JustPaste.it

Osiedla zamknięte. Grodzić czy nie?

Jedni nie wyobrażają sobie mieszkać inaczej, drudzy ich wyśmiewają mówiąc, że mieszkają w miejskich gettach. Jak to jest naprawdę z tymi grodzonymi osiedlami?

Jedni nie wyobrażają sobie mieszkać inaczej, drudzy ich wyśmiewają mówiąc, że mieszkają w miejskich gettach. Jak to jest naprawdę z tymi grodzonymi osiedlami?

 

Fot. freepik.comZ okna obserwowałem powstające naprzeciw mojego bloku osiedle. Całkiem ładne. Ale wraz z nowymi mieszkańcami pojawili się panowie, który rozciągnęli siatkę wokół bloków, zamontowali domofony i zawiesili kamery. Pewnie niespecjalnie bym zwrócił na to uwagę, gdyby nie to, że zagrodzono ścieżkę, którą codziennie wszyscy chodziliśmy do przystanku, bo na skróty szybciej. Niby nie mogę mieć pretensji. Działka dewelopera to i ścieżka dewelopera. Trzeba się z tym pogodzić, ale czy naprawdę trzeba było to osiedle zagrodzić?

Pod lupą naukowców

O naszych osiedlach prace magisterskie piszą między innymi niemieccy studenci. Nic dziwnego, nie przypominam sobie, żebym tam widział zagrodzone bloki. Według socjologów wynika to z naszego mniejszego poczucia bezpieczeństwa, niż odczuwają je Niemcy, Francuzi czy Hiszpanie. Siatka czy płot ma zapobiec temu, że na osiedle wejdzie złodziej, chuligan czy nawet denerwujący pan z ulotkami.

Ale płot nam nie wystarcza. Bo wewnątrz osiedla też trzeba czuć się bezpiecznie. Nic dziwnego, zapracowani, ciągle w biegu – czasami się zdarza, że przez rok potrafimy nie spotkać  i nie poznać nawet najbliższego sąsiada. Do lamusa odeszły dni, gdy zostawialiśmy klucze do domu sąsiadowi, żeby podlał nam kwiatki czy nakarmił kota. O bezpieczeństwo wewnątrz osiedla dba więc ochrona i kamery. Kolega mieszkający na jednym z takich osiedli mówił, że łapał się za głowę, gdy na zebraniach wspólnoty narzekano, że kamer jest za mało, bo ciągle są jeszcze martwe punkty na osiedlu.

Cisza nocna

Za mieszkania płacimy ogromne pieniądze, chcemy więc mieć spokój, czuć się bezpiecznie i w ciągu dnia i po zmroku. Coraz częściej zdarza się tak, że nie lubimy hałasu, hucznych urodzin sąsiadów i w reakcji na takie imprezy szybko sięgamy po telefon, prosząc ochronę o interwencję. Zdarzyło mi się być kiedyś na urodzinach, kiedy dokładnie 10 minut po tym jak zaczęła się cisza nocna przyszedł pan z ochrony, prosząc o wyłączenie muzyki. W sumie dziś huczne osiemnastki urządza się na mieście, nie w domu...

Ogrodzone dzieci

Ale grodzimy nie tylko osiedla. To samo dotyczy choćby placów zabaw. Obok osiedla przy którym mieszkam powstał właśnie jeden z nich. Ma zamkniętą furtkę i duży napis, że plac zabaw należy do osiedla. Mieszkańcy mają swoje klucze. Oczywiście dzięki temu mają wpływ na to, kto się pojawi na placu zabaw, że nie będą po 22 przesiadywać z piwem nastolatki, którym oczywiście nie zechce się potem sprzątnąć puszek czy niedopałków papierosów.  Z drugiej strony, zamykamy nasze dzieci na inne dzieci i każemy im funkcjonować dokładnie w takiej samej ogrodzonej rzeczywistości jak my.

Zawłaszczanie miejskich przestrzeni

W Polsce debata na ten temat trwa od dawna. Były momenty, kiedy miasto nawet chciało zmusić wspólnoty do otwarcia osiedli. Prawda jest taka, że jeżeli ktoś kupił mieszkanie, bo chciał mieszkać  na zamkniętym osiedlu, to niesprawiedliwością by było go zmuszać do tego, by otworzyć teren. Z drugiej strony coraz głośniej się mówi o zawłaszczaniu przestrzeni publicznej, trochę tak jak z tą naszą ścieżką. Od momentu jak odgrodzono osiedle, muszę narzucić sporo drogi idąc rano do pracy.

Dać wybór

Ale każdy kij ma dwa końce. Gdyby zapytać mieszkańców grodzonego osiedla czy mogliby mieszkać na otwartym, część kiwnęła by głową. Byłoby im obojętne, czy będą mieć stałą ochronę czy nie. Po prostu deweloperzy nie dawali im innego wyboru niż osiedle chronione. Dlatego rozwiązanie problemu należy właśnie do budujących nowe mieszkania.

Oczywiście, że łatwiej jest zbudować czteropiętrowy klocek. Trudniej budynek, w którym na parterze zaplanowano lokale usługowe. Taki blok otwiera się na ulicę, zamiast siatek tworzymy piękne pierzeje i nagle zamiast sypialni może powstać miejsce, gdzie można usiąść na kawę, kupić książkę czy pójść do fryzjera. Dzięki temu mogłyby wrócić stare czasy, kiedy mieliśmy wszędzie blisko. Dziś na zakupy jeździmy do supermarketu pod Warszawą, do fryzjera do centrum, podobnie jak do księgarni.

Myśleć inaczej

Na całe szczęście powstają też inwestycje otwarte na miejską przestrzeń. Dobrym przykładem jest Rezydencja Foksal, którą niedawno odkryłem przy Kopernika w centrum. Pomyśleć by można, że ktoś kto kupuje apartament w budynku, gdzie ma basen, SPA, czy piwnicę na wino, będzie za wszelką cenę chciał się odgrodzić od innych ludzi. Tymczasem na dole zaplanowano właśnie miejsce na lokale usługowe. Pewnie jak przejdę się tam za miesiąc czy dwa, będą tam księgarnie, jakieś butiki, może jakieś luksusowe wyposażenie wnętrz. Czyli jednak można.

Na drugim końcu można postawić Marinę, gdzie nie tylko ogrodzono osiedle, ale jeszcze pojedyncze bloki. Kiedyś miałem okazję tam być. Wcale nie czułem się bezpiecznie, odwrotnie – raczej jak w więzieniu. Pomyślałem, że gdyby śledził mnie złodziej, to zanim przedarłbym się przez te wszystkie furtki, on mógłby mnie okraść pewnie sto razy.

Kompromisy

Co zatem robić? Nie można nakazać ludziom, by mieszkali na otwartych osiedlach, ale też powinno się dać wszystkim wybór. Dla dewelopera najłatwiej jest po prostu  ogrodzić osiedle. Blok z powierzchniami użytkowymi wymaga więcej zaangażowania, powierzchnie usługowe sprzedają się też trudniej, ale moim zdaniem żaden z tych powodów nie przekreśla tego, by powstawały alejki z niewielkimi punktami głównie nastawionymi przecież na lokalną społeczność.

Licencja: Creative Commons