JustPaste.it

“SĘP” – poSĘPnie pozytywny debiut

Co się dzieje, gdy Bóg nie wykonuje należycie swej roboty? Co się dzieje, gdy znany reżyser teatralny skrzykuje paczkę przyjaciół i debiutuje jako reżyser/scenarzysta filmowy?

Co się dzieje, gdy Bóg nie wykonuje należycie swej roboty? Co się dzieje, gdy znany reżyser teatralny skrzykuje paczkę przyjaciół i debiutuje jako reżyser/scenarzysta filmowy?

 

 Co się dzieje, gdy Bóg nie wykonuje należycie swej roboty? Co się dzieje, gdy znany reżyser teatralny skrzykuje paczkę przyjaciół i debiutuje jako reżyser/scenarzysta filmowy?
Wtedy powstaje “SĘP”.

***

22 stycznia w londyńskim Cineworld na Haymarket odbyła się premiera nowego polskiego filmu “Sęp”. Wieczór prowadził znany brytyjski krytyk filmowy Phillip Bergson, zaś wśród obecnych byli reżyser i scenarzysta w jednej osobie, Euge­niusz Korin oraz rozchwytywany przez tłum Michał Żebrowski, odtwórca roli tytułowej.

“Poznaj równanie nieśmiertelności” – to oficjalne hasło‑nośnik filmu.
Czy obraz Eugeniusza Korina rzeczywiście zapoznaje widza z tym równaniem? Czy odbiorca - spoza grubej zasłony kryminalnej materii - ma szansę dostrzec w «Sępie» głębszy sens?
Zdecydowanie tak.
Musi być jednak uważny, bowiem już od samego początku trzeba się naprawdę dobrze orientować, by nadążyć za akcją. Szczerze współczułem obecnym na sali Brytyjczykom, zmuszonym do odrywania wzroku od akcji na rzecz podpisów.
“Wspólnie z montażystą uznaliśmy, że widz jest mądry” – tak Korin broni szybki mix oraz tempo kolejnych, zresztą świetnie sfilmowanych scen. I chyba ma rację.

Jeśli chodzi o scenariusz, zasługuje on na uwagę choćby z tego tytułu, iż co rusz zastawia na widza nieźle skonstruowane pułapki. Jedną z najleszych jest - do znudzenia oklepany przez kino akcji - wątek korupcji funkcjonariuszy służb państwowych. Jednak «Sęp» nie popada tutaj w schematyzm. Zresztą przyznać trzeba, iż twistów w akcji jest pod dostatkiem, a te są dobrej marki.

Co do obsady aktorskiej, już dawno nie widziałem tylu gwiazd polskiego kina upchanych pod jednym dachem. Jest np. Piotr Fronczewski w klarownej interpretacji generała, jest Andrzej Seweryn z zaskakującą podwójną twarzą, jest dobry jak zwykle Mirosław Baka; jest też zapomniany ostatnio Henryk Talar w niewiele więcej niż epizodycznej, lecz bardzo przekonującej roli śmieciowego magnata. A to nie koniec: jest również Andrzej Grabowski z pomniejszą rolą ojca recydywisty, zalizany i obwieszony złotem jak Don Carlo, na pozór nienaturalny, ale który nawet gdy wkłada “milion do dziury z gównem”, to też przemawia.

Ostatnimi czasy, jeśli ma powstać nowy polski film, nie może w nim zabraknąć etatowego odtwórcy amantów, narodowych (lub innej maści) bohaterów tudzież czarnych charakterów. Mowa oczywiście o Pawle Małaszyńskim. Lecz tu zaskoczenie: pan Paweł po raz pierwszy wciela się w postać, która ociera się o prostaka z ukrytą głębią. Efekt? Małaszyński daje sobie w niej radę śpiewająco.

Panowie, a gdzie są kobiety!?
Kobiety i owszem, są, choć nader skąpo reprezentowane, bo przez jedyną nieepizodyczną postać, zaskakująco dobrze wykreowaną przez Annę Przybylską. Piszę o zaskoczeniu, gdyż pani Anna jest tu nie tylko inteligentnie dynamiczna, ale i szczerze dramatyczna, odnajdując się świetnie w roli Nataszy, ex‑mistrzyni sportu, a obecnie szefowej nie do końca przejrzystej fundacji “dzielącej się życiem”.

