, 80 proc. tych zwierząt jest przyjazna wobec ludzi. Lisy Biełajewa przestały być strachliwe, a stały się ciekawskie. Wydzielały mniej adrenaliny niż ich dzicy bracia, a więcej - poprawiającej nastrój - serotoniny.
I co chyba najciekawsze w tym eksperymencie - zaczęły zmieniać się zewnętrznie. Z pokolenia na pokolenie psiały. Rodziło się coraz więcej osobników z  zakręconymi ogonami, z oklapniętymi uszami, oraz mniejszych i większych rozmiarów a także  różnych maści.

Koń wyselekcjonowany
Człowiek udomowił psy około 14-15 tys. lat temu. Konie  udomowiono dużo później. Kiedy? Dokładnie nie wiadomo. Najnowsze badania  wskazują, że ok. 5,5 tysiąca lat temu w jednej z kultur na terenie dzisiejszego Kazachstanu konie były użytkowane pod siodłem. Ale prawdopodobnie udomowiono je wcześniej, gdzieś na stepach pomiędzy Kazachstanem a Ukrainą.

Dzięki koniom wymiana myśli stawała się szybsza, armie mogły przemierzać kontynenty, mogła rozwijać się cywilizacja. Człowiek rozpoczął też selekcję hodowlaną pod swoje potrzeby. Jego ingerencja eliminowała osobniki nie dające się ujarzmić, aczkolwiek niewątpliwie do celów militarnych potrzebne były konie odważne i zadziorne. Czy nie takie są wspomniane achałtekińce, konie ludów wojowniczych?

Jak niezależne mogły być dzikie konie widać po zachowaniach koni Przewalskiego. W Rosji próbowano wykorzystać je do pracy pod siodłem, ale tylko w jednostkowych przypadkach udało się ich dosiąść. Uczestnicy ekspedycji ściągających  je z Azji Środkowej do europejskich  ogrodów zoologicznych wspominali o odwadze ogierów, które broniąc swoich haremów rzucały się odważnie na łowców. Udawało się jednak wykorzystywać urodzone w niewoli konie Przewalskiego do zaprzęgów w zoo. Ale być może nie były to czyste egzemplarze tego gatunku. Kiedy miejscowe ludy zorientowały się, że przybysze z Europy dobrze płacą za dzikie konie, wciskały im swoje, podobne do koni Przewalskiego.  

Prof. Tadeusz Jezierski obserwował w Popielnie krzyżówkę konika polskiego z koniem Przewalskiego. Źrebak zachowywał się zupełnie inaczej niż reszta stada. Na widok człowieka tak kłapał pyskiem w odruchu przerażenia, że było go słychać z daleka. Nie dawał do siebie podejść. Rozpaczliwie chował się za matkę, był zdecydowanie bardziej nieufny niż pozostałe konie.

Przy końcu lat 70. ubiegłego wieku dr Krzysztof Skorupski, trener i znawca końskiej psychiki, publikował „ Koniu Polskim” swoje obserwacje z ZSRR. Opisał między innymi takie zjawisko: gdy ogier tabunowy widzi, że pilnujący stada jeźdźcy odganiają je od zasiewów, to włącza się do pomocy ludziom. Tak samo, naśladując zachowania ludzkie,  wgania klacze do specjalnego ogrodzenia, gdzie się je doi by zrobić kumys. To nie są wnioski z obserwacji dzikich koni, bo takich już nie ma. Dzisiaj mamy do czynienia albo z końmi zdziczałymi, ale to bardzo rzadko, lub - częściej - hodowanymi na wolności.

Konie dają się więc stosunkowo łatwo ułożyć, bo człowiek wyeliminował z hodowli osobniki najbardziej niezależne. Udomowionego konia od jego dzikich przodków dzieli parę tysięcy lat obcowania z ludźmi. Podobnie jak dzisiejsze psy i wilki.

Ale dlaczego konie na to pozwoliły? Odpowiedzi chyba należy szukać w strukturze końskiego stada i jego poszanowaniu hierarchii.        

