JustPaste.it

Zemsta

Ten tekst obraża facetów. 

Generalizuję.

Wrzucam wszystkich do jednego worka.

Jeśli ktoś poczuje się urażony to przepraszam.

Tekst dedykuję mężczyznom, prawdziwym mężczyznom. Może gdzieś są...

 

Rosło w nim poczucie męskości, kiedy zaczynał delikatnie gładzić ją po udzie. Nabrzmiewał, pęczniał, by po pięciu minutach pęknąć jak balon albo zimna brytfanka włożona do rozgrzanego piekarnika. Pragnął jej, a ona za każdym razem pozostawała obojętna na jego czułostki. Była zimna jak lód i niedostępna jak wycieczka w kosmos dla przeciętnego obywatela kuli ziemskiej. Traciła zasięg, a może to jego pozbawiała zasięgu, kiedy w najważniejszej chwili, w chwili kiedy było już tak blisko, sprowadzała go z nieba na ziemię, a może strącała ze skarpy w przepaść, używając tylko jednego słowa:

  • Nie!

    Nieeee....! Krzyczała ile sił w płucach i gębie dość często. To trzyliterowe słowo należało do jej ulubionych. W krótkim czasie weszło do kanonu słów z przyjemnością wypowiadanych. Krótkie, ale wymowne. Wykrzykiwała je w różnych momentach swojego życia. W momentach ważnych i mniej ważnych. Mówiła je, kiedy on z drugiego pokoju wołał: Podaj piwo i kapcie kobieto. Mówiła je, to znaczy wyrzucała z gardła, kiedy on, grzecznie jak mało kiedy, pytał czy może zamienić serial na mecz. Wiele było tych NIE -chcianych słów.

    Leżeli w łóżku. Robiło się gorąco. Atmosfera intymności podgrzewała temperaturę ich ciał do czerwoności. Krew w żyłach pędziła pospiesznie niczym Kubica swoim bolidem, bywało, że nie wyrabiała na zakrętach, że wrzała tak mocno, iż istniała obawa, że niedługo zacznie wyciekać każdym możliwym porem w skórze. Ich ciała zlane były potem. Jego potem rzeczywistym, zaś jej potem nierzeczywistym. Potem również zlewało się potem, ale z zupełnie innego powodu. Piżamy przylegały do skóry, delikatnie zarysowując ich sylwetki, przede wszystkim jej krągłości. On tylko rósł. Wzrastało w nim zahukane przez dzień ego. Noc budziła je do życia. To ego, jego ego, wiodło nocny żywot. Nocny Marek. Wzrastało. Wzrastało, by po chwili...

  • Gorąco mi - mówiła ona. On jakby w ogóle nie zwracał na te prozaiczne słowa uwagi. On robił swoje. Dotykał. Czuł. Pragnął. Był taki romantyczny, a ona? Ona była taka współczesna, taka nieczuła,taka zła i niedobra.

  • Gorąco mi! - nie przestawała ozmajmiać. Próbowała na siłę odwrócić jego uwagę od spraw błahych, by skierować ja na tory spraw istotnych. On jednak robił swoje. Robił i wzrastał. Ona leżała nieruchomo jak kłoda i też wzrastała. Wzrastało w niej zdenerwowanie, ciśnienie krwi również. Pot właśnie w tej fazie stawał się najbardziej widoczny. Wszystko wokół kropelkowało, Było w kropelkach. A ona? Ona zastanawiała się jak wyrwać się z jego natarczywych ramion, jak uciec przed jego rozochoconymi palcomi.

    On jakby nigdy nic gładził jej udo. Ona....Ona krzyknęła NIE!

