JustPaste.it

Francuska choroba poraża głównie mózg

Pragnę, aby krew moja scementowała szczęście Francuzów i uśmierzyła gniew Boga. Wybaczam sprawcom mej śmierci i proszę Boga, by krew, którą rozlejecie nie spadła nigdy na Francję.

Pragnę, aby krew moja scementowała szczęście Francuzów i uśmierzyła gniew Boga. Wybaczam sprawcom mej śmierci i proszę Boga, by krew, którą rozlejecie nie spadła nigdy na Francję.

 

imagesqtbnand9gct5y4-lysxuozn-z2pa.jpg

Ta choroba to "wolność" uwolnienie stanowionego demokratycznie prawa od dekalogu, "równość" zrównanie rangi człowieka i Boga i braterstwo pomiędzy wybranymi i wtajemniczonymi. /świstak do lemingów/

Myśląc o dzisiejszej Francji rzadko zdajemy sobie sprawę, że historia tego kraju liczy niewiele ponad dwieście lat. Tak jest! Choć stwierdzenie to początkowo może szokować (przede wszystkim wzburza samych Francuzów) po chwilowym zastanowieniu trudno nie przyznać, iż obecna Francja – pod trójkolorową rewolucyjną flagą, jako narodowy hymn śpiewająca piosenkę rewolucyjnych batalionów śmierci, w ramach narodowego święta celebrująca datę wybuchu ludobójczej rewolucji, na co dzień zaś posługująca się ustawodawstwem opartym na jej „zdobyczach”, Francja winna zrodzenia rewolucyjnego ducha, który w XIX stuleciu co kilkanaście lat wybuchać będzie żywszym płomieniem, by w roku 1917 objąć pożogą Europę a potem cały świat, zbierając krwawe żniwo bez mała stu milionów ofiar – ta Francja nie ma nic wspólnego z państwem Merowingów, Karolingów, Kapetyngów, Walezjuszy i Burbonów, zgilotynowanym w styczniowy poranek Roku Pańskiego 1793.

 

21 stycznia przypada 206 rocznica królobójstwa dokonanego przez rewolucję na królu Francji Ludwiku XVI. Rankiem owego dnia obalony monarcha, którego wola ulicznego motłochu wydała na poniżenie i haniebną śmierć po raz ostatni wysłuchał w więzieniu Mszy Świętej i przyjął Komunię Świętą. Był spokojny i opanowany – takim też pozostał, gdy wieziono go na miejsce kaźni, jak również podczas samej egzekucji. Na deskach szafotu po raz ostatni zwrócił się do swego do ludu:

 

Pragnę, aby krew moja scementowała szczęście Francuzów i uśmierzyła gniew Boga. Umieram niewinny. Wybaczam sprawcom mej śmierci i proszę Boga, by krew, którą rozlejecie nie spadła nigdy na Francję.

 

Po chwili opadł ciężki nóż gilotyny i królewska głowa potoczyła się po stopniach szafotu. Kat podniósł ją, by pokazać ludowi…

 

I tak oto wola ulicznego motłochu położyła kres trwającej nieprzerwanie bez mała tysiąc trzysta lat monarchii chrześcijańskiej we Francji. Rewolucja, tak na pozór niewinnie rozpoczęta w lipcu 1789 roku, odsłoniła swoje prawdziwe oblicze. Królobójstwo okazało się jedynie preludium do ludobójstwa – wszak w roku następnym rozpocznie się Wielki Terror…

 

Po pierwsze, nienawiść wiary

 

Francuzi targnęli się na majestat i obalili tron, gdyż nade wszystko pragnęli wywrócić ołtarz – jak rzecz trafnie ujął w roku 1791 szwajcarski pisarz polityczny Christoph Girtanner, pisząc, iż filozofowie francuscy postanowili zniszczyć całkowicie chrześcijaństwo, choćby nawet przy tym miało upaść i państwo. Rewolucja to przede wszystkim cios wymierzony w religię katolicką – jej furię najmocniej odczują ci, którzy nie zaprą się wiary. I chociaż Francja zaczęła od wiary odchodzić jeszcze przed rokiem 1760, zwolna pogrążając się w mrokach „oświecenia”, dopiero lata dziewięćdziesiąte pokażą to, co doskonale ujął w Opowieści o dwóch miastach Karol Dickens: Gilotyna zyskała godność symbolu odrodzenia ludzkości. Znalazła się w miejscu krzyża.

