JustPaste.it

Korupcja czy harakiri? Czyli kulisy meczu Legia - Górnik z 1994 roku

Wsiadamy w wehikuł czasu i cofamy się do roku 1994...

Wsiadamy w wehikuł czasu i cofamy się do roku 1994...

 

Spirala korupcji osiągnęła rozmiary, które dla PZPN były zupełnie nie do ogarnięcia. Zresztą bardzo prawdopodobne, że wchłonęła też kilku ludzi zajmujących wysokie stołki w tejże organizacji. Dziś wiele już udało się wyjaśnić, ale jedna historia wciąż czeka na swoją kolej. Mecz Legia – Górnik. Ustawiony? A może przegrany przez niewłaściwą strategię brutalności?

Po zakończonym skandalem sezonie 1992/93, kolejny zapowiadał się zupełnie inaczej. Potężnie wzmocniony Górnik Zabrze miał rozdawać karty w polskiej ekstraklasie. Trenerem zespołu z ulicy Roosevelta był wówczas Henryk Apostel a o jego sile decydowali olimpijczycy z Barcelony: Tomasz Wałdoch, Ryszard Staniek (odszedł w trakcie sezonu), Aleksander Kłak, Grzegorz Mielcarski, Jerzy Brzęczek czy Dariusz Koseła, a nie można też pomijać Tomasza Hajto i Henryka Bałuszyńskiego, którzy odważnie wchodzili w świat wielkiej piłki. Młodość była wymieszona z doświadczeniem, które posiadali Grembocki, Jegor Kraus czy Bęben. Rywalami czternastokrotnych mistrzów kraju w walce o tytuł miały być warszawska Legia (zaczynała sezon z trzema ujemnymi punktami), GKS Katowice i Lech Poznań, oraz w mniejszym stopniu ŁKS Łódź. Aspiracje zabrzan nie kończyły się tylko na wygraniu ligi, klub miał też odegrać ważną rolę w europejskich pucharach. Tak przynajmniej zapowiadał ówczesny prezes klubu, Władysław Kozubal.

Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Górnik zaliczył świetną rundę jesienną i na półmetku był zdecydowanym liderem ekstraklasy. Zawiodła Legia, która miała do odrobienia aż siedem punktów. Punktem zwrotnym była nominacja trenera Apostela na selekcjonera reprezentacji Polski. Początkowo Pan Henryk chciał nawet łączyć tę funkcję z posadą szkoleniowca Górnika Zabrze, lecz PZPN nie wyraził na to zgody. Dzieło Apostela miał kontynuować Hubert Kostka.

Andrzej Iwan w swojej książce opowiadał, że trener Kostka należał do najbardziej wymagających szkoleniowców w kraju. Widocznie zabrzańska młodzież nie miała z nim po drodze, bo wyniki były znacznie gorsze niż oczekiwano. Górnik tracił punkty, po piętach zaczął mu deptać katowicki GKS, a w zatrważająco szybkim tempie do czołówki zbliżała się też Legia. Trzeba było działać i zadziałano, nowym szkoleniowcem został Edward Lorens.

Nie wiadomo kto i dlaczego polecił powiązanego z Ruchem Chorzów Lorensa  do tej roli, ale zupełnie nie zdało to egzaminu. Górnik dalej grał słabo, a porażka z Widzewem Łódź zepchnęła zabrzan z fotelu lidera. W międzyczasie trafił się też dwumecz z Legią, który zakończył się klęską podopiecznych Pana Edwarda (2:2 w Zabrzu i 2:5 w Warszawie). Górnik przegrał cztery spotkania i pięć zremisował, z kolei Legia nie przegrała nic, remisując tylko czterokrotnie i przed ostatnią kolejką miała dwa punkty przewagi. Los chciał, że w 34. serii spotkań w dwie najlepsze drużyny tego sezonu zmierzyły się ze sobą.

To był mecz o wszystko. Nie tylko o mistrza, ale też o przyszłość, bo gdyby Legia drugi raz z rzędu nie wygrała ligi to mogłoby być różnie. Na pewno warszawianie byli faworytem, bo mieli za sobą fantastyczną rundę, a i własne boisko było sporym atutem. To spotkanie zaczęli jednak jakoś niemrawo, jakby stres pożarł ich jeszcze przed meczem. Edward Lorens przygotował nietypową strategię. Zabrzanie od początku cieli pokazać, że są zdolni do wszystkiego, by sięgnąć po to mistrzostwo. I rzeczywiście. Wślizgi, czy ataki łokciem, jakie oglądaliśmy w tym meczu były godne najlepszych walk MMA. Wyjątkowym talentem do sztuk walki wykazał się Mielcarski, który tuż po rozpoczęciu spotkania o mało nie połamał nóg Wędzyńskiemu. Sędzia nie miał wyjścia, musiał pokazywać kartki i jeszcze przed końcem pierwszej połowy za faul taktyczny z boiska wyleciał Henryk Bałuszyński. Wydawało się, że Legia będzie teraz miała z górki.