    Ściągnęła jego łapsko ze swojego uda. Wstała z łóżka. Otworzyła okno, by rozrzedzić nieco powietrze. Wróciła z powrotem do niego, ale jakby nie do niego. Położyła się obok. Kładąc się uważała by przypadkiem nie otrzeć się o niego nawet najmniejszym skrawkiem swojego ciała. Odwróciła się do niego tyłkiem, robiła tak co dnia i zasypiała w mgnieniu oka. Chrapała wniebogłosy, a on, on biedak męczył się z rosnącym pożądaniem. Nie! Tak naprawdę to jedno, zabraniające wszelkich seksualnych praktyk, słowo studziło go w mik, było niczym kubeł zimnej wody wylany wprost na głowę, by zmyć niepotrzebną rządzę. Niepotrzebną?

    Leżał i gapił się w sufit. Długo nie mógł zasnąć.

    W końcu wstał i skierował swoje kroki w stronę ściany, na której kilka lat temu zawiesił centymetr. To nie był pierwszy centymetr w jego małżeńskiej karierze. Ten, do którego podszedł był którymś z kolei. Którym? Któż byłby w stanie to zliczyć. Podszedł do niego, odciął jego centymetrową część i wrzucił do pudełka z napisem: PUDŁO.

     

 

Ktoś kiedyś ( całkiem niedawno) napisał, że kobiety bywają kłopotliwe, że należą do typu istot fanaberyjnych. I ja się z tym zgodzę. Tak, zgodzę. Ale żebyście przypadkiem, tudzież celowo, jak kto woli, nie pomyśleli, że cierpię na jakąś odmianę schizofrenii, czy też na jakąś inną sraczkę mózgową, bo sama zadaję sobie ciosy, pogrążając siebie i was (was kobiety) wbijając sobie, no i oczywiście wam, nóż w serce, dodam, że my (kobiety) jesteśmy typami fanaberyjnymi, bo mamy wielce rozwinięty mózg, w którym mieszczą się tomy nietuzinkowych pomysłów, ale Wy mężczyźni jesteście typami picerowatymi. Tak, PICEROWATYMI!!! Wciskacie kobietom taki pic, że nawet najbardziej odporna na wkręcanie w głowę wałków, daje się złapać w tę waszą, z premedytacją obmyśloną, pułapkę. Same nadstawiamy głowę. Tak, same. Pomimo niebywale wysokiego aj kju, pomimo wielce rozwiniętego zmysłu, który pozwala nam na szybkie wywęszenie zagrożenia, pomimo tego wszystkiego dajemy się nabrać i zanim wykrzykniemy sakramentalne NIE!!!! przez długi czas potulnie jak bezmózgowce szepczemy tak - beznadziejne słowo, słowo TAK!

 

Spotkali się w kościele. Właśnie w świątyni zobaczyli się po raz pierwszy. Historia prawie żywcem wyrwana z dalszych stron prusowskiej Lalki. Ona piękna niczym Łęcka. On burak prawie jak Wokulski, tyle że bez kasy, bez żyłki do interesu, ale pragnący jej od pierwszego zobaczenia, nie w teatrze, ale właśnie w świątyni. Tym lepiej, że w świątyni, bo może tak bardziej lepiej (celowo wybrany głupi zlepek słów).

Ona jak Łęcka, niby wrażliwa, niby wierząca, ale jak nie gwiazda Prusa, śpiewająca wzniosłe pieśni, jak nie celebrytka naszego klasyka zapisana do przykościelnego chóru, prowadzonego przez siostry zakonne CNOTKI NIEWYDYMKI. On natomiast niczym bohater dwutomowego dzieła, był mężczyzną zdolnym do największych poświęceń, w imię miłości oczywiście. W końcu jako zdeklarowany ateista co tydzień uczęszczał do kościoła, by wyhaczyć jakąś cnotliwą, niepokalaną białogłowę. Nie lada ofiara złożona z samego siebie i to wszystko w imię miłości. Ogromne poświęcenie. Światopogląd oddany w darze Bogu w zamian za uczucie.

Spotkali się w kościele. To dobry omen.

W myśl zasady „z prochu powstałeś w proch się obrócisz” można by rzec: w kościele ją spotkałeś i do kościoła, przed ołtarze z nią wrócisz.

