JustPaste.it

Trup na kanapie

czyli spotkanie z prezenterem PowermedJuż myślałem, że w zakresie handlu nic mnie nie zaskoczy. Ani pozytywnie, ani negatywnie...

czyli spotkanie z prezenterem PowermedJuż myślałem, że w zakresie handlu nic mnie nie zaskoczy. Ani pozytywnie, ani negatywnie...

 

Urodzony i wychowany w rodzinie kupieckiej, w której rodzice, każdy z kuzynów, a wcześniej dziadkowie i pradziadkowie parali się handlem w różnym jego wymiarze, widziałem lub znałem ze słyszenia wiele sposobów zachęcenia klienta do kupna. Przez to być może krytycznie nastawiony do wszelkich akcji promocyjnych, obniżek cen i wyprzedaży dawno stałem się nieczuły na wyuczone teksty sprzedawców wszelkiego rodzaju produktów. Mistrz znieczulenia na wszelkie handlowe sztuczki, zahartowany podczas podróży po bazarach egzotycznych krajów i sklepikach prowadzonych przez cwanych sprzedawców przekazujących sobie z dziada pradziada tajemnice czarowania klienta. Przynajmniej tak o sobie myślałem do ostatniej środy. Dlaczego do środy? O tym po kolei.


Zaczęło się od tego, że trochę z nudów, trochę z ciekawości, a może nawet trochę "dla sportu" zgodziłem sie na prezentację, jak to powiedziała dzwoniąca do mnie marketerka - najnowocześniejszego urządzenia medycznego do użytku domowego. Żadnych szczegółów więcej przez telefon nie dowiedziałem się, tylko tyle, że widzieli je moi znajomi i to oni wytypowali mnie jako osobę, która powinna to tajemnicze urządzenie zobaczyć. Zazwyczaj na takie telefony reaguję na dwa sposoby: albo stanowczo mówię nie, nie, nie, i mam spokój, albo tak słówko po słówku wciągam dzwoniącego w rozmowę, aby pokazać, że gada wyuczone formułki i jest trybikiem w wielkiej sprzedażowej machinie, która chce mi przetrzepać portfel. Tym razem, prawdopodobnie z ciekawości, co to za medyczne urządzenie do użytku domowego przeszła mi ochota na słowną szermierkę z telefonistką, a pojawiła się gonitwa domysłów. Domowy respirator, tomograf, aparat do USG, rentgen, co to może być? Po kilku moich pytaniach, na które otrzymałem mniej lub bardziej wyczerpujące odpowiedzi podsumowałem - przyjeżdżaj droga pani i pokaż mi to wreszcie! No cóż, zdrowie, ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił. Umówiliśmy się na środę.
Nadeszła środa, czyli termin spotkania. Przyjechał zadbany, uśmiechnięty pan w wieku moich rodziców, rzeczowo się przedstawił, wymieniliśmy kilka kurtuazyjnych zdań na temat drogi, pogody, mojego mieszkania i poprosił o kawę. W tle tych czynności myślałem sobie, że pewnie inni odwiedzani w takich chwilach stresują się bojąc się sytuacji, w której będą musieli się bronić przed nachalnym sprzedawcą w swoim domu, a ja sobie spokojnie obserwuję gościa czekając momentu, kiedy zacznie mi sprzedawać, aby ruszyć do kontrataku. Prawie tak jakbym stał z boku i patrzył, jak się kręci film. W czasie, kiedy byłem pochłonięty swoimi myślami prezenter rozpoczął swoją pracę, powiedział o firmie, o historii, przeszedł do chorób, alergia, astma, fakty, przykłady, problemy, rozwiązanie. Wciągnął mnie w swoją opowieść, choć co chwilę przypominałem sobie o swojej gotowości do obrony. Co prawda przypominam sobie, jak kilka razy padło pytanie, czy taki sprzęt przydałby się w domu, albo przydałby się... i tak w zależności od prezentowanej funkcji było nawiązanie do problemu, jaki mógłby być rozwiązywany z pomocą tego urządzenia, ale ani ceny, ani propozycji kupna, ani nic wprost czy jestem zainteresowany. Chyba przez to narastało we mnie napięcie. Czas mijał, jak w dobrym filmie napięcie rosło, aż wreszcie padł trup! Przedstawiciel zakończył swoją prezentację, ukłonił się z zadowoleniem jak solista na scenie przed wielką publicznością, podziękował za mile spędzony czas i ... zaczął się pakować.


Pewnie teraz szanowny czytelniku zapytasz, a gdzie ten trup? Proste. To ja byłem tym trupem! Totalnie zaskoczony, wręcz zszokowany takim obrotem sprawy, siedziałem z szumem w głowie usiłując zatrzymać lawinę myśli. Całe wielopokoleniowe doświadczenie, osobiste przeżycia i wyrobione przeświadczenia legły w gruzach. Podejrzenia, a nawet przyzwyczajenia, że każdy, który chce Ci coś pokazać zawsze będzie to chciał sprzedać okazały się nietrafione. Ze wszystkich pytań, które chciałbym zadać, udało mi się wykrztusić wreszcie jedno - To właściwie po co pan do mnie przyjechał? Na co przedstawiciel lekko zaskoczony odparował również pytaniem - A co Panu powiedziała siostra przez telefon? - Mniej więcej, że zobaczę prezentację domowego urządzenia medycznego - odpowiedziałem. - No właśnie - potwierdził starszy pan nadal wyglądający na zaskoczonego. - Mój zawód to prezenter, a moja praca to najlepiej jak potrafię zaprezentować urządzenie Powermed. Czy oczekiwał Pan czegoś innego? - spytał. - W zasadzie tak - przyznałem, teraz dopiero zrozumiawszy, że ten człowiek nauczył mnie czegoś nowego. Mimo, że było późno, na moją prośbę usiedliśmy jeszcze na moment, bo poczułem, że głupio tak przegapić okazję rozmowy z kimś, kto reprezentuje dawno zapomniane zasady. Rozmawialiśmy o czasach, kiedy gazety relacjonowały to, co działo się wokół ludzi, a nie straszyły i manipulowały, o czasach, kiedy kupcy wyznawali zasadę "klient nasz pan", a jak się coś zepsuło, to się to naprawiało, a nie wyrzucało do kosza.


W rezultacie nie kupiłem, ale poznając zalety tego urządzenia dałem mojemu nowemu znajomemu listę kontaktów do moich różnych przyjaciół, zwłaszcza do tych, którzy mają alergię oraz chorowite dzieci. Do tej pory nie dawałem takich rekomendacji, ale tego wieczoru poczułem, jakbym odnalazł w sobie zagubioną cząstkę. Taką zwyczajną, ludzką chęć pomocy, która rozbiła zniekształcony przez moją biznesową familię marketingowo-handlowy obraz świata.