JustPaste.it

Plamy

 Z różnego rodzaju plamami ludzkość miała nieprzyjemność obcować. Tak, obco - wać, bo nikt mi nie powie, że z plamami można się zaprzyjaźnić lub też, spuszczając nieco z tonu, polubić je. Tak, nie przewidzieliście się, napisałam nieprzyjemność, a co miałam napisać?

Kochane plamki w kształcie puszystego kotka, które powstały po wylaniu na nowiuśką, bialutką koszulinę wina z wiśni, kocham was.

Nie lubię cukry, dlatego i tym razem nie posłodzę, a raczej, jeśli chodzi o mnie, wolałabym dopieprzyć i to dość konkretnie.

Plamy bywają różne. Usuwalne i nieusuwalne. Duże i małe. Bardziej widoczne i mniej widoczne. Jadnak najwięcej jest tych w rozmiarze XXL, czyli wielkich, acz paradoksalnie niewidocznych. Dużo w świecie jest też tych nie dających się usunąć czyli trwałych i trwających wiecznie. Tych, które raz powstając, nie dają się za żadne skarby świata, tantiemy, insygnia, snickersy i nawet rurki z kremem, wywabić. Te palmy, właśnie te najczęściej zaśmiecające, co tylko chcą są największą i najstraszliwszą zmorą ludzkości. Właśnie te plamy powodują, że na wielu drzwiach, prowadzących do jasności same zatrzaskują się kłódki, a powietrze samo wchłania, pożera czy też połyka do tych kłódek wszystkie klucze.

Palmy są złe, podobnie jak źli bywają ludzie – tzw. nosiciele plam.

Palmy są złe, przede wszystkim te na honorze, sercu i te, które umorusają człowieka na wieki wieków, Amen. Te, które niczym metkownica naznaczają człowieka do końca czyli na zawsze. Zametkowana na trzy pięćdziesiąt, to zametkowana na trzy pięćdziesiąt i ani grosza mniej i ani grosza więcej.

To nie targ wypełniony przekupkami, tu nie można się targować. To prawdziwe życie więc płać.

 

Boski Joe nie był już taki boski, kiedy po dwudziestu pięciu latach spędzonych w więzieniu wszedł na wolność jako czterdziestopięcioletni, pomarszczony i zniszczony mężczyzna. Czas zdecydowanie go posunął. Oj tak i nie tylko czas.

Joego zamknęli, jego skromnym zdaniem oczywiście, za niewinność. Zdaniem sędziów natomiast, trafił do pudła ponieważ złamał piąte przykazanie. Nie na pół. Joe, niczego nie łamał na pół. Joe łamał co najwyżej wszystkim swoim „klientom” palce, ale też nie w połowie, łamał je przy samej dłoni, po czym, by dodać swoim praktykom nieco pikanterii, szybkim i zdecydowanym ruchem ręki skręcał im kark, to był jego znak rozpoznawczy i metoda na wolną, bardzo bolesną śmierć, w jakiej lubowały się jego ofiary.

Skąd wiedział, że właśnie taka śmierć była towarem pożądanym? Przecież martwy osobnik nie mógł mu tego powiedzieć. Ano jednak mógł. Joe rozmawiał po śmierci z kontrahentami. Jak to robił? Nie pytajcie mnie o to, bo jego wyjaśnienia do dziś pozostają dla mnie wielką niewiadomą. Mój mózg tego nie ogarnia.

Z relacji świadków wszystkich zdarzeń, jakie zaistniały za sprawą działalności Joego wynikało, że zamordowane osoby same prosiły się o pomoc w przerwaniu więzi ze światem, to jednak, przede wszystkim z racji nielogiczności zeznań, nie do końca, ani nawet w małym stopniu nie przekonało wymiar sprawiedliwości do wydania łagodnego wyroku, choć sama ofiara i świadkowie mocno o to prosili. Co więcej, świadkowie za nie udzielenie pomocy ofiarom, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu no i po trosze oburzeniu, również zostali skazani, po czym osadzeni w areszcie. W tych i tamtym przypadku zawiasy nie wchodziły w grę.