No i wrócili, ale za nim to uczynili przeszli ze sobą długą drogę, podczas której on, jako wytrawny picer wkręcał jej niezłe wałki, wszystko czynił tylko po to, by zwabić swą lubą do łóżka, w celu usunięcia z jej głowy welonowego symbolu czystości.

Cel był taki: niech zmarznie jej głowa, ale welonu nie będzie! Cel narodził się później, poza kościołem. Nawet ateista wie, że w kościele nie wypada konfabulować.

Jak co tydzień wyszedł ze świątyni jako pierwszy. Zawsze tak robił, ponieważ wychodząc jako czołowy miał większy wgląd na foczki wyłaniające zza wielkich, kościelnych wrót. Tamtego dnia jednak czekał tylko na nią, tę jedną wybraną spośród tysiąca bożych owieczek. Wybrał ją, bo prawdę powiedziawszy, tylko ona mu została. Pozostała trzódka już dawno zdążyła się poznać na picerowatym ateiście.

  • Siema! - krzyknął, gdy tylko dosięgnął ją wzrokiem.

    Był wyluzowany jak zawsze. Ręce ulokowane miał w kieszeniach swoich modnych dżinsów. Bujał się niczym pozbawiony poczucia rytmu tancerz ludowy.

    Ona oczywiście nie zauważyła, ani tym bardziej nie usłyszała wyplutego bezmyślnie słowa. Szła przed siebie niczym kościelna gwiazda, nawet o rękach zapomniała, zapomniała, że należało już je rozłożyć, to znaczy odłożyć. W sensie, że uwolnić z amenowego uścisku.

    Słowo, niczym rakieta przeleciało koło ucha dziewczyny, po czym roztrzaskało się o ucho przystojnego ministranta, który w mik zbliżył się do naszego belmonda, by odwzajemnić przywitanie.

  • Siema! - odpowiedział, robiąc przy tym dziwnie maślane oczy i wykonując typowo kobiecy podryg, po czym podał Heńkowi do uściśnięcia swoją jakby omdlewającą dłoń. Henio jako dobrze wychowany młodzieniec odwzajemnił uścisk. Poczuł przy tym dziwny wstręt. Wstręt do siebie, nieznajomego i dłoni, jego dłoni. Zastanawiał się, co ta dłoń trzymała wczoraj w nocy. Tfu, w porę przerwał skrzywiony proces myślowy. Zesztywniał na samą myśl. Kurczę, nie w tym sensie. Cały zesztywniał, od stóp do głowy.

  • Czego? - zapytał, gdy zdołał już nieco się rozluźnić.

    Nieznajomy przyglądał mu się badawczo. Oblizywał przy tym swoje wargi. Zagryzał je.

  • Może byśmy....

    Henio zrozumiał. Nie był z tych. Gardził pedałami. Nie znosił gejów. Nie znosił, gdy oni próbowali go uwodzić, gdy w tych swoich pustych łbach zaczynali kreować łóżkowe igraszki z nim w tle, lub też z nim na pierwszym planie.

  • Spadaj! - krzyknął. Uderzył go w ramie. - Wypierdzielaj ciotowaty popaprańcu.

    Chłopak odszedł. Był jakby zdziwiony zachowaniem Henia, jakby zmieszany i jakby nie wiedział po co od razu tyle agresji.

    Czytanie ze zrozumieniem to też sztuka i nie ważne z czego się czyta.

    Faceci nienawidzą gejów. Najchętniej wysadziliby ich wszystkich w powietrze, albo poustawiali pod murem w odstępach dwóch metrów i rozstrzelali. Skąd ta patologiczna nienawiści? Przecież każdy ma prawo kochać.

    Po uporaniu się z nieproszonym gościem, Henio powrócił do swojej misji, ale dziewczyna znikła mu z pola widzenia. Tej niedzieli misja „uwiedź białogłową chrześcijankę” spaliła na panewce.

    Nic jednak straconego – pomyślał Henio, (jako urodzony optymista tylko pozytywne myśli dopuszczał do siebie) - jak nie dziś, to za tydzień.

