JustPaste.it

Wyścig Pokoju

W obliczu totalnej zależności od Sowietów społeczeństwo było zjednoczone. Spoiwem była niechęć, a nawet nienawiść do Ruskich i komuny. Widać na stronach książki "Odłamki czasu".

W obliczu totalnej zależności od Sowietów społeczeństwo było zjednoczone. Spoiwem była niechęć, a nawet nienawiść do Ruskich i komuny. Widać na stronach książki "Odłamki czasu".

 

Wyścig Pokoju

Wyścig Pokoju / fot. Wikipedia

 

Podczas zaimprowizowanych pogawędek przy kieliszku rozmawiano przede wszystkim o polityce. O tej wielkiej, światowej i o tej bliskiej, z gminnego majdanu. Dziesięć lat po wojnie wygasały już skutki traumy z tamtych „mrocznych lat”. Coraz rzadziej wspominano okupacyjną gehennę, okrucieństwo okupantów, partyzancką legendę. Na majowym pikniku dominowały tematy sportowe, ale również te sprawy jak wszystkie inne wyrastały z politycznej tkanki. Na murawie rozłożono wszelkie dobra biesiadne w postaci napojów i zakąsek.

Wśród nich królowała litrowa butelka z cienką szyjką oznaczona czerwoną etykietą z napisem: „Wódka czysta” (zwykła). Brązowy lak był zerwany z korka, a ten do połowy wyciągnięty z szyjki. Każdy z ucztujących wyposażony był w szklankę po musztardzie.

Była to wyższa forma biesiadowania, bo na ogół w warunkach polowych zadawalano się jedną szklanką, z której pili kolejno wszyscy. Zanim czysta zabulgotała nad musztardówką padło zasadnicze pytanie, które niczym kamyk w bucie uwierało niemal każdego obserwatora Wyścigu.

- Alek jak ty myślisz, czy nasi dadzą radę wygrać, chociaż jeden etap? - z szacunkiem zwrócił się do starszego kuzyna Stasiek Szczepanik. Zanim ojciec zdążył nu odpowiedzieć włączył się do rozmowy leśniczy Sierszeń. Leśniczy, człowiek stateczny i zrównoważony mieszkał na Wygodzie skąd ochraniał Jeżowski Las. Miał syna nieco ode mnie starszego o wyglądzie jakby z „bajki o mchu i paproci”. Ze względu na oryginalną, nietypową urodę dzieciarnia wołała na niego leśny duszek, a przezwisko idealnie pasowało do fizjonomii tego przyszłego inżyniera. Ojciec chłopca znany był z bezkompromisowego antykomunizmu.

- To ty nie wiesz chłopcze, że naszym wygrać nie wolno nie tylko z ruskimi, ale także z Niemcami Wschodnimi - z lekką irytacją w głosie powiedział.

- Nasi nie mogą wygrać, bo są słabi po zalewajce. Co innego ruskie i szkopy po kiełbasie z naszych świń - szydził Henryk Ałaszewski pracujący w GS-e, jako referent do skupu żywca.

W międzyczasie biesiadujący na trawie miłośnicy kolarstwa wychylili po pół szklanki czystej zakąszając wyjątkowo smaczną kaszanką. Dla zaostrzenia apetytu jedli też „grzybki w occie” i kiszone ogórki z pochodzących z domowych zapasów.

Chwilę później, gdy zadziałała moc uwolniona z litrowej butelki, opatrzonej znakiem Polskiego Monopolu Spirytusowego dyskusja weszła na wyższy pułap, nabierając tempa i wigoru. Ciszę przed burzą wykorzystał ojciec.

- Słyszałem w biurze od kilku osób, że ruscy przeszkadzają naszym na trasie i finiszach w niedozwolony sposób - powiedział.

To prawda, wczoraj podobno była w peletonie okropna rozróba. Prawie regularna bitwa. Królak torował sobie drogę na finiszu za pomocą pompki rowerowej, bo ruskie paskudnie zajeżdżali mu drogę, a jeden to go nawet trzymał za siodełko.

Tych, co wczoraj przeszkadzali Królakowi możemy dzisiaj łatwo rozpoznać po bandażach na głowach - włączył się do rozmowy Stasiek Szczepanik.

 -Skąd ty o tym wiesz? Może Tuszyński opowiadał przez radio? - zapytał z ironią Stanisław Kulik. Bogdan Tuszyński widział wszystko, ale nie wolno mu przez radio mówić źle o zawodnikach radzieckich.