Tak więc Joe i świadkowie wylądowali w pudle, ale nie helikopterem, ani nawet nie samolotem. Wylądowali normalnie czyli w sensie, że trafili.

Świadkowie wyszli z więzienia nieco wcześniej, zaś Joe opuścił mury więzienne po dwudziestu pięciu latach.

Wyszedł na wolność i postanowił na nowo ułożyć sobie życie, ale to niestety nie było proste, bo życie z palmą nigdy nie jest proste, z górki i do przodu. Życie z palmą bywa raczej zawiłe, pod górkę i do tyłu. Bardzo do tyłu.

Kto chciałby zatrudnić człowieka z przeszłością? Kto chciałby zatrudnić człowieka, który w CV mógłby napisać tylko:

PO PIERWSZE: Do szkoły szłem pod górkę. Tak, szłem, może ty – czytelniku - szedłeś.

PO DRUGIE: Ja pierdolę, kurwa, wyjebane.

PO TRZECIE: Jestem kulturalny i nie lubię przeklinać – to akurat zaleta.

PO CZWARTE i najważniejsze, nie lubię mydła w kostkach. Jest śliskie, wypada z rąk i trzeba się po nie schylać. Au...!

PO PIĄTE: Śmierć papieża, upadek tupolewa, rządy PO, głupoty PiS oglądałem zza krat. Zdawały mi się jakieś...Nie wiem, nie umiem umiejętnie dobierać słów. Mam braki. Wielkie braki.

Tak więc takie informacje Joe mógłby, co najwyżej zawrzeć w swoim życiorysie, mógłby ewentualnie dodać, że dwadzieścia pięć lat spędził z dala od normalności.

Czym tak naprawdę jest normalność?

Wpisz w miejsce kropek.........................................................................................................................(jeśli kropek jest za mało, dorysuj sobie).

Mógłby jeszcze dopisać, że posiada jedną parę dziurawych, nieco cuchnących skarpet, jedne majtki, jedne spodnie, jedną koszulę, parę butów bez podeszwy – wszystko jednokrotne. Zameldowania nie posiadał nigdy, chyba.

Piętno skazańca na pewno nie pomogło Joemu w znalezieniu pracy. Plamy nigdy niczego nie ułatwiają, nigdy w niczym nie pomagają. Co najwyżej mogą rzucać kłody pod nogi.

Ale jak je przeskakiwać w butach bez podeszwy?

Nie jest łatwo, tym bardziej, że kłody często i gęsto wciskają w stopy drzazgi, a wówczas nic tylko wbić ostatni gwóźdź do trumny. I w tym miejscu zaczyna się prawdziwa dramatyczna tragedia z domieszką tragifarsy, bo Joe nie miał na stanie nawet trumny, nawet skrzynki po kartoflach nie posiadał. Nie miał niczego, w czym mógłby spokojnie spocząć i czekać na przyjście strasznej, chudej, śmierdzącej zgnilizną kostuchy w czarnej pelerynie, która chwyciłaby jego męską, acz słabą dłoń w swoje chude przeszczepy i poprowadziła wolnym, ale stanowczym krokiem do krainy wiecznej smuty. Pola Elizejskie? To nie dla niego, nie dla ludzi z plamami.

Biedny był ten Joe.

Tułał się sierota po świecie w poszukiwaniu pracy, trumny, szczęścia...

Starał się wszystkimi swoimi siłami zmyć z siebie piętno seryjnego zabójcy, ale nie umiał.

Za każdym razem jak pokazywał potencjalnemu pracodawcy CV, ten wywalał go z gabinetu na zbity pysk, krzycząc coś i ujadając jak rozwścieczony york.