 

Za tydzień Henio również stawił się na mszy. Nie uczestniczył w niej jednak czynnie. W sumie to zawsze pozostawał bierny wobec wymagań duszpasterzy. Nigdy zatem nie deklamował modlitwy, nie fałszował podczas śpiewania chóralnych pieśni, nie przyjmował komunii, ani z rąk szafarza, ani nawet z rąk księdza. Co więcej, znak pokoju miał w głębokim poważaniu, zatem lekceważył słowa księdza, nawołującego do przekazania sobie uścisku miłosierdzia i pojednania. Henio na mszy po prostu był, a może zwyczajnie w świecie tylko bywał, bywał, by z wielką siłą i mocą wypatrywać swojej niepokalanej niewiasty. Jednej? Każda kobieta w jego oczach jawiła się jako naga piękność. Miał rentgena w oczach? Nawet w kościele rozbierał je wzrokiem, by …O takich rzeczach nie wypada pisać w atmosferze kościelnego uniesienia. Ale tam też było uniesienie, wprawdzie nieco inne, ale było. Bydlęce? Świntuch!

Tej niedzieli udało się Heniowi zbajerować niewiastę. Podobnie jak tydzień temu, tak i dzisiaj czekał na nią przed świątynią. Tym razem rozmowę zaczął inaczej. Zamiast frywolnego siema, użył na przywitanie słowa trochę bardziej poważnego, czystego.

  • Cześć - powiedział, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.

    Dziewczyna zbaraniała. Nie była pewna czy słowa padające z ust takiego przystojniaka skierowane są właśnie do niej, do niej brzydkiego kaczątka. Aby się upewnić wykonała popularny gest ręką. Dotknęła przestrzeni międzycyckowej, robiąc przy tym idiotyczną minę, mającą oznaczać zaskoczenie, pytanie, zdziwienie.

    Choć w dużym świecie Henio uchodził za debila, to tym razem dość szybko zrozumiał niewerbalny sygnał przesłany przez dziewczynę. Przytaknął ruchem głowy.

  • Jestem Henio! - podszedł do niej i się przywitał.

    Dziewczyna oblała się rumieńcem.

  • Euzebia. - odpowiedziała po chwili, nie patrząc mu w oczy.

    Stali w milczeniu kilka chwil. Zastygli. Euzebia jako osoba nieśmiała nie była w stanie dalej prowadzić konwersacji, nie była w stanie wydusić, ot tak od siebie, żadnego słowa. Zatkało ją. A Henio? Przecież był taki odważny, taki pewny siebie i do tego błyskotliwy. Henio chciał udać nieśmiałego dżentelmena, chciał upodobnić się do swej wybranki, by pokazać jej w ten sposób jak bardzo są sobie bliscy, dlatego też nic nie mówił, tylko stał jak największa oferma i gapił się w ziemię. Wyglądali jak takie dwa ułomy, nieumiejące obcować z ludźmi.

  • To ja już pójdę. - ku wielkiemu zaskoczeniu odezwała się Euzebia. Odwróciła się i poszła.

  • Poczekaj! - krzyknął za oddalającą się dziewczyną Henio. Euzebia zatrzymała się na dźwięk jego słów, po czym wolno, przez lewe ramię odwróciła się. - Może umówiłabyś się ze mną? - zapytał z udawaną nieśmiałością.

  • Naprawdę chcesz się ze mną umówić?

    Nie udawała zaskoczonej. Była naprawdę zaskoczona.

  • Marzę o tym od dawna. - skłamał, ale to kłamstwo wywołało uśmiech na twarzy dziewczyny.

    Henio zaczął zastanawiać się nad odpowiednim miejscem na randkę. Nie wiedział gdzie zabrać Euzebię by rozpalić jej zmysły, by sprawić, żeby ona zechciała go tak samo, jak on chciał jej.

    Jak uwieść katoliczkę?

    Gdzie ją zabrać, by była zadowolona?