- Takie głupoty to mógł opowiadać tylko Ałaszewski - powiedział Kulik widząc, że Henryk odszedł na bok i nie może usłyszeć jego zaczepki. Kulika z Ałaszewskim dzielił jakiś antagonizm, więc często się sprzeczali. Kulik miał się za lepszego pracownika i nie szczędził Henrykowi złośliwych uwag. Swoje monologi kończył zawsze stwierdzeniem: „Co dobre to ja, a co złe to Hałaszewski”.

Przekręcając brzmienie nazwiska Henryka Stanisław nawiązywał złośliwie do jego głośnego sposobu mówienia, często na granicy krzyku. Tym razem zakończył innym, słynnym powiedzeniem: „Jeszcze dzisiaj nic nie jadłem i mam ostatnie pięć złotych”.

Mówiąc te słowa Kulik nagle zreflektował się, że strzelił gafę, bo wszyscy widzieli jak przed chwilą spałaszował sporych rozmiarów serdelka.

Zanim skończył wrócił Ałaszewski mocno „rozsierdzony”, bo okazało się, że słyszał cały monolog swego adwersarza. Widząc, co się dzieje włączył się do rozmowy niezawodny mediator Albin Dajcz i szybko pogodził zwaśnionych kolegów.

- Dajmy spokój polityce, porozmawiajmy o kolarzach - namawiał Szczepanik.

- Pogadajmy o Hidusach, którzy jadą w turbanach na głowach i wcale nie chce się ścigać. Onegdaj jechali sobie spacerowo 3 godziny za peletonem. Zanim dojechali do bufetu z żywnością nic tam już nie było, bo wszystko ruskie zjedli - zaproponował Sierszeń.

- Wiem, słyszałem, że mieli pragnienie, dlatego zatrzymali się w Rozprzy przy budce z piwem - uzupełnił Stasiek Szczepanik.

- To chyba jakaś bujda na resorach - pozłościł się ojciec.

- Może tak, a może nie! Na pewno w Wyścigu jedzie trzech braci Klabińskich. Dwóch reprezentuje Francję w zespole polonijnym, a jeden wrócił do Polaków i ówdzie w naszej drużynie - włączył się Ałaszewski.

- To chyba wariat ten Klabiński. Jak mając zdrowy rozum można zamienić? Dobrobyt we Francji na biedę w komunistycznym jarzmie - skomentował leśniczy Sierszeń rzekomą głupotę francuskiego kolarza zawodowego. W żaden sposób koledzy ucztujący na majowej trawie nie mogli zmienić tematu rozmowy, bo ruskie i polityka to była powracająca melodyjka, której trudno się pozbyć i sposób o niej zapomnieć.

Pod czujnym okiem kierownika Juliusza Wawrzynkowskiego, Stanisławy Migdał, Barbary Drożdż i Doroty Biernackiej, młodych wolskich nauczycielek uczniowska gromada oczekiwała niecierpliwie na przejazd kolarzy. Młodzież utworzyła szpaler po obu stronach szosy. Na rozgrzanym w słońcu asfalcie nic się nie działo, gdyby nie liczyć niedozwolonego przechodzenia z jednej na druga stronę drogi.

Początkowy rozgardiasz ucichł, narastała powoli nuda i wtedy drgnęło coś w tłumie na widok nadjeżdżających od Rozprzy samochodów. Porządkowi nawoływali do odsunięcia się od drogi. Wreszcie szpalerem przejechał motocyklista.

 Na plecach wiózł tablicę z napisem: „Pilot wyścigu".

 - Jadą! Jadą! - zawrzało wśród dzieciarni mocno zaciskającej dłonie na patykach chorągiewek. W niespełna minutę za pilotem pędziła, co sił w nogach kilkunastoosobowa czołówka wyścigu. Zafurkotały chorągiewki, zanim jednak na dobre zabrzmiały okrzyki i oklaski, unoszący się prawie nad rowerami zawodnicy przemknęli jak kolorowa smuga cienia.

- Ruski prowadził - powiedział ktoś z tłumu.

- Nieprawda! To był Polak Wilczewski - rozległo się kilka głosów pełnych patriotycznego oburzenia.

Pogłos emocji wśród młodzieży wywołanych przez przejazd czołówki dotarł do miejsc, gdzie biesiadowali dorośli uczestnicy imprezy w urokach majowego przedpołudnia.

Kto tylko mógł zerwał się na równe nogi. Z różnych zakamarków wybiegli, jakby nagle zbudzeni ludzie i rzucili się oglądać nadjeżdżający peleton. Zanim jednak zdołali znaleźć sobie miejsce przy samej jezdni zobaczyli tylko plecy szybko oddalających się kolarzy i nadjeżdżający autobus z napisem: Koniec wyścigu.