JustPaste.it

Platforma chce powrotu cenzury!

Reaktywacja urzędu z ul. Mysiej (dla młodszych Czytelników – tam mieściła się cenzura) to więc tylko kwestia czasu.

Reaktywacja urzędu z ul. Mysiej (dla młodszych Czytelników – tam mieściła się cenzura) to więc tylko kwestia czasu.

 

64da33ba08110a28660cca3f973c68f9.jpg

Na to zanosiło się tak naprawdę już od końca lat 90. minionego wieku. Konkretnie od 18 grudnia 1998 roku. Wtedy w Polsce rozpoczęto karać za tzw. kłamstwo oświęcimskie. Oczywiście lobbowali za tym „liberałowie” z ówczesnej Unii Wolności wespół z postkomuną.

Potem już było tylko lepiej. Rozkwitło w kraju nad Wisłą pojęcie „hate speach” czyli mowa nienawiści. Na czym ona polega? Otóż na tym, że władza uznaje krytykę jej dokonań, bądź dokonań grup przez nią szczególnie traktowanych, na przykład Żydów czy homoseksualistów, za powodowaną nienawiścią. I uznaje w dodatku, że nienawistników trzeba prześladować, a najlepiej zapakować za kraty. Dawniej to się nazywało po prostu krytyka władzy. I w jej obronie funkcjonowała zasada wolności słowa, która oparta była na przekonaniu, że zawsze większym złem jest administracyjne zakazywanie jakichkolwiek poglądów od ich wygłaszania.

W efekcie do kodeksu karnego trafił artykuł 256. Dotyczy on publicznego propagowanie faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa w zamiarze przekonania do niego np. za pomocą wydawnictw, wypowiedzi w mediach, ulotek itd. Nie podlegało natomiast karaniu propagowanie totalitarnego ustroju państwa np. w prywatnej rozmowie. Eksponowanie symboli reżimów totalitarnych nie stanowiło przestępstwa o ile nie ma na celu rozpowszechniania tych symboli (art. 256 par. 2 kk) lub propagowania ustroju.

Zapis zupełnie idiotyczny – choćby z tego powodu, że faszyzmu przecież w Niemczech nie było, był natomiast w II RP czy we Włoszech, natomiast uznawanie za faszyzm tego co miał miejsce w Niemczech to pozostałość sowieckiej propagandy. Kolejnym krokiem było dorzucenie do tego artykułu zapisu dotyczącego nawoływania do nienawiści na tle różnic etnicznych czy rasowych.

Teraz jednak rządząca partia chce dokonać przewrotu kopernikańskiego w dziedzinie wolności słowa. PO złożyła dziś w Sejmie projekt ustawy w sprawie tzw. mowy nienawiści. PO chce zapisać w art. 256 Kodeksu karnego, że „kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań (…) podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Innymi słowy teraz nie wolno już będzie powiedzieć nic na nikogo – bo każdy przecież jest jakiejś rasy, wyznania czy poglądów politycznych i każda uwaga krytyczna może którejś z tych spraw dotyczyć co da powód do sprawdzania czy nie była powodowana „nienawiścią”. Oczywiście o tym czego dokładnie w danym momencie nie będzie można powiedzieć zadecydują urzędnicy państwowi. Oznacza to po prostu, że PO chce powrotu cenzury – najpierw represyjnej, czyli takiej jaka była w pierwszym okresie istnienia II RP. Krok kolejny to cenzura prewencyjna, którą zlikwidowano w 1990 r. Krok to zupełnie logiczny bo przecież nawet dla publicystów bezpieczniej jest wiedzieć, czego nie wolno pisać, niż trafiać za artykuły do więzienia, bądź mieć konfiskowane nakłady. Reaktywacja urzędu z ul. Mysiej (dla młodszych Czytelników – tam mieściła się cenzura) to więc tylko kwestia czasu.

No chyba, że jednak powiemy NIE – póki nie jest jeszcze za późno.

 

Źródło: Tomasz Sommer