    Długo myślał. Aż w końcu wymyślił.

  • To spotkajmy się jutro o 24 na cmentarzu niewinnych, porzuconych pluszaków– rzucił z pewną, pasującą do niego, dumą w głosie.

  • Gdzie? - nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Ale nie protestowała, była na to zbyt nieśmiała.

  • Na cmentarzu niewinnych, porzuconych pluszaków – powtórzył – to chyba dobre miejsce na randkę? - zapytał. Powoli zaczęło maleć w nim poczucie wspaniałości pomysłu, na jaki wpadł. Zaczął wątpić w siebie? Nie, to nie byłoby podobne do Heńka.

    Euzebia nie wiedziała czy chłopak robi sobie z niej jaskółcze jajeczka, czy może kpi z niej na całego, robiąc sobie jaja większego kalibru – strusie jaja. Zabrakło jednak odwagi, by dojść prawdy.

  • Dobra – zgodziła się – spotkajmy się tam gdzie chcesz.

  • To do zobaczenia, Euzi.

    Euzi!? - powtórzyła w duchu Euzebia. Ładnie – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.

    Poszli.

 

 

Noc była piękna choć ciemna jak zwykle. Niebo usłane było milionem małych gwiazdek, które, jak na zamówienie, ułożyły się w wielkie serce. Gwiazdki mrugały niczym choinkowe lampki ze straganu. Tandeta, ale efektowna. Wiał lekki wiatr, żadne tam tajfuny, huragany, po prostu czuć było lekki podmuch, który delikatnie gładził wszechświat i wszystko to, co w nim zawarte, w tym i policzki „zakochanych”. Aura, mimo późnej noc, sprzyjała. Sprzyjała? Najważniejsze, że nie padało.

Euzebia przyszła na cmentarz jako pierwsza. Stanęła koło grobu maskotki przedstawiającej bajkowego bohatera czasów dawnych, Misia Uszatka, który przez całe swoje życie oklapnięte uszko miał i wyczekiwała swojego mężczyzny. Biedny pluszak. Nie mniej biedny niż Euzebia. A może nie?

Czekała i czekała, dlatego w końcu się doczekała. Często bywa tak, że ten, który czeka w efekcie tego działania, nieco biernego w sumie, „doczekuje się” tego, czego pragnie się doczekać.

Heniek spóźnił się pół godziny. Widocznie bardzo zależało mu na Euzebii. Gdy tylko ją zobaczył skrzywił się w duchu. Jak ona wygląda – pomyślał – strasznie, zdecydowanie nie ma gustu. A ta fryzura, te włosy jakieś takie wypłowiałe. Takim laskom mówimy stanowcze nie.

Zanim dotarł do dziewczyny zdążył się wykrzywić, zdążył pomyśleć to, co pomyślał, tak więc gdy do niej doszedł jego myśli były czyste, nieskażone złem i chamstwem.

  • Cześć – przywitał się grzecznie lekko przy tym się uśmiechając.

  • Cześć – odpowiedziała nieco zawstydzona obecnością takiego przystojniaka, Euzebia.

  • Ładnie wyglądasz – skłamał - a ta fryzura – łgał bezczelnie w żywe oczy – wygląda jak dzieło sztuki, które przed chwilą wyszło spod nożyc fryzjera – artysty. Nie byłoby jednak takiego efektu – kontynuował swój pic – gdyby nie Twoja cudna, delikatna twarz.

    Na te słowa dziewczyna się trochę wzdrygnęła, nie ze strachu jednak, a może właśnie ze strachu przed tym, że zdecydowała spotkać się z takim bajerantem – picerem.

  • Nie wierzysz mi? - zapytał Heniek. Chyba właśnie przeniknął jej myśli na wskroś.

  • Trudno mi w to uwierzyć – powiedziała nieśmiało.

  • Jesteś piękna, tylko nie wierzysz w siebie - to mówić podszedł do niej i pocałował ją w policzek. - Jesteś piękna – powtórzył kłamstwo patrząc jej prosto w oczy.

