JustPaste.it

Spowiedź introwertyka cz.2

Słyszę dzwonek, czuję rozdrażnienie na samą myśl że mam spędzić bezproduktywnie kolejną godzinę. Dokonuje w głowie szybkiego rozrachunku zysków i strat...

Słyszę dzwonek, czuję rozdrażnienie na samą myśl że mam spędzić bezproduktywnie kolejną godzinę. Dokonuje w głowie szybkiego rozrachunku zysków i strat...

 

Słyszę dzwonek, czuję rozdrażnienie na samą myśl że mam spędzić bezproduktywnie kolejną godzinę. Dokonuje w głowie szybkiego rozrachunku zysków i strat po czym odwracam się na pięcie i zbiegam ze schodów. Słyszę jakieś głosy, chyba ktoś mnie woła, zresztą nieważne , nie reaguję nie jestem w nastroju by spoglądać na ich roześmiane twarze. Chyba jest coś ze mną nie tak, po cichu mam nadzieję że świeże powietrze przewietrzy mą zatęchłą od marazmu głowę. Już mam iść do szatni gdy niespodziewanie czuje czyjąś dłoń na ramieniu, odwracam wzrok, jest to Dyrektorka naszej szkoły…chodź w sumie nie „naszej ’’ twierdząc bowiem że taką jest utożsamiam się ze szkolną społecznością, tak bardzo niedoskonałą tak ułomną…Dyrektorka spogląda na mnie z nad okularów „połówek’’ – jest to stara kobieta na której czas wyrył już swe znamię. Spękana blada skóra, blizna na szyi –zapewne po operacji tarczycy- i jeszcze ta broszka, tak bardzo nie pasująca do flauszowej garsonki, sprawiają że wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości...Widzę że porusza ustami, coś do mnie mówi, nawet nie staram się skupić by pośród hałasu tłoczących się do sal uczniów dosłyszeć co ma mi do przekazania tylko potwierdzam zachowawczo jej słowa i schodzę do szatni. Mam szczęście, pani weń pracująca jeszcze nie wyszła na przerwę. W lekkim pośpiechu zakładam buty, po czym biorę resztę i wychodzę by mogła iść do kantyny. Idę do wyjścia, zatrzymuję się przy strażniku by dokończyć to co zacząłem w szatni, po wszystkim żegnam się ze strażnikiem, starając się by ton był jak najbardziej stanowczy, mimo to człowiek ten nadal patrzy na mnie podejrzliwie, sięgam do kieszeni udając że chcę pokazać mu zwolnienie, widząc to macha ręką porozumiewawczo bym przechodził. „Kolejne małe zwycięstwo’’ – pomyślałem, otwieram drzwi, wychodzę…od razu łapczywie wdycham powietrze celem zdobycia nowych sił, nie do końca się udało mimo to jest lepiej niż jeszcze pięć minut temu. Rozglądam się wokoło zastanawiając się jaki kierunek obrać. Park, centrum, jakaś kawiarnia? Wszystko to wydaję się być przygnębiająco „codzienne’’ idę na prawo od szkoły, zakładam słuchawki, przede mną idzie jakaś dziewczyna, wydaje mi się że ja znam, tak chodzi ze mną do szkoły. Mianuję ja swoim "przewodnikiem", spuszczam głowę w dół by zmienić piosenkę w iPodzie gdy ją unoszę jej już nie ma. Zawiedziony idę dalej, doszedłem na przystanek niemal równo z przyjazdem tramwaju wsiadam do niego, „potwór” rusza, ludzi jest niewielu , idę pod okno, opieram się o brudną rurę i zamykam oczy, z słuchawek dobiegają  mnie słodkie dźwięki  „Banquet” -  Bloc Party. Nawiedzają mnie kolejne wizje, widzę smutną kobietę zgniatającą w dłoni błękitnego tulipana…czuję że coś mnie zgniata otwieram oczy i odwracam się z zaciekawieniem by dojrzeć źródła. Nie zawiodłem się jest to masywnej budowy mężczyzna, wiem że polemika z tego typu osobnikami może źle się dla mnie skończyć, odwracam się do okna. Naglę zdaję sobie sprawę że tramwaj