Nie raz został pogryziony, teraz was zaskoczę, nie przez psa, ale przez pracodawcę. Ich psy (pracodawców), straszne yorki mogły tylko wściekle ujadać. Nie mogły gryźć ludzkiego ciała, bowiem groziło to zatruciem. Ludzie to rasa skażona złem. Ale co z tego, przecież nie będę skupiać się na delikatnej konstrukcji wściekłych yorków. Bliżsi są mi ludzie, mimo tego zła, mimo złości, zawiści, wszechobecnej w nich głupoty, wrodzonego debilizmu. Wolę ludzi – oni chociaż mówią, to nic, że najczęściej tylko głupoty, ważne, że dają głos.

Nie będę także poświęcać więcej linijek własnej osobie i temu, co ja wolę. Kogo to obchodzi? Ważniejszy jest, w tym momencie, Joe i jego dramatyczny tragizm z domieszką tragifarsy.

Dla zapominalskich przytoczę istotne fakty sprzed kilkunastu wersów jeszcze raz. Uwaga!

Joe szuka pracy, ale nie może jej znaleźć. Ma problemy z uzyskaniem zatrudnienia z powodu, fakt, kryzys też ma znaczenie, ale bardziej przeszkadza plama.

Co zrobi Joe? (Nie odpowiadaj!)

 

25 dzień listopada dedykowany jest jednej pani. Jednej? Nie do końca jednej, a wręcz przeciwnie, bo dedykowany jest wielu paniom, czyli wszystkim tym, noszącym imię wieloliterowe, nawet ładne, jednakże...dobra, przemilczę tę kwestię. Uczę się być powściągliwą w słowach, aczkolwiek czasem tak wiele ciśnie się pod palce. Na język też, ale milczę. Milczę jak głaz.

25 listopada przypada święto świętej i nie tylko świętej każdej kobiety niosącej jakże wzniosłe imię Katarzyna. Na cześć tego dnia, ale nie przede wszystkim, bo przede wszystkim chcąc oddać cześć tym paniom wypieka się w Toruniu specjalną partię katarzynek. Dlaczego katarzynek? Że niby te panie takie słodkie? Pierniczki oblane są czekoladą, ale szczerze powiedziawszy ja nie znam żadnej czarnoskórej Kasi. Więc dlaczego katarzynki?

Racja, nie wszystko musi być logiczne i wytłumaczalne.

Tego dnia wypiekają w Toruniu duże ilości pierników, po jednym dla każdej Katarzyny i po dwa dla każdego ( przystojnego:))męża każdej tej Katarzyny. Dlaczego one po jednym, w chwili gdy mają swoje święto, a oni po dwa? Ano żeby nie musiały narzekać na nagły przyrost tkanki tłuszczowej. Kobiety muszą dbać o linię, ot co!

Podążając tropem toruńskich pierników i nawiązując do listopadowej tradycji ich wypiekania, należałoby teraz napisać, że skoro na ten dzień potrzebne są duże ilości piernikowych rarytasów, to w miarę logicznie rzecz ujmując, potrzebne są dodatkowe ręce do pracy. Każe ręce tego dnia są cenne. Nawet te splamione.

Joe w swoim nieszczęściu miał jednak całkiem dużo szczęścia. Czemu?

W tym miejscu muszę zacząć ciekawą historię Joego i katarzynek. Proszę uzbroić się w cierpliwość, a także zmrozić krew w żyłach, wchodząc na kilkanaście minut do zamrażarki. Podczas czytania tego tekst krew osoby czytające, a więc czytelnika, nie powinna być w ruchu, a wręcz przeciwnie, powinna znajdować się w spoczynku, tak jak tyłek ulokowany na miękkiej kanapie. Krześle? Ups, może być i krzesło. Ale siedź!

Uprzejmie uprasza się również o naciągnięcie strun wrażliwości, bowiem to opowiadanie przeznaczone jest tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Tym, którzy nie naciągną strun, nerwy mogą zacząć pękać, a ja nie odpowiadam za naderwane struny.

Żartowałam, nic strasznego się nie wydarzy. Nie jestem dobrą makabrystką.

 

Był piękny, poniedziałkowo - listopadowy poranek. Jednym słowem, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że dzisiejszy dzień będzie można wpisać do księgi złoto - polskich, cudownych, rzadko spotykanych jesieni.