    Faceci to takie stwory, które nawijają makaron na uszy każdej, którą chcą bzyknąć. Dla tej idei nawinęliby nawet świdry, rurki, może nawet muszelki. Nie ważne jaki makaron, ważne, że można nawinąć, że są w stanie nawinąć, a one poddają się tym zabiegom, poddają się nawet te, które stwarzają pozory twardych, niedostępnych...etc.

    Euzebia była rozsądną dziewczyną. Nigdy nie ufała mężczyznom, a tym bardziej już temu co mówili. Jemu jednak zaufała, jemu – temu, który był patologicznym kłamcą. Paradoks.

    Randka na cmentarzu się udała. Przynajmniej tak powiedzieć mógłby Heniek. Euzebia, jako osoba lękliwa i wrażliwa dala swojemu mężczyźnie powody do bezkarnej bliskości i to bardzo podobało się Heniowi. Skorzystał z sytuacji, a przy okazji pokazał swojej pani jaki jest czuły, troskliwy, twardy, męski, a co więcej bardzo opiekuńczy.

    Długo spacerowali po cmentarnych alejkach. Heniek trzymał swoją kobietę ( czy ona aby już należała do niego, czy człowiek w ogóle może należeć do kogoś innego, prócz siebie?), trzymał ją w pseudomiłosnym uścisku, raczej w pożądańczym.

  • Patrz – krzyknęła Euzebia, kiedy tak sobie szli w żółwim tempie między grobami pluszaków - tu leży pluszowy królik. Ale to słodkie, co nie? Miałam takiego, kiedy byłam całkiem mała....

    Idiotka – pomyślał.

  • Tak, to bardzo słodkie...- powiedział. Do wyrzygania – tę kwestię przemilczał.

  • A patrz tu – wskazała ręką grób maskotki, przypominającej małego lewka – czyż nie jest uroczy? - zapytała.

  • Ależ oczywiście, że jest – skłamał.

    Posrana ta dziewczyna – powiedział do siebie. Już bym ją bzyknął, tylko muszę jej wcisnąć jeszcze trochę picu.

    Spacerowali tak kilka godzin. Ona zachwycała się tym, co dostrzegała wokół, a on miał tego wszystkiego dość, ale tez się zachwycał, jednak nie dlatego, że chciał, zachwycał się bo musiał. Grał. Cudnie odgrywał swoją rolę wrażliwego Wertera. Wprawiony aktor, świetny picer. A ona, choć inteligentna to taka głupia...

 

Spotkanie dostarczyło dziewczynie wielu pozytywnych wrażeń. Była zadowolona z randki. Wszystko było takie piękne, no i prawdziwe. Prawdziwe, bo przecież czuła jego dłoń na swoim ramieniu, czuła zapach jego perfum w swoich nozdrzach, odczuwała wszystko to, co w takich chwilach należałoby odczuwać.

Podniecenie?

On się naprężał na myśl, że niedługo doświadczy największego i najwspanialszego w swoim życiu uniesienia. Polecieć na szczyt wszystkich szczytów. Nie tylko on o tym marzył.

Na pierwszej randce się przytulali. To znaczy on objął ją, a ona nie wyrzekła słowa sprzeciwu.

Na drugiej randce pocałował ją w policzek – nie zawetowała.

Na trzeciej spróbował w usta.

Na czwartej wsunął jej język w gardło. Myślała, że się zrzyga. To nie było miłe, ale nie protestowała, odwzajemniła pocałunek. Cieszyła się, że wszystko posuwało się w wolnym rytmie i szło odpowiednim torem. Do niczego jej nie zmuszał. Nawet z tym językiem sama chciała, choć niby/jakoby nie chciała.

On wiedział, że jeśli chce ją posiąść musi być ostrożny, czuły i delikatny. Jednym razem był już blisko tego, aby ją spłoszyć. Euzebia przestraszyła się, gdy pewnego dnia poczuła jego mózg na swoim łonie. Coś ewidentnie pragnęło wydostać się z jego spodni,coś co było jej znane tylko ze słyszenia, z opowiadań, coś, co od zawsze powodowało w niej strach.