 

Pierwsza córa Kościoła wyszła na ulicę. Dosłownie i w przenośni. Zamieniła się w wyuzdaną rewolucyjną ladacznicę, kraj prześladowań, zadekretowanego ateizmu i komunizmu. Spełniło się proroctwo świętego Remigiusza wypowiedziane podczas chrztu Chlodwiga w roku 496: Królestwo to będzie wielkie wśród wszystkich na ziemi. Zwycięskie i bogate, dopóki pozostanie wierne swej wierze; będzie jednak surowo ukarane, kiedy się od niej oddali.

 

Jakie to smutne, iż ten, na którego Bóg złożył odpowiedzialność za losy narodu nie potrafił go uchronić przed hekatombą. Rewolucja nazwała go tyranem – trudno o większe kłamstwo! Czyż może być coś bardziej niedorzecznego niż słaby, nieudolny, naiwny tyran?! Taki właśnie był Ludwik – brakowało mu stanowczości i zdecydowania. Grzeszył też nadmierną dobrocią i łagodnością. Czy tak zachowuje się tyran?

 

Czy tyran może być orędownikiem swobód, czy tyran może tolerować rozprzestrzenianie się rewolucyjnej propagandy, czy tyran zawaha się przed użyciem siły?

 

Rewolucję można było stłumić w zarodku, król jednak – z natury przeciwny rozwiązaniom siłowym – nade wszystko pragnął zapobiec rozlewowi krwi swego ludu. Szedł na wszelkie ustępstwa w nadziei pomyślnego zakończenia konfliktu, naiwnie wierząc w dobrą wolę rewolucjonistów. Nie był przy tym tchórzem; nie raz stawał oko w oko z rozjuszoną tłuszczą wykazując spokój i siłę charakteru, które zdumiewały nawet najzagorzalszych jego wrogów. Cóż, kiedy litując się nad kilkoma setkami mętów, zezwolił na straszną śmierć ponad dwóch milionów dobrych Francuzów.

 

Po drugie, zaczadzenie odmóżdżeniem

 

Król, a wraz z nim cały Paryż, dał się oczarować pseudofilozoficznemu blichtrowi encyklopedystów. Osoby ich zdobiły salony arystokracji, ich słowa wprawiały w ekstazę damy, ich książki rozchodziły się w ogromnych nakładach, a dyrektor królewskiego urzędu cenzury nie tylko zezwalał na rozpowszechnianie wywrotowych treści, ale wręcz zakazywał publikowania wszelkiej ich krytyki!

 

Rewolucja uczyniła z salonowych mędrków tytanów intelektu, jednak uważniejsze wczytanie się w ich spuściznę pozwala dojrzeć wyłącznie bezbrzeżną pustkę skrytą pod maską błyskotliwej frazeologii – do tej pory notabene wywierającej wrażenie na półinteligentach, niejednokrotnie piastujących uniwersyteckie profesury). Widzi się w nich również apostołów demokracji, ale i tu kłamstwo idzie o lepszą z nieuctwem. Trudno bowiem o większych wielbicieli tyranii – wszak to Rousseau z pogardą ostrzegał przed niebezpieczeństwem poruszenia się tych mas olbrzymich, które tworzą naród francuski, o sobie samym zresztą pisząc bez ogródek: Nigdy nie byłem zwolennikiem rządów demokratycznych. Wolę kajdany jakiegokolwiek wielkiego księcia niż nieznośne i nienawistne brzemię równych. Nie inaczej sądził Wolter, wyznając, iż lepiej być sługą lwa z dobrego domu niż dwustu szczurów z mojego gatunku. Wyrażał się zresztą dosadniej, jak choćby stwierdzając, że lud zawsze będzie głupi i barbarzyński, są to woły, którym trzeba jarzma, ostrego kija i siana. Dodajmy jeszcze i to, że dla wymienianego zwykle jednym tchem przy powyższych „myślicielach” Diderota wzorem oświeconego władcy była caryca Katarzyna II.

 

Nikt z obserwujących scenę królewskiej egzekucji – czy to rewolucjonista czy rojalista – nie zdawał sobie w pełni sprawy z przełomu, jaki niesie ten jeden ruch noża gilotyny. Prawdziwe zło rewolucji objawia się bowiem dopiero po latach. Najgorszą jej stroną nie jest doraźny terror i prześladowania, lecz skutki długofalowe, przede wszystkim zaś: jej nieodwracalność. Łatwiej bowiem – jak nader obrazowo zauważył Józef de Maistre – przelać do butelek Jezioro Genewskie niż przywrócić stan sprzed rewolucji. Historia na każdym kroku potwierdza te słowa. Spójrzmy tylko na obecną Francję, spójrzmy na Rosję, ba, rozejrzyjmy się wokół po własnym podwórku…

 

 

 

Źródło: Jerzy Wolak