Słońce świeciło mocniej niż wczoraj. Ostatnie, marnie wyglądające liście ładnie mieniły się w promieniach słońca. Wiatr lekko nimi poruszał, co drugi upadał na twarz śpiącego na parkowej ławce Joego i delikatnie ją muskał. Joe śnił o pięknej, cycatej blond piękności, czyli nie o mnie. Lewitujące nad ziemią liście wyglądały zjawiskowo. Szkoda tylko, że po wykonaniu w powietrzu jeziora łabędziego upadały wprost na naszego bohatera, powoli wybudzając go ze snu. Po kilkunastu zderzeniach z liśćmi Joe został wyrwany z krainy wiecznej, onirycznej szczęśliwości.

  • Kurza stopa – zaklął. - Popiekarniczone liście – dodał po chwili, strzepując je wszystkie z twarzy - że też nie mają gdzie spadać.

Joe podniósł się z ławki. Dobrze, że nie musiał ścielić łóżka, czasem fajnie jest być bezdomnym i nie posiadać posłania na własność. Podniósł się, po czym udał się do centrum w poszukiwania śniadania.

Ze śniadaniem nigdy nie było problemów. Dużo tego wszędzie, zapakowanego w złotko, pod szkołami w plecakach, torbach, workach, reklamówkach. Z serem, z kiełbasą, z czekoladą. Czego dusza zapragnie. Wystarczyło tylko iść za jednym czy drugim nosicielem kanapek, odpiąć plecak, torbę, przedziurawić worek reklamówkę i wyjąć kanapkę. O ile dzieciak był zadowolony z kradzieży, bo miał mniej do noszenia, to dorosły, idący do pracy już nie bardzo. Z dzieciakiem istniała symbioza w najszlachetniejszym wydaniu, zaś z dorosłym brutalne pasożytnictwo A więc i morderca mógł czasem kierować się sercem i pomóc małym istotą. Nie wyciągajcie jednak daleko idących wniosków, zważcie na plamę, stąd właśnie to pasożytnictwo.

Joe przechadzał się po mieście. Oglądał wystawy sklepowe. Marzył o nowych skarpetkach, czystych majtkach i butach z podeszwą. Tak niewiele chciał od losu, a i tak nawet tego niewiele otrzymać nie mógł. Bóg odbiera niesfornym baranom przywileje, daje je tylko łagodnym owieczkom, a Joe owieczki raczej nie przypominał, dlatego też stare miał majtki, stare skarpetki i w dziurawych kamaszach szedł, to znaczy w butach bez podeszwy.

Spacery po mieście były jedynymi chwilami w ciągu dnia podczas, których mężczyzna mógł marzyć, a marzył intensywnie. W tym czasie marzył mocno, z całych swoich sił, a jak wiadomo nie od dziś, kiedy człowiek wkłada w marzenia całego siebie marzenia się spełniają. Oczywistą oczywistością jest jednak to, że skarpetki same na stopy nie wskoczą, majtki same się nie zmienią, a buty same się nie kupią. Może chociaż praca sama się znajdzie. No może nie do końca sama, tylko z pomocą, ale najważniejsze, że istniała szansa, że w ogóle się znajdzie.

Joe spacerował powoli. Szedł przed siebie rytmicznym, szurającym krokiem. Patrzył raz na prawo, raz na lewo, raz do przodu, raz do tyłu, raz w dół, no i raz do góry, Tych razów w ciągu jednego spacery było kilkanaście tysięcy. Pod koniec bolał go już kark, ale sen na twardej ławce zawsze przynosił ukojenie.

Szukamy osób do pieczenia katarzynek. Wiadomość w sklepie – przeczytał Joe na jednaj z szyb sklepowych. Całe szczęście, że w momencie przechodzenia koło witryny wypadło na to, by spojrzeć w prawo, gdyby w tamtej chwili musiał spojrzeć w lewo szansa na pracę przepadał raz na zawsze.