Jesteś piękna, co dzień obsypywał ją komplementami. W duchu jednak jego myśli podążały inną drogą, drogą prawdy, ale prawdy, której nie mógł jej przedstawić, bo ta prawda obróciłaby w nicość jego wzniosłe plany.

Zapraszał ją do kina. W końcu kobietę trzeba zdobywać. Trzeba ją rozpieszczać i jej dawać, wiele dawać. Tylko te łatwe, te rozlazłe koczkodany same się pchają. Wchodzą nieproszone i im nie trzeba dawać, nie trzeba ich rozpieszczać. Mimo wszystko jednak, tak teraz pomyślałam, i one – tamte, oczekują czegoś w zamian. Nie rozkładają się za całkowitą darmoszkę. Pozwalają oszczędzić czas, ale zagarniają coś cenniejszego – kasę. Kasa jest dla nich priorytetem. Kto jednak chciałby mieć to, co mieli już wszyscy i jeszcze za to płacić? Może one powinny dopłacać, że ktoś je chce?

Bywały i kolacje. Zaprosił ją może na jedną. To i tak miłe. Miał chłopak gest. Były prezenty, które ją onieśmielały. Euzebia nie lubiła prezentów, to znaczy lubiła je, tylko nie wiedziała jak ma się zachować, kiedy je otrzymywała w darze. Zwykłe dziękuję to przecież za mało, tym bardziej, że była świadoma tego, że Henio oczekiwał czegoś więcej.

Daj mi dowód swej miłość – ponaglał, prosił, przyspieszał. Czyżby nie miał chęci dłużej pokazywać się z brzydkim kaczątkiem na mieście? Wstydził się jej? Była piękna. Nie była.

 

Oddała mu się w samochodzie. Niby trudna do zdobycia. Zawsze niedostępna. Cnotliwa. Szanująca się. Dbająca i pielęgnująca swoją cnotę. Cnotę nad cnotami. I co? W konsekwencji okazała się łatwą zdobyczą. Wprawdzie nieco kosztowną z racji kolacji i prezentów, ale łatwą, całkiem łatwą. Łatwiutką. Łatwiusieńką.

Bolało. Bardzo bolało.

Później jednak bolało, zabolało mocniej.

Auć.

Nie pasowali do siebie. Nie było iskry. Nigdy jej nie było. Odszedł. Zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Chociaż się pożegnał. Wziął swoje, dlatego taki wzniosły gest okazał się jak najbardziej wskazany.

Wolę ładniejsze, sorry. Myślałem, że coś z tego będzie, ale nie.

Gówno myślał. Od samego początku wiedział co chce osiągnąć. Czego pragnie, do czego dąży, a dążył do celu. Bo niby dokąd indziej można dążyć?

Osiągnął szczyt swoich pragnień. Wzleciał najwyżej jak tylko mógł. Szedł, szedł i w końcu doszedł.

Piechur.

Szybował też. Lotnik.

Amator sportów ekstremalnych. Zawodowy zadawacz bólu.

Ale to jeszcze nie był koniec.

 

Dałam się zwieść. Ja inteligentna bestia bez zająknięcia dałam się wciągnąć w grę, której reguły były mi całkowicie obce. Przegrałam, ale pewnie na tym polegała ta gra. Ktoś musiał przegrać, aby ktoś mógł wygrać.

Byłam głupia, a niby, zawsze myślałam, że jestem taka mądra, że wszystko wiem najlepiej. Sądziłam, siedząc w ciszy, zanurzona w swojej mądrości i chyba po trosze też, w swojej wyjątkowości, że tylko głupki, a więc mało inteligentne kobiety, czyli krótko mówić lafiryndy, ufają w to ,co rzeczą mężczyźni. Picerowaty typ jednak i mnie owinął sobie okół palca, może nawet wokół czegoś innego. Sama weszłam na pal i teraz sama mogłabym spłonąć jak niegdysiejsze czarownice.