Na tle tej plejady polskich gwiazd, muszę przyznać, iż Daniel Olbrychski świeci dość słabym, jeśli nie sztucznym światłem, bo gdy np. tempo akcji aż prosi się o szybkie działanie, grany przez pana Daniela komisarz Bożek zawsze znajduje czas na cedzenie słów jakby był nie komisarzem CBŚ na niedoczasie, a Sztirlitzem z “Siedemnastu mgnień wiosny”.

Pozostał jeszcze do omówienia, bagatela, bohater główny.
Jest nim nadkomisarz Aleksander Wolin z BSW – fascynat matematyki i astrofizyki, człowiek niezłomnie, acz naiwnie wierzący, iż każdą zagadkę można rozwiązać metodą równań, gdzie “X” to złoczyńca, a 2+2 zawsze równa się 4. Tyle że metody Wolina oraz - opierający się na nich - Wolinowy świat, legną w gruzach gdy bohater ostatecznie dotrze do sedna zagadki. Rolę Wolina solidnie (acz bez rewelacji) odgrywa wspomniany Michał Żebrowski. Ponoć, specjalnie do tej roli, pan Michał zrzucił 11 kilo, choć “na żywo”, tj. w dniu premiery prezentował się jeszcze żwawiej, jakby do tego czasu pozbył się kolejnych kilogramów.

Sporą wartością dodaną «Sępa» jest - poza rozpoznawalnymi nazwiskami - kilka zupełnie nowych twarzy. Z nich, na szczególną uwagę zasługują Jacek Beler jako psychol Leman oraz Cezary Studniak w roli mroczno‑ciepłego Dusiciela, przypominającego tak posturą jak i oszczędnością swego aktorstwa pamiętnego Wodza z “Lotu nad Kukułczym Gniazdem”. Dusiciel komunikuje się ze światem zewnętrznym wyłącznie poprzez odnoszące się do Zbawiciela cytaty biblijne i chyba to właśnie one - szatańsko kontrastując z czynami Dusiciela - są “kartą wywoławczą” poruszanego przez film problemu. Bo kto jest panem i sędzią naszego świata? Kto MOŻE nim być? Czy - między praworządnością aż do bólu, a samosądem - istnieje taki stan pośredni, który zadowoliłby ludzkość?

Z każdą następną sceną, obraz Eugeniusza Korina zdaje się punktować widza oczywistymi dysproporcjami, które my, współczesne społeczeństwo, zdajemy się akceptować: oto wokół siebie mamy postęp cywilizacyjny, rozwija się technologia, kwitnie polityczna poprawność – jednak świat kryminalny “cywilizować” się jakoś nie chce.

Z tym dylematem w tle, odnosi się wrażenie, iż intencją Korina było co najmniej podważenie skuteczności dzisiejszego systemu więziennictwa oraz istniejącego w tej materii prawnego consensusu. Już widzę fora dyskusyjne pełne widzów «Sępa», prowadzących zacięte dyskusje nt. sensu dawania recydywistom szansy poprawy.

Jeśli miałbym być czarno‑biały na siłę, powiedziałbym, iż z przesłania filmu najbardziej cieszyć powinno się środowisko stróżów prawa, bo to oni widzą zło na co dzień i z pewnością zdają sobie sprawę z faktu, iż - przy obecnym systemie prawnym - jest to walka z wiatrakami. Czy jednak możemy wkraczać w kompetencje Boga? Czy “taryfą ulgową” może być tu ludzkie podejrzenie (lub przeświadczenie), że On - jeśli w ogóle istnieje - nie wykonał swojej roboty należycie?
Pierwsza wzmianka głębi tego dylematu pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, bo podczas pierwszej romantycznej sceny, czyli grubo za połową filmu. Oto Natasza i Wolin znajdują się sam na sam w jego mieszkaniu i to stamtąd pochodzi jeden z piękniejszych dialogów, który okaże się zresztą kluczowy do określenia stanowisk głównych bohaterów:
Natasza konstatuje: “Świat jest piękny – trzeba tylko kierować oczy w odpowiednią stronę”.
Wolin ripostuje: “Ktoś musi robić to co ja, by inni mogli patrzeć w te strony, które chcą”.

Co prawda, film jedynie sugeruje problem, nie nakazując widzowi dokonania moralnego wyboru. Główny bohater nie ma jednak tego komfortu i daje się wciągnąć w rostrzyganie dylematu o moralnie wątpliwej uczciwości: albo życie ofiary, albo życie kata.  Tu jednak kolejna niespodzianka: Wolin znajdzie opcję trzecią i taką właśnie wybierze. Kolejny plus dla scenariusza.

