JustPaste.it

Matrix - wolność okaleczona

nie ma nic banalniejszego niż kuchenny zegar i kapiący kran...

 Motto: Poetą jest ten, który pisze wiersze
    i ten, który wierszy nie pisze.
 Poetą jest ten, który zrzuca więzy
    i ten, który więzy sobie nakłada.
 Poetą jest ten, który wierzy
    i  ten, który wierzyć nie może.
 Poetą jest ten, który kłamał
    i ten, którego okłamano.
Poetą jest ten, który ma usta
    i ten, który połyka prawdę.
Ten, który upadł
    i ten, który się podnosi.
Poetą jest ten, który odchodzi
   i ten, który odejść nie może
. (Tadeusz Różewicz)

Otworzyłem oczy. Cisza budzi się ze mną.
Zmęczona  trwaniem, znieczuleniem, bezimiennością snu. Jego pokrętną alegorią.
Słyszę kran.
Mam taki kran, w kuchni. Zmieniam w nim uszczelki a on kapie - jedna kropla na parę sekund. To dużo. Straty w gospodarce.  Za minionego systemu wisiałby za karę na szubienicy – plakacie – przekreślony, z napisem NIE.
Polubiłem to moje kap, .kap… Polubiłem ten opór materii, określający życie, przepływ rzeczy…

Kap, kap…

Wstaję, dokręcam kran w poczuciu obywatelskiego obowiązku. Cisza i znowu kap, kap…

Jem śniadanie. Nawet smaczne. Banalne, bo konieczne. Chleb, wędlina,  kawa z mlekiem, które nie kiśnie po miesiącu (!!!),  żółty ser .. .W TV mówili, że żółty, bo malowany.

Smak codzienności - matrix.

I moje autentyczne… kap… kap…

Kran - kalendarz, metronom, którego oszukać nie sposób, przedłużający się w czasie, odmierzanym utratą zaufania do produktu…

Dzwonek - poczta, iskra nadziei, nie otworzona koperta ?.

Stukot zmęczonych obcasów starej kobiety.
Tylko ulotki .Sprawdzam przez wizjer. Kobieta pnie się po piętrach. Wsuwa je we framugi drzwi. Małe kolorowe kłamstewka. W większości nieaktualne. Promocje sprzed tygodnia. Po co je przynosi? Leżą całymi tygodniami. Kobieta idzie wyżej i schodzi szara ze zmęczenia.

Kap, kap - czemu ten cholerny kran...?

Nie mam planu. Na dole, na chodniku ktoś krzyczy na dziecko.
Wychodzę spotkać się z moimi wydarzeniami małego kalibru.
Śmietnik ażurowy koło bloku, porozrzucane resztki. W środku i wokół, zwyczajnie, brudno po polsku.
Własność niczyja, jak słowa niczyje.
Tego się nie da wyczyścić. To jest constans. Bezradność. Racja narodowa, historycznie przynależna. Był jeden dozorca, teraz od rana tłucze się czterech. .Idzie na lepsze….

Póki co, idzie sąsiad Wiesio. Pyta o zdrowie. Pyta zawsze, jak mantrę, kogo spotka.
- Jak zdrowie panie Janku? (pamięta imiona wszystkich, osiedlowy sąsiad -mnemo).
Jest postrzegany jako człowiek kulturalny a nie bydlak. Rozumiem go. Żyjemy w powtarzalnym matrixie  wzorców.
Podajemy sobie dłonie. Udaję, że mnie ujął.
-Trzymam się jeszcze panie Wiesławie.
Czuję jego wdzięczność. Dzielimy się zmęczeniem, obawą.  O co?  O nic. O szarość, olewanie wszystkiego przez wszystkich, brak szacunku choćby do naszego śmietnika,  o ból kręgosłupa, negatywne sensacje, nasze polskie gadu, gadu.
- Lubię pana panie Janku, można z panem pogadać.
Wie pan
-zniżył głos konfidencjonalnie - wie pan -szepce mi niemal w ucho - nie jest dobrze…
- Myśli pan? – pomagam mu przetrwać.
- Wiem to na pewno, przekona się pan.
Odchodzi pocieszony. w poczuciu rzetelnej oceny sytuacji.

Aleja mojego parku.
Wolność. Stare drzewa i kałuże, które nie wysychają. Wymijam je ósemkami,  zasłuchany w szeleszczącą samotność. Na ławkach nowych ale już poniszczonych, gdzieniegdzie starzy ludzie bezimienni. Galeria figur woskowych.
Ktoś biegnie. Młoda dziewczyna ze słuchawkami na uszach. Odbija się lekko jak balonik i znika między drzewami.

Idę trzeci, może czwarty kilometr… Przetarło się. Stary gąszcz błyska zimowym złotem.
Telefon… już wracam… do  matrixu.  

Po drodze wejdę do małego sklepiku.  Kupię nowe uszczelki. Może mój kran da się w końcu oszukać..

Grażyna zrobiła ruskie pierogi. Czeka. Już jestem. Biorę klucz, odkręcam, zmieniam uszczelkę.
Kran przestał kapać.

Pierogi są obłędne -. raz jeszcze uwierzyłem w Boga.

cieknacy-kran-1.jpg

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Piszę.
Nie mam rąk skrępowanych.
Wierzę.
Kłamałem.
Mam usta.
Upadałem.
Mogę odejść.

  • Dziękuję… Panie Tadeuszu…

© Janusz D.