Obserwacje prof. Tadeusza Jezierskiego 

Propagowana przez naturalistów (ruch naturalnego jeździectwa, który stał się popularny w USA przy końcu  XX wieku coraz bardziej wpływa na jeździectwo klasyczne )  wiedza o strukturze końskiego stada za jego przewodniczkę uznaje najbardziej doświadczoną klacz. Moje indywidualne obserwacje nie pozwalały mi jednak uznać tego twierdzenia za pewnik. Zapytałem więc profesora Tadeusza Jezierskiego wprost: - Kto rządzi końskim stadem? Profesor odpowiedział, że to zależy od sytuacji. Kto inny decyduje o kierunku przemieszczania się stada, kto inny aktywizuje się, gdy idzie o dostęp do ograniczonego zasobu (wody lub jedzenia), a jeszcze kto inny, gdy stado staje w obliczu niebezpieczeństwa.  Prof. Jezierski przez 320 dni obserwował stado kilku koni w Instytucie Genetyki i Hodowli Zwierząt PAN w Jastrzębcu pod Warszawą (badanie nie publikowane). Codziennie rano sprawdzał w jakiej kolejności wychodzą one na padok, w jakiej kolejności wracają i co się dzieje, gdy na drodze stada pojawia się coś nieznanego, potencjalnie mu zagrażającego. Okazało się, że inny koń wyprowadzał stawkę w - powiedzmy - nieznane, czyli z bezpiecznej stajni na padok. Inny prowadził grupę na południowe karmienie, a jeszcze inny - zawsze ten sam - był niejako delegowany przez inne by ocenić zagrożenie. Koń ten w  stadzie zawsze szedł trzeci. Hierarchia tego stada nie była stała, zmieniała się w ciągu roku. Burzył ją na przykład przychodzący na czas krycia klaczy ogier, albo wewnętrzne utarczki w grupie.

W naturze ogier tworzy harem i pilnuje jego spoistości. I w tym sensie rządzi grupą. Natomiast o kierunku ruchu grupy decyduje doświadczona klacz. Czyli też ma swoją władzę. To ustalenia naukowca.

Obserwacje amerykańskiego kowala

Jaime Jackson, kowal i podkuwacz, obserwował wolne mustangi w Newadzie. W 2003 ukazał się na polskim rynku przekład jego książki pt. „Prawdziwy świat koni”. Jaime dosyć dokładnie opisał strukturę końskiego stada. Zauważył, że ogiery tworzą haremy liczące do sześciu klaczy i poszczególne tabuny wędrują osobno, w znacznej odległości od siebie, ale jak pojawia się niebezpieczeństwo, to łączą się w wielkie stado pod wodzą jednego, którego przywództwo reszta uznaje bez szemrania.  To za jego haremem, w odpowiedniej od niego odległości, podąża stado kawalerów. Ono ma też swoją hierarchię. Część z ogierów próbuje przejąć  klacze innych, część się już poddała a pewna część w ogóle nie jest zainteresowana kobyłami.  Jackson pisze, że klacz przewodniczka jest często faworytą dominującego ogiera, że niejako we dwójkę rządzą tabunem. Ten pogląd wydał  mi się niezwykle interesujący, bo tak jest w stadach wilków. Wprawdzie zasadnicza różnica między końmi a wilkami jest taka, że te pierwsze to ofiary a drugie zwierzęta drapieżne, no ale cechą wspólną obu tych gatunków jest życie w zhierarchizowanym stadzie.           

Jackson dla pokazania hierarchii końskiego tabunu - w ślad za innym fachowcem od mustangów - określa tę społeczność jako składającą się z pułkowników, poruczników i szeregowców. Pułkownikiem byłaby tu klacz dominująca a porucznikami jej sojuszniczki.  

Obserwacje polskiego dziennikarza

Od ponad dziesięciu lat zgłębiam techniki jeździectwa naturalnego. Brałem lekcje u różnych trenerów tego nurtu. Dzisiaj korzystam i ze szkoły klasycznej  i naturalu. Niewątpliwie tej drugiej zawdzięczam nowy impuls jeździecki. Zacząłem więcej uwagi poświęcać psychologii konia, jego postrzeganiu świata i - wreszcie - zacząłem obserwować zachowania koni w naturze, w półdziko hodowanym stadzie. Moje wnioski w żadnym calu nie mają pretensji naukowych. To obserwacje koniarza.

W Zachodniopomorskiem, pomiędzy Połczynem Zdrojem a Złocieńcem Marek Serafin na 1300 hektarach hoduje około trzysta koni bez stajni, przez cały rok pod gołym niebem. Tylko zimą dokarmia je sianem. Ale, co bardzo ciekawe,  zawsze w okolicach 10 kwietnia, z dnia na dzień, konie same z siebie przestają jeść siano. Wolą korzonki spod ziemi lub korę drzew.

Konie wypasane są na kilkudziesięciohektarowych kwartałach ogrodzonych elektrycznym pastuchem. W naturze nie ma takiego zagęszczenia tabunów, dlatego jest to wspaniałe laboratorium. Zjawiska, na które trzeba by polować całymi tygodniami w rozległej prerii, tu występują w skali w przyrodzie niespotykanej.  