Czy są więc w «Sępie» jakieś słabe strony?

Owszem. Znalazłem dwie, choć pomniejsze.
Pierwszą jest soundtrack, lecz nie tyle jakość fonii, co dopasowanie jej do wizji. O soundtracku w «Sępie» trzeba bowiem wiedzieć jedno: nie istnieje tutaj pojęcie “muzyki w tle”. Jeśli już coś tutaj gra – gra na cały regulator, wcinając się w dialogi aktorów oraz myśli widza. Nie żeby granie grupy “Archive” było toporne czy mdłe, bo takie nie jest, jednak tajemnicą reżysera było założenie, jakoby widz nie miał chęci usłyszeć odgłosu stąpania skradającego się nadkomisarza lub nie miał ochoty poczuć na sobie urywanego, płytkiegu oddechu ściganej postaci. W rezul­tacie - zamiast szansy poczucia klimatu osobistego, bardzo “kame­ralnego” w założeniu thrillera - mamy zaserwowaną głośną, często za głośną ścieżkę karaoke w stylu brit‑pop. To trochę męczy, drażni i nuży; przynajmniej widza chcącego klimat filmu akcji poczuć w cokolwiek bardziej “klasyczny” sposób.

Drugim minusem jest szkolna tablica w mieszkaniu (kawalerce?) Wolina, rozmiarami prawie że dorównująca świebodzińskiemu pomnikowi Chrystusa Pana. No i to rozwiązywanie “równania nieśmiertelności” z kredą w ręku, to pisanie “DLACZEGO?” na całą szerokość tablicy… Brakuje tylko, by Żebrowskiemu dali tornister oraz ubrali go w szkolny mundurek i krótkie spodenki. Realizacja zamysłu jest więc dość sztuczna, choć należy domyślać się jaki ten zamysł był, a był nawet niezły: oto analityczny umysł Wolina wywołuje go do tablicy, by ten rozwiązał zagadkę dużego kalibru. Niestety, przez większą część filmu, zastosowana technika (jak i jej zobrazowanie) nie sprawdzają się, stawiając głównego bohatera pod ścianą i odsyłając go do kąta z dwóją w dzienniczku.

Jednak owa nieszczęsna szkolna tablica jest zarazem trafnym symbolem istoty poruszanego zagadnienia. W swym szukaniu i nieznajdowaniu odpowiedzi, a nawet w absurdzie uzyskanego rozwiązania, Wolin przywołuje postać Yurija Orłowa w niezapomnianym «Panu życia i śmierci». Co jest prawdziwym źródłem zła? Jakie są praktyczne rozwiązania problemu? Czy takie w ogóle istnieją? To wszystko chwyta widza, bo chwycić musi, tak jak dokonała tego 40 lat temu "Mechaniczna pomarańcza".

Mówi się, iż każdy współczesny (czytaj: szanujący swe finanse) film musi mieć “momenty”. No więc właśnie: a momenty były?
Owszem, były, choć bardzo okrojone, jako że Ania Przybylska poświeciła zaledwie piersiami. Ale nawet ta posucha nie zawodzi widza, jako że najpierw szaleńcza akcja, a później bardzo mocne (choć delikatnie wyrażone) główne przesłanie filmu skupiają uwagę odbiorcy w stopniu wystarczającym, by jeszcze zawracać mu gitarę gołymi cyckami. Zresztą, nawet one mają swój “wkład” w wymowę «Sępa», jako że to zazwyczaj między nimi znajduje się miejsce najbardziej odpowiednie dla chirurgów do transplantacji serca. OK, więcej szczegółów nie zdradzam.

Tuż przed projekcją filmu, reżyser/scenarzysta wyraził nadzieję, że jego film “chwyci Państwa i będzie trzymał przynajmniej przez kilka dni”.
Jeśli o mnie chodzi – jestem chwycony. Jestem chwycony, gdyż «Sęp» to nie tylko dobre kino akcji plus zaskakujący zwrot, ale również umiejętnie podany dylemat, który - choć jest łamigłówką ludzkości od zarania dziejów - skłania widza do ponownego, prywatnego przemyślenia.
I choćby już z tego powodu, na «Sępie» chętnie zawieszą swoje oko tak miłośnicy klasycznego kina akcji, jak i koneserzy filmu “z przesłaniem”.

***

Korin-Eio_small.jpg

 

na zdjęciu (od lewej): autor filmu, autor recenzji

foto  ©  Paweł Fesyk Photography 2013

Licencja: Creative Commons