JustPaste.it

Rozkraczyłem się. Nie pomogli.

Znieczulica podana na słodko. Znieczulica podana na społecznie.

Znieczulica podana na słodko. Znieczulica podana na społecznie.

 

    Do tej pory znieczulica kojarzyła mi się z jednym - znieczulam się po nieudanym związku. Ona łamie mi serce, rozrywa je na strzępy, patrzy na mnie obojętnym wzrokiem, rzuca oschle "między nami wszystko skończone, wypaliłam się, nie czuję się już z Tobą dobrze, wolę być sama, niż męczyć się z Tobą", odwraca się na pięcie i odchodzi. W siną dal, tam, gdzie wzrok nie sięga, gdzie diabeł mówi dobranoc. Sam mam ochotę posłać ją właśnie gdzieś, gdzie ludzka noga nie stanęła. Jednak nie robię tego. Mamunia nauczyła, że trzeba szanować drugiego i jego decyzje. Ale mamuniu, tu rozchodzi się o formę. Formę! Uraziła moją dumę. Uczyniła mnie najmniejszym z maluczkich. Po takiej krzywdzie przestaje się wierzyć w ludzi, w prawdziwe (!) uczucie. Już żadnej więcej nie zaufam. Nie dam się wciągnąć w niekończącą się spiralę. Znieczulam się. Eliminuję całkowicie oznaki jakiegokolwiek uczucia. Nie chcę czuć. Nie pozwalam sobie na zaangażowanie. Nie pozwalam na choćby drgnienie. Miłość? To nie dla mnie. Znieczuliłem się. Wyparłem się tego uczucia.
    Przechadzając się parkiem widzę, jak małej dziewczynce ucieka latawiec z rączki. Próbuję jej pomóc, ale kondycja nie ta i nie doganiam papierowego motyla. Paru innych koleżków widzi moje wysiłki, ale żaden nie spieszy z pomocą. Latawiec odfruwa, a ja próbuję pocieszyć zapłakaną dziewczynkę. Innym razem obserwuję, jak maluch zamiast karmić grzecznie wiewiórki, zapędza się i zaczyna rzucać w nie kamieniami. Oj, zwierzątkom to ja krzywdy nie pozwolę robić. Zwracam mu uwagę i co słyszę zza pleców? "Weź pan się odczep i daj spokój mojemu synkowi, przecież ładnie się bawi". Gula mi skoczyła, ale że jestem z natury łagodny, dałem spokój tej paniusi. Znieczulica. I przyzwolenie na bezkarne "hulaj dusza, piekła nie ma".
    Do sedna. Rozkraczyłem się. Znaczy samochód mi się rozkraczył. Gdzieś na nieznanych mi terenach. Prawie w szczerym polu. Pierwszy telefon do zaprzyjaźnionego mechanika. "Stary, mam urwanie głowy, nie ma szans." "To chociaż poleć mi, do kogo mam dzwonić w następnej kolejności". Zajęte, ciągle zajęte. Powoli zaczynam rwać sobie włosy z głowy. Do kogo by tu jeszcze zatelefonować? Eureka, przecież jest coś takiego jak pomoc drogowa. W międzyczasie mija mnie jeden samochód, potem drugi, nawet gościu ściąga na chwilę nogę z gazu i zaczyna obserwować, co to za gamoń stoi i nerwowo gestykuluje. Po chwili odjeżdża. No żesz! Żeby na najbliższym zakręcie okno ci zaparowało! I tak kilkukrotnie. Mijali mnie kolejni kierowcy. Żaden nie wyściubił nosa z wozu, nie zapytał, co się stało, czy ewentualnie jakoś pomóc. Ostatecznie uporałem się z usterką i ruszyłem dalej.  
    W ten oto sposób poznałem kolejną stronę znieczulicy. Przekonałem się o niej na własnej skórze. Chodzisz sobie po tej ziemi, zarabiasz, utrzymujesz siebie, rodzinę, starcza na drobne przyjemności. Tak sobie żyjesz i jesteś przekonany, że otaczają Cię życzliwi ludzie, że w razie potrzeby ci życzliwi wyciągną do Ciebie pomocną dłoń. O zgrozo! Jak ta naiwność przesłoniła mi stan rzeczywisty. Czuję bezsilność. Buntownikiem to ja byłem dziesięć lat temu. Z wyboru. Nie odmienię świata. Nie wpłynę na podświadomość jednostek. Nie będę wdawać się w nieustające dysputy, rewolucje jakieś. Nawet nie mam na to ochoty.