Miałem to szczęście, że obserwowałem stado na początku maja, kiedy w najlepsze trwał okres rozpłodowy. Świeżo wyźrebione klacze miały pierwsze ruje. Właściciel do stada około stu klaczy wpuścił cztery ogiery czołowe. Zaledwie te cztery w ostrej walce podzieliły się kobyłami,  pojawiły się kolejne cztery. Byli to uciekinierzy z parę tygodni wcześniej stworzonego stada ogierów. Co wiosnę trzeba taką operację izolowania ogierów przeprowadzać, bo tak brutalnie się tłuką, że tratują źrebaki. W  żyjącym na wolności w holenderskim parku narodowym stadzie koników polskich jest podobna co u Serafina liczba osobników męskich i żeńskich. I tam co roku w wyniku walk o haremy ginie 25 proc. źrebaków.

Małe odległości między tabunami i ciągłe przetasowania właścicielskie skutkowały wojną permanentną. Kiedy przybyło czterech nowych watażków walki rozgorzały na nowo. Ledwo ukształtowane struktury sypały się w gruzy. Gdy pośród wielkiej grupy, nie wiadomo czyich klaczy, ganiały się dwa ogiery: Siwy i Kary trzeci, Marley (tak miał na imię), podkradał im kobyły. Wyskakiwał z krzaków i zaganiał je do swojego tabunu.

Chodziłem pośród walczących koni. W ogóle nie zwracały na mnie uwagi. Do zupełnie dzikich koni nie mógłbym tak blisko podejść.

Gdy po godzinie zmagań Siwy i Kary wreszcie podzielili  pomiędzy siebie klacze odeszli na dwa przeciwległe pagórki. I nagle, ni stąd ni zowąd, z tych wzniesień runęli na siebie. Byłem ciekaw, który pierwszy ustąpi. Ale żaden nie zamierzał przegrać. Gruchnęli więc o siebie klatami, aż ich obu wyniosło do góry.  Fantastyczny widok. Jaka determinacja. To mogła być taka walka na śmierć i życie. Ogiery były sobie równe.

Gdy wokół trwały walki jeden tabun, usytuowany pośrodku innych, był poza konfliktem. Herkules, jego pan i władca zajmował się kryciem klaczy. Żaden ogier nie próbował odebrać mu kobył. Tę szczególną sytuację tabunu Herkulesa pojąłem dopiero po następnej wizycie. Jego tabun zawsze był w miejscu centralnym. To wokół niego sytuowały się pozostałe. Herkules, kilkunastoletni ogier, miał swój harem i w ubiegłym roku. W tym, natychmiast po wpuszczeniu do kobył,  odtworzył  ubiegłoroczny stan posiadania. To za nim włóczyła się grupa kawalerów. Najprawdopodobniej on jest tym najważniejszym, którego autorytet uznają pozostali, tym przypadkiem wodza wodzów przejmującego władzę w chwili szczególnej, o którym wspomina Jaime Jackson.

Ani razu nie zauważyłem, żeby snujący się za haremem Herkulesa kawalerowie próbowali zbliżyć się do jego klaczy. A przymiarki do kradzieży kobył z innych tabunów robili co jakiś czas. Przy następnych wizytach sprawdzę, czy nadal trzymają się Herkulesa. Jeśli tak, to znaczyłoby, że najsłabsi przebywają w bliskości najsilniejszego. W stadzie ogierów (kilkadziesiąt kilometrów dalej) też widziałem, że najbardziej lichy stale pasł się w towarzystwie absolutnego dominanta, gdy tymczasem cała reszta trzymała się osobno.       

Kiedy przyjechałem na obserwacje już po okresie rozpłodowym haremy były ukonstytuowane i uspokojone. Herkules nadal był w centrum, a tuż obok jego klaczy pasły się kobyły Gniadego i Karego. Momentami stadka się nawet przenikały. Od czasu do czasu ogiery leniwie porządkowały grupę, żeby przypomnieć kto do kogo należy. Zachowywały się jak dojrzali mężczyźni z długim stażem małżeńskim z żonami na wspólnych wakacjach.

Na krańcach pastwiska nerwowo kręciły się te, którym udało się stworzyć pierwsze haremy. Byli to kolejni uciekinierzy ze stada. Ci zazdrośnie strzegli swoich zdobyczy. Łypali na mnie złym okiem, gdy podchodziłem za blisko. Zrobiłem eksperyment: zacząłem udawać, ze chcę uprowadzić dwie kobyły Kasztanowi. Ja próbowałem przegonić je w inne miejsce, on je blokował. Miotały się bezradnie między nami. Oczywiście przegrałem. Kasztan był zdeterminowany i wściekły na mnie.

