JustPaste.it

Barter. Ludzie. Możliwości.

Nie ma na świecie nic za darmo

Nie ma na świecie nic za darmo

 

Na początek powinienem się przedstawić, powiedzieć kilka słów o sobie, ale czy naprawdę kogoś obchodzi kim jest człowiek po drugiej stronie, szczególnie kiedy nie ma szans na spotkanie twarzą w twarz? Jestem 08479, bo niby moje imię i nazwisko powiedziało by Ci coś więcej?

Przydałoby się napisać też kilka słów dlaczego piszę, w końcu wszystko co się dzieje wokół ma swoją przyczynę. Każdy ma jakąś intencję w tym co robi, a robi to co przynosi mu jakiś zysk. Nawet osoby, których czyny określamy jako altruistyczne w pierwszej kolejności karmią swoje ego. Weźmy na przykład wszystkich męczenników, czyż nie oddali swojego życia za coś co w danym momencie uznali za większą wartość od własnego życia. Wszystko według prostej zasady: tanio kupić drożej sprzedać. O tym chciałem trochę napisać, no i przy okazji dokarmić nieco swoje ego.

Było lato, chodziłem wtedy jeszcze do podstawówki, bodajże do piątek klasy. Mój najlepszy kumpel był jedynakiem, sam należałem do rodziny wielodzietnej, korzystającej z pomocy opieki społecznej. On był z tych co mówią co myślą, był może i lekko nadpobudliwy, a ja raczej z tych myślących. Nie byłem kujonem, chociaż za takiego mnie uważano, nawet średnią z ocen miałem zbliżoną, często niższą od kolegów i koleżanek z klasy. Razem się uzupełnialiśmy, on najczęściej robił to co ja wymyśliłem. Taki układ nam pasował, on wiedział, że zawsze coś ciekawego podrzucę, a ja nie musiałem męczyć się z próbami interakcji z innymi, byłem wtedy dość nieśmiały. Pamiętam jak kiedyś w zerówce bałem się odezwać do kogoś spoza mojej malutkiej grupki kolegów, żeby chociaż kredkę pożyczyć. Zazwyczaj prosiłem o to kolegów, a jak oni nie mogli mi pomóc to prosiłem, żeby zapytali o to kogoś dalej. W zasadzie do dzisiaj staram się mieć możliwie najmniej kontaktów. Co prawda powód jest już inny. Dziś to po prostu zwykła oszczędność, bo skoro z danej znajomości nie mogę otrzymać tego co jest mi potrzebne to po co ją kontynuować?

W szkole średniej już musiałem radzić sobie bez najlepszego kumpla. On poszedł do prywatnej szkoły, ja do publicznej o całkowicie innych kierunkach mimo, że wolałbym być na takim samym kierunku co on. Do klasy chodził pewien chłopak, którego mógłbym określić jako lekko "dziwnego". Potrafił tłumaczyć komuś coś pięć razy, mimo że nawet tego kogoś nie znał. Czasem chodził machając lekko ręką i uśmiechał się pod nosem, niektórzy śmiali się, że sam sobie kawały opowiada i macha ręką gdy niektóre już znał. Początkowo zacząłem się z nim kumplować, w zasadzie wystarczyło go nie spławiać, żeby chciał o czymś pogadać, w zasadzie to głównie on mówił, a ja słuchałem, albo udawałem, kiedy nie wiedziałem o czym mówi lub znałem tekst na pamięć. Chłopak miał ogromną potrzebę, żeby mówić i chciał być wysłuchany. Ja mu to dałem, ale oczywiście nie ma w naturze nic za darmo. Zawsze był dobrze poinformowany oraz wykuty na blachę, czasami namówiłem go, żeby się zgłosił do odpowiedzi, kiedy wiedziałem że będzie moja kolej a mi np temat nie pasował. Dzięki niemu zakumplowałem się trzema innymi chłopakami z klasy. Najlepiej czułem się z jednym z nich, który najmniej mówił oraz nie miał na imię jak ja z tej trójki. Nie przepadam, jak ktoś ma na imię tak jak ja. wyczulony jestem na swoje imię i po prostu dezorientuje mnie gdy ktoś wypowiada moje imię nie mając na myśli mnie. Np w klasie było cztery osoby o takim imieniu, po roku została tylko jedna, i nie byłem to ja...

W naszym mieście otworzyli nową szkołę i dostępny był tam kierunek, na który chodził mój przyjaciel z podstawówki. Po chwili wiedziałem, że chce się przenieść i oznajmiłem to moim rodzicom. Największy problemem był fakt, że mimo iż zdałem do drugiej klasy musiałem zacząć od nowa. Rodzice chcieli, żebym najpierw skończył aktualna szkołę, a potem najwyżej na studiach uczyć się w wymarzonym kierunku. Stwierdziłem, że skoro nie interesuje mnie aktualna szkoła, a skoro chce uczyć się czego innego, to kończąc aktualny kierunek zmarnuję 3 lata a nie tylko rok. Oddałem rok z życia, w którym w zasadzie nie spotkało mnie nic przesadnie dobrego, choć złych momentów było nawet sporo za możliwość spróbowania jeszcze raz, ale tym razem w środowisku, które jest dla mnie o wiele bardziej naturalne niż poprzednie. Po raz kolejny znalazłem najsłabsze ogniwo, które umożliwiło mi interakcję z innymi. Z czasem ta osoba była mi już mniej potrzebna, jednak wciąż utrzymuję z nią kontakt, chociaż powoli już się urywa.

Niestety ale czy tego chcemy czy nie to faktem jest, że działamy z myślą o sobie a inni są potrzebni nam, żeby coś dosięgnąć czegoś czego sami nie możemy. Z tym faktem pogodziłem się już dawno i może z tych kilku historyjek wyszedłem na bezdusznego manipulatora, który umie tylko wykorzystywać innych, ale otrzymywałem coś tylko jeśli sam dałem coś od siebie. Oddawałem to czego miałem dużo otrzymując tego co ktoś miał wystarczająco a mi tego brakowało.

Na koniec przydałoby się to zgrabnie podsumować. Może wystarczy jak porównam człowieka do biznesmena, jeśli jest dobry i uczciwy to obie strony są zadowolone.