Nic z tych rzeczy. W drugiej połowie to Górnik doszedł do głosu i po ładnym strzale Marka Szemońskiego wyszedł na prowadzenie. W tym momencie zabrzanie mieli w garści mistrzostwo kraju! Edward Lorens nie zrezygnował jednak ze swojej taktyki i piłkarze Górnika kontynuowali wykaszanie przeciwników. Najpierw z boiska wyleciał Dziuk, który zbyt agresywnie zaatakował Ratajczyka. Później Adam Fedoruk strzałem głową wyrównał stan meczu na 1:1. Następnie Jacek Grembocki nieprzepisowo zatrzymuje Ratajczyka i otrzymuje czerwoną kartkę. Górnik kończy w ósemkę i nie ma żadnych argumentów by przeszkodzić Legii w osiągnięciu celu.

Taki przebieg spotkania od razu daje do myślenia, czy nie było ono ustawione. Jakby dokładnie się przyjrzeć faulom trójki piłkarzy Górnika, to żadna czerwona kartka nie była w pełni zasłużona. Nie były to jakieś brutalne wejścia, choć trzeba zrozumieć też sędziego, który wiedział, że mecz wymyka mu się spod kontroli i musi sięgnąć po jakieś środki, którymi utemperuje zawodników. Na obronę arbitra trzeba też powiedzieć, że w kilku przypadkach nie pokazał kartki, choć mógł to zrobić. Niektórych rzeczy po prostu mógł nie widzieć. Nie ma jednak wątpliwości, że Pan Redziński widział faul Jałochy, który kwalifikował się na automatyczną czerwoną kartkę, a pokazał tylko żółtą. Rozjemca tego spotkania dał się też nabrać na aktorstwo Kowalczyka przy starciu z Dziukiem. Jeszcze większe wątpliwości co do czystości tego spotkania pojawiły się, kiedy sędzia zakończył karierę i okazało się, że był to jego ostatni mecz. Tych argumentów nie da się obalić tezą, że Górnik grał bardzo agresywnie, smród po raz kolejny delikatnie unosił się nad ligowym piekiełkiem. Wyrok wśród kibiców zapadł, Legia dała, Redziński wziął, mistrzostwo sprzedane. Dowodów jednak nie było, więc PZPN nie miał prawa podjąć kroków, na jakie zdecydował się rok wcześniej.

W pomeczowych wypowiedziach piłkarze Górnika nie ukrywali żalu. Największe pretensje do sędziego miał Tomasz Wałdoch. – Jestem zaskoczony postępowaniem sędziego. Rzadko się zdarza, by w jednym meczu arbiter pokazał trzy czerwone kartki. Takie przypadki zdarzają się tylko w Ameryce Południowej. Legioniści również faulowali, ale kartkami nie byli karani. Edward Lorens nieco przesadził w swojej wypowiedzi. Otóż trener Górnika twierdził, że nie widział ani jednego ostrego wejścia swoich podopiecznym. Ciekawe który mecz oglądał…  – Nie było to dobre spotkanie, ale dramatyczne. Przez ponad pół godziny byliśmy mistrzami Polski. Szkoda, że kończyliśmy mecz w ósemkę. To wielki sukces, że mimo osłabienia dotrwaliśmy do końca i nie przegraliśmy. Mam pretensje do sędziego. W takim meczu nie wolno szastać kartkami. Nie widziałem ani jednego ostrego wejścia swoich piłkarzy. Legioniści oczywiście byli w siódmym niebie. Ówczesny sponsor Legii, Janusz Romanowski, zapowiedział, że będzie dalej inwestował w klub. Ciekawe co by powiedział, gdyby Górnik zwyciężył. – Czekałem na ten moment 24 lata. Pierwszy raz mam okazję przeżywać zakończenie sezonu i mistrzostwo kraju. W ubiegłym roku leżałem w szpitalu, po ciężkim wypadku. Myślę, że w przyszłym sezonie również będę sponsorem legionistów. Trener Janas zasłużył, by prowadzić drużynę w europejskich pucharach. A co na to Janas? – Mecze o taką stawkę zawsze są nerwowe. W całej rundzie wiosennej byliśmy najlepsi. Zdobyliśmy najwięcej punktów i bramek. To prawda, Legia w tym sezonie była lepsza, ale czy w ostatniej chwili nie zapewniła sobie drobnej pomocy ze strony sędziów by osiągnąć cel? To do dziś pozostaje niewyjaśnione.

Po latach okazało się, że dobrodziej Górnika, Władysław Kozubal, w przeciwieństwie do Janusza Romanowskiego, nie był osobą dającą gwarancje sukcesów. Andrzej Iwan opowiadał, że prezes zabrzańskiego klubu był finansowym bankrutem. – To był jeden wielki kit, dopracowana w najmniejszych szczegółach mistyfikacja. Znany w Polsce dobrodziej Górnika Zabrze, mieszkający nad samym jeziorem genewskim biznesmen nie miał nic. Był finansowym golasem. Willa, w której urzędowaliśmy okazała się być wynajęta od sąsiada, który zbudował ją jako dom dla gości, Łódź pożyczona, firmy, którymi zarządzał zadłużone bez jakiegokolwiek majątku. Kozubal w rzeczywistości był bankrutem lawirującym między osobami majętnymi by naciągać je na lipne interesy. – mówił były piłkarz Górnika w książce „Spalony”. Czy z takim prezesem Górnik miał szansę na sukces? Może i ktoś zainwestował parę groszy w to spotkanie, jednak nawet gdyby się tak nie stało, przyszłość Górnika nie rysowałaby się w różowych barwach.

Artykuł ukazał się na blogu Oddech Futbolu