Najmniejszy stan posiadania miał Rudy. Zdobył tylko jedną i to młodą, dwuletnią klaczkę. On też wyglądał na co najwyżej pięciolatka. Miał farta, bo normalnie tak młode ogiery nie mają szans na założenie haremu. Udało mu się, bo starsi koledzy nie mieli tyle odwagi czy fantazji, by uciec ze stada i szukać szansy na założenie swojej rodziny. On też stacjonował ze swoją wybranką na obrzeżach kwartału. Jak najdalej od innych, żeby nikt mu nie odebrał partnerki, choć w tym czasie żaden doświadczony ogier nie był tym żywo zainteresowany.

Gdy patrzyłem na jedną klacz Rudego i dwie Kasztana przyszła mi do głowy myśl, że one, te ich pierwsze partnerki, to są te przyszłe przewodniczki tabunu, te faworyty o których mówił Jackson. Jeśli oczywiście tym ogierom dane będzie w przyszłym roku kontynuować swoje przewodzenie, a to niestety nie od nich zależy, tak jak zależałoby w dzikiej naturze, lecz od człowieka.  W małej rodzinie Kasztana widać było, że rządzi jedna z żon, druga jest podporządkowana. Jeżeli jemu czy Rudemu nie uda się powiększyć stanu posiadania, to parę lat mogą funkcjonować w tej samej, obecnej konfiguracji. Rok temu urodziwy Jumper miał tylko jedną żonę, ale dwójkę dzieci, bo przez dwa lata nie udało mu się zdobyć kolejnej.

W licznym stadzie Gniadego obserwowałem przywódczynię. Widać było, że to klacz starsza i z ogromnym autorytetem. Zachowania tego stada bywały modelowe. Gdy ona ruszała, w pół konia za nią szły dwie mocne klacze, jej pretorianki. Gniady poganiał maruderów. Kiedy młodzież nie trzymała kierunku, on jej nadawał ten sam, w którym podążała przywódczyni. Doskonale panował nad spoistością grupy. Ale bywał też liberalny, pozwalał młodym klaczkom odejść dalej. Jednak natychmiast reagował, gdy widział, że kawalerowie ostrzą sobie na nie zęby. Przeganiał absztyfikantów a młodzież zabierał do domu.

To pretorianki trzymały porządek w stadzie. One pilnowały szefowej i wymierzały sprawiedliwość. Być może okres moich obserwacji był za krótki, ale nie zauważyłem agresywnych zachowań u samej przywódczyni. Chwilami miałem wrażenie, że to pretorianki decydują o pozycji szefowej i  że robią to we własnym interesie stawiając na jej doświadczenie. One też były wyraźnie  dojrzałe, reszta klaczy wydawała się zadowolona z takiego rozwiązania. Nie musiały się niczym martwić.

Dlaczego konie dają się ułożyć ?

Hierarchia stada jest czytelna i ustalona ale i dynamiczna. Każdy wie gdzie jest jego miejsce, ale niektóre konie ciągle marzą o lepszej pozycji. Jest dyscyplina, są kary, jest wymuszanie posłuszeństwa, ale nie ma terroru. Widziałem, że klacze stawiają się ogierowi i pretoriankom, że młodzież bywa krnąbrna i próbuje łazić własnymi ścieżkami. Egzemplarze niżej sytuowane potrafią postawić się tym ważniejszym i nie zawsze są za to karane. Jednostka ma więc swój margines wolności. Ale wartością nadrzędną jest stado. Każdy koń chce w nim być. Konie potrafią wspaniale ze sobą współpracować. Są na współpracę skazane od urodzenia. To matka decyduje gdzie idzie źrebak, dlatego dorosły ogier alfa bez zmrużenia oka akceptuje kierunek wędrówki stada wyznaczony przez główną klacz. Ale gdy w jakiś sposób zagrożony jest jego harem, nikt w stadzie nie ma nic do gadania. Rządzi tylko on i robi to w sposób bardzo zdecydowany.   

Tu leży klucz do zrozumienia fenomenu łatwego zniewolania koni. Dają się stosunkowo spokojnie ułożyć, bo człowiek wykorzystał ich naturalne poszanowanie hierarchii stada i umiejętność współpracy. Eliminując osobniki najbardziej niezależne poszerzył terytorium swoich wpływów, wszedł w tę przestrzeń. Najsilniejszą zaś jego bronią było zdecydowanie. Konie je doskonale czują i chętnie - dla własnej wygody i bezpieczeństwa - akceptują. Tym bardziej, że człowiek nie jest dla nich obcy. Od tysięcy lat żyjemy razem.

Tekst ten był publikowany w ”Gazecie Wyborczej” (23 września 2011) pt. „Końkurencja i końkury”. Wykorzystane zdjęcia znaleziono w internecie.