Joe nie zastanawiał się długo nad wejściem do sklepu. W jednej godzinie przeczytał, to znaczy wydukał ogłoszenie, a w drugiej był już w środku. Rozmowa kwalifikacyjna była krótka i rzeczowa.

  • Ile? - zapytał na dzień dobry Joe, choć dzień dobry mówić wcale nie miał zamiaru.

  • Co ile? - głośno zastanawiał się pracodawca, przeglądając zawartość portfela.

  • Many – oznajmił Joe, a w oczach zaświeciły mu złotówki.

  • Dziesięć groszy od katarzynki.

  • Czyli pięćdziesiąt za piątaka? - szybko policzył, ale nie był zadowolony z uzyskanej sumy.

  • Najdokładniej szanowny pan to zsumował.

Nie za wiele facet miał zamiar płacić. Dziesięć groszy od katarzynki to jednak trochę mało. Stanowczo za mało. Pracując na akord, przed pójściem siedzieć, Joe zarabiał o wiele więcej, a teraz miał się tak poniżać? Musiał, bo teraz nie miał innego wyjścia, potrzebował pieniędzy, więc musiał przyjąć tę pracę, nie mógł dłużej chodzić w brudnych majtach, dziurawych skarpetach no i w butach bez podeszwy.

  • Zgadzam się – powiedział Joe po dokładnym przeanalizowaniu swojej nieciekawej sytuacji materialnej. Zresztą nie za wiele było do analizowania. Bo niby co miał analizować? Po raz kolejny swoją brudną i dziurawą bieliznę. Nie mógł negocjować to najpewniejszy z najpewniejszych faktów. Musiał cieszyć się z tego, co otrzymał w darze od losu, z tego, że pracodawca nie zapytał go o przeszłość jak i z tego, że nie poszczuł go samym sobą, jak poprzedni pracodawcy.

Nazajutrz Joe miał stawić się do pracy. Stawił się, ale coś nie do końca. Chyba źle zrozumiał właściciela wszystkich wypiekaczy katarzynek. Mężczyźni, zdaje się, myśleli innymi kategoriami. Ich myśli rozjeżdżały się w przeciwnych kierunkach. To tak jak z tokiem myślenia piswoców i peowców. Te dwa ugrupowania za nic nie umieją znaleźć nici porozumienia, nawet wełny, dratwy i żyłki porozumienia nie są w stanie znaleźć, więc co tu dużo mówić, zresztą z nicią to wyższa szkoła jazdy. Co więcej, wydaje mi się, że to jest tak: różne doświadczenia, różne poglądy, to i odmienny sposób dochodzenia do prawdy. Joe i pracodawca podążali różnymi drogami i w różnych kierunkach, a Joe...Joe jak to Joe poszedł o wiele za daleko. Stanowczo za daleko.

Bywa, że jedno słowo zostaje dwojako, ba, czasem nawet trojako zrozumiane przez człowieka. Każdy człowiek widzi w słowie tylko swoją prawdę i wygodny, tylko dla siebie, sens. Każdy człowiek odbiera słowo w sposób indywidualny. Słowa, dzięki temu że są wolne, niczym nie skrępowane, dają człowiekowi szansę na dowolną ich interpretację . Słowa nawet tak zwane jednoznaczeniowe mają tak naprawdę wiele znaczeń, są wielowątkowe. Tyle, ilu ludzi, tyle różnych znaczeń słów. A zlepki słów? Tu dopiero zaczyna się poważny kłopot. Ludzie mają niemałe problemy ze zrozumieniem zwerbalizowanej myśli drugiego człowieka, przede wszystkim dlatego, że słowa dają człowiekowi dużą swobodę interpretacji.

Kiedyś Joe powiedział do przypadkowego człowieka Bujaj się i wcale te słowa nie były zachętą do pójścia na plac zabaw w celu pobawienia się na huśtawce. A człowiek co zrobił? Sami sobie odpowiedzcie.

Innym razem, kiedy jeszcze siedział w więzieniu, rzekł do kolegi z celi, zmiataj. Tamten od razu chwycił za miotłę, ale czy aby o to chodziło Joemu?