Jestem lafiryndą.

Pięknie.

Jestem altruistką. Wolę tak o sobie mówić i myśleć. W końcu zrobiłam coś dla drugiego człowieka, uczyniłam go szczęśliwym. Jakie to wzniosłe.

Moja postawa zakrawa nieco o postawę prometejską. Dałam coś, wprawdzie niczego nie wykradłam, ale to mnie teraz podgryzają wyrzuty sumienia, takie małe sępiątka.

Nie jestem asertywna. Nigdy nie byłam.

Czuję się jak kurwa. Sprzedajna dziwka. One jednak biorą nieco więcej niż tylko frytki z ketchupem i różaniec. Dlaczego kupił mi różaniec?

Czuję się jak podziurawiony balon. Jak przestrzelony na wylot łeb.

Byłam jak komin i on mnie przeczyścił. Potem odszedł jak kominiarz.

Idzie kominiarz po drabinie. Fiku miku już w kominie – nigdy nie pokażę tej zabawy swoim dzieciom. Głupia gra.

Kobiety bywają mściwe.

Wróci. Musi wrócić.

Ja nie rezygnuje z postanowień.

 

Faceta nie jest trudno zdobyć. Każda może mieć każdego. Zasada jest prosta. Należy pokazać kawałek tyłka, odrobinę cycka i go masz. Leci za tobą z językiem na wierzchu jak wierny piesek i tylko czeka na komendę. Odkryjesz nieco siebie, a facet bez wahania zacznie aportować, podawać łapę, prosić i nawet podczas sikania zacznie podnosić nogę. Po co?

Euzebia dawno, dawno temu, kiedy bawiła się w dom ze swoją najlepszą przyjaciółką, która zresztą została kurwiszonem roku, postanowiła sobie, że odda siebie tylko temu, który później zostanie jej mężem. Dała siebie Heniowi, więc....Więc wszystko jasne.

Kiedy facet pragnie mieć fajną laskę z cyckami na wierzchu, trzeba się tę laską stać. Kiedy pragnie kobiety ładnie ubranej, trzeba wypuścić się do galerii i wydać cały kredyt z PROVIDENTA na zakup nowych fatałaszków. Potem zęby w tynk, ale to nic. Zemsta ponad wszystko.

Od dawna wiadomo, że gadki o pięknej duszy, o wrażliwości, o innych wzniosłych i dobrze brzmiących pierdołach to mit, który trzeba wrzucić w skrzynię czasu i zakopać najgłębiej jak się tylko da, żeby już nikt nigdy nie musiał łudzić się, że nieistniejące istnieje.

Faceci to picerzy, im chodzi tylko o jedno i wszystko, co robią robią w jednym celu. Każdy z nich jest kominiarzem pierwszej klasy.

 

Po pięciu latach od tamtego zdarzenia Euzebia i Henio spotkali się przypadkiem w sklepie rowerowym. Ona rozglądała się za pedałami, on zaś poszukiwał bidon. Nie miał czym nalewać wody do żelazka.

Ona poznała w nim od razu chama sprzed lat. On jej nie poznał. Może to i lepiej. Euzebia nie była już tę samą dziewczyną, której uszy, on boski Heniek, kiedyś ozdabiał makaronem wszelkiej maści, stąd pewnie ta niepoznaka.

Poderwał ją bez trudu. To znaczy ona nie wymagała od niego nadludzkiego wysiłku. Prawdę powiedziawszy to ona poderwała jego.

Spotykali się długo. Henio się zakochał. A ona?

W końcu wzięli ślub. Musieli stanąć przed ołtarzem. Nie było innej opcji. Temu, któremu oddała siebie, musiała też oddać siebie przed Bogiem.

Żyli długo i szczęśliwie, tylko że ...centymetrów z miesiąca na miesiąc trzeba było kupować coraz więcej.