jedzie inaczej niż zwykle, zerkam na tabliczkę, okazuje się że wsiadłem nie do tego co trzeba. No tak dziwne gdybym nie musiał odsiedzieć piętnastu minut nań oczekując. Mimo to jadę dalej…jeden, jeszcze jeden, kolejny, kole…przejechałem kilkanaście przystanków, nie wiedziałem gdzie jestem. Wysiadłem, na przystanku wita mnie orszak przygarbionych staruszek z torbami pełnymi zakupów, oczami wyobraźni widzę jak wymachują nimi wojowniczo…chyba na mej twarzy zagościł uśmiech, chodź nie jestem tego pewien gdyż z zimna trochę mi zdrętwiała. Naprzeciwko stoi cukiernia. „Przydałoby się uzupełnić węglowodany” – pomyślałem, przechodzę przez ulicę potykając się pod koniec o krawężnik. Nachodzi mnie taka refleksja „czymże jest życie jak nie tylko drogą na której co i rusz potykamy się, starając się nie upaść” tak…wnet drapieżcy wyjęli by swe pałasze, gotowi zadać cios zdradziecki, zatem starać się należy zachować równowagę…”lub przeskakiwać przeszkody” – wtrąciłem sam sobie. Łapię równowagę, następnie wchodzę do cukierni, kupuję dwa paczki i tgz. „ciepłe lody” wychodzę zadowolony że mogłem się ogrzać, spoglądam do góry , w oddali widzę wieżę jakiegoś kościoła, z braku pomysłów obieram go sobie za cel wędrówki, ruszam mijam bar mleczny i jakąś szkołę dochodząc do kawiarni z szyldem „za nasza i waszą wolność” wyjmuje pączka i nadgryzam go łakomie, brudząc sobie okolice ust lukrem. Po chwili podbiega do mnie małe dziecko i prosi o drobne na jedzenie, zwykle zbywam takich ludzi puszczając jakiś niewybredny komentarz na temat ich wyglądu czy pochodzenia sądząc że należą do jednej z tych zorganizowanych szajek żebraków o których tyle się słyszy…chłopiec widząc moje zakłopotanie zmienia kierunek swojego pożądania na artykuły spożywcze jakimi mogę go uraczyć niewiele myśląc dałem mu papierową torbę w której był jeszcze jeden pączek, chłopiec uśmiecha się i odchodząc dziękuje mi w międzyczasie, chyba powinienem czuć się lepszy ale tak nie jest dałem mu „rybę” chciałbym dać „wędkę” ucinam myśl. Przechodzę kolejne metry podejrzanie czystej ulicy, skręcam w jakąś drogę osiedlową dochodzę do ławki, zdejmuję buty a następnie chowam je do plecaka, nie wiem czemu to zrobiłem wiem jakie będą konsekwencje…chyba chciałem poczuć się przez chwilę jak Felicia z „Sekspedycji” wolny i wręcz nieprzyzwoicie bezproblemowo. Idę przed siebie mijam jakąś staruszkę z psem która patrzy się na mnie kręcąc głową z dezaprobatą. Z wolna zaczynają mnie boleć stopy, musze odpocząć jakby nie było od wyjścia ze szkoły minęły około cztery godziny, dochodzę do drzwi jakiegoś bloku siadam na ławce przy domofonie, rozkładam ręce wzdłuż oparcia, zadzieram głowę do góry i oddycham głęboko…mój spokój nie trwał zbyt długo po mniej więcej siedmiu minutach usłyszałem hałas, jakby ktoś zbiegał po schodach. Drzwi się otworzyły wyszła z nich piękna zapłakana dziewczyna, spojrzała na mnie nie wiedziałem jak się zachować, przyjrzałem się jej bliżej, ze zdziwieniem odkryłem że to ta sama dziewczyna która zniknęła mi sprzed oczu koło szkoły posunąłem się szybko po czym bez słowa pokazałem jej ręką by usiadła obok mnie, najwyraźniej zrozumiała, usiadła obok mnie lecz wzrok miała skierowany w ścianę. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę i czy w ogóle to robić zamiast tego patrzyłem się tylko na jej zroszone łzami brązowe oczy…cdn