Kiedy mężczyzna mówi kobiecie, że ją kocha, nie zawsze miesza w te słowa sprawy wyższej wagi, wzniosłe, związane z sercem, duchowością. Czasem mówiąc kocham cię, człowiek jednocześnie mówi, ale bym cię bzyknął i owo bzyknięcie mało ma wspólnego z komarem, który bzyka Ci wieczorami nad uchem, kiedy ty, pragniesz z całych sił zasnąć.

Słowa wyrażają różnorakie intencje mówiącego, a proste słowa, nie zawsze prostymi słowami zostają. Zdarza się, że proste słowa, bywają o wiele trudniejsze do zrozumienia, niż te, które ogół uważa za trudne.

Na przykład taka ekwilibrystyka?

To może jednak głupi przykład, ale słowo fajnie brzmi, do tego jest trudne i wiele wyrażające. Jak wiele? Tego nawet nie jestem w stanie zliczyć. Straciłabym równowagę, a przecież chodzi o to, żeby ją utrzymać i nie upaść.

Joe po raz kolejny zboczył z drogi prowadzącej do wolności i wszedł na tę, która zniewala, zniewala tych, którzy po niej kroczą. Może nieświadomie uczynił krok w bok, tyle że Wysokiego Sądu nie obchodziły freudowskie zapędy oskarżonego.

Sąd skazując Joego na kolejne dwadzieścia pięć lat więzienia nie raczył nawet wziąć pod uwagę tego, że te wszystkie niepowodzenia, wynikły przede wszystkim ze zwykłego niedomówienia, czy też niezrozumienia się.

Pracodawca wprawdzie powiedział Joemu, że praca polegać będzie na pieczeniu katarzynek, ale nie dodał, że katarzynki to takie pierniki, a nie żywe istoty. Joe zrobił to, co uważał za słuszne, jedynie dobre i uczynił tak, jak myślał, że uczynić trzeba, czyli zamiast stawić się w zakładzie pracy, w celu wypiekania katarzynek na dzień 25 listopada, stawiał się w różnych miejscach, w różnych miastach, by wykonać zlecenie. Dlaczego? Joe myślał innymi kategoriami. Miał splamiony złem mózg. A może on w ogóle nie miał mózgu? Choć to wydać się może głupie i niedorzeczne, ale rzec należy, że nie wszyscy ludzie mogą poszczycić się sprawnym, lub też w ogóle, mózgiem. Bywa, że niektórzy ludzie zatracają ten ważny organ. Bywa, że tracą rozum i wówczas popełniają wiele głupstw i właśnie owe głupstwa zostawiają plamy, plamy niespieralne, duże, trwałe i niepotrzebne nikomu.

Joe dzięki temu, a może lepiej będzie jak napiszę, z powodu zatracenia na chwilę rozumu, zadał śmierć wielu tysiącom kobiet, noszącym wzniosłe imiona. Upiekł je. Piekł hurtowo, w końcu chciał zarobić, a dziesięć groszy od Katarzynek, wymusiło na nim zabójcze tempo działania, naprawdę zabójcze, w pełnym tego słowa znaczeniu.

Joe trafił tam skąd przyszedł, a więc do celi.

Może nie wierzycie, ale jest to opowieść z morałem. I teraz piszę śmiertelnie poważnie. Ups....

Morał jest następujący: Nie porzucajcie nadziei, zawsze jest szansa, żeby wrócić w to samo miejsce. Może nie do końca w to samo, ale zbliżone.

I jeszcze jedno: Nie martwcie się, jeśli w swojej kolekcji łazienkowej nie posiadacie najlepszego w świecie odplamiacza, ostatnio odkryłam, że płyn do kibla z biedronki równie dobrze usuwa wszelkie plamy. No może nie wszelkie...

Niestety te nieusuwalne zostają na zawsze.

Katarzynki zostały upieczone, ale trafiły do sklepów z jednodniowym opóźnieniem.