JustPaste.it

Pan Gwidon - optymista

Trudno w to uwierzyć, ale ten 82-letni mężczyzna, którego poznałam w jego hospicyjnym pokoju, co któreś zdanie zaczynał od stwierdzenia: "Bo ja, proszę pani, to mam szczęście...".

Trudno w to uwierzyć, ale ten 82-letni mężczyzna, którego poznałam w jego hospicyjnym pokoju, co któreś zdanie zaczynał od stwierdzenia: "Bo ja, proszę pani, to mam szczęście...".

 

Trudno w to uwierzyć, ale ten 82-letni mężczyzna, którego poznałam w jego hospicyjnym pokoju, co któreś zdanie zaczynał od stwierdzenia: "Bo ja, proszę pani, to mam szczęście...". Do gdańskiego Hospicjum im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku trafił parę miesięcy temu, we wrześniu 2012 roku. Okazało się, że podłożem częstych złamań, które od kilku lat interpretowano jako rezultat dyskopatii i problemów neurologicznych, jest rozsiany rak gruczołu krokowego.

Pan Gwidon,  inżynier technologii drewna, absolwent warszawskiej SGGW, miał do opowiedzenia bardzo dużo o  swoim życiu w wojennej Warszawie, o doświadczeniach zawodowych, najpierw jako budowniczego, a potem wieloletniego dyrektora starogardzkiej Fabryki Mebli Okrętowych, wreszcie historię pacjenta, u którego przez kilka lat nie umiano wytłumaczyć ustawicznych kłopotów z rozsypującymi się kręgami. Dopiero na początku 2012 roku postawiono prawidłową diagnozę – rak – i stało się jasne, że to on jest przyczyną problemów ortopedycznych. Do Hospicjum Pan Gwidon też zresztą trafił prosto ze szpitala, ze złamaną lewą kością udową. Wcześniej nikt z jego bliskich nie miał kontaktu z podobną placówką. Tylko sąsiadka opowiadała mu dobre rzeczy. I parę miesięcy przed sprowadzeniem się na Kopernika 6 poprosił synową, by go tu po wizycie w Akademii Medycznej podwiozła. Podświadomy rekonesans? Być może. Właśnie była pełnia lata i hospicyjny ogród tętnił życiem, mienił się kolorami i niesamowicie pachniał. – Oczami duszy wyczułem, że będzie mi tu dobrze. Zobaczyłem enklawę piękna, jakby nie z tej ziemi –wspomina. I dodaje – przy moim Peselu, proszę pani, dawno się umiera, a ja miałem plany dożyć do 126 lat. – Dlaczego do 126? – Bo 127 to już trochę za dużo…

Ten pierwszy kontakt zapadł mu głęboko w sercu i kiedy we wrześniu zeszłego roku znowu wylądował w szpitalu, unieruchomiony w łóżku, prawie zupełnie zdany na opiekę otoczenia (od 10 lat cierpi również na chorobę Parkinsona), nie zastanawiał się długo.

Ja to mam szczęście – mówi – trafić w takie niezwykłe miejsce. Jestem wnętrzarzem i czasami schodzę sobie na parter, by możliwie najlepiej ogarnąć wzrokiem ten budynek. Jest wspaniały. Naprawdę czuję się tu jak w domu. I chyba mówi szczerze, bo po przyjęciu do Hospicjum polepszył się zarówno jego stan fizyczny, jak i psychiczny. Czas spędza spokojnie, ale aktywnie, już samodzielnie poruszając się przy pomocy chodzika oraz wdając się w pogawędki z innymi pacjentami, personelem, wolontariuszami i gośćmi. Ma też zwyczaj doglądania swoich towarzyszy na Sali i pilnowania, czy zostali dobrze zaopatrzeni .

W styczniu 2012 roku Pan Gwidon zaproszony został do udziału w kampanii 1-procentowej Fundacji Hospicyjnej. Na plakacie reklamowym siedzi na wózku i podtrzymuje z jednej strony płachtę z napisem „Ta kampania jest zrobiona dla pieniędzy”. Pytam o powody, które skłoniły go do użyczenia wizerunku na potrzeby akcji. Wyraźnie się ożywia – Nie miałem żadnej wątpliwości. Hospicja powinny być uzupełnieniem lecznictwa, powinna być ich kupa. One uruchamiają łańcuch ludzi dobrej woli. Mówi coraz wyraźniej i coraz głośniej – Tu nawet tak zwana fachowość jest mniej ważna, najważniejsze jest serce. Ja jestem wierzący, choć niepraktykujący, ale tutejsze jasełka wspominam z rozrzewnieniem. One mogą się nie podobać, ale one są. Przychodzą dzieci, młodzież i je nam wystawiają. Ja to mam szczęście dodaje. – Hospicja są ostatnim ogniwem, bardzo ważnym...

Rozmowę przerywa nam obiad, jest już kwadrans po pierwszej. Do sali weszli wolontariusze z pierwszym daniem i na stoliku Pana Gwidona stanął talerz z parującym barszczem ukraiński. – Nie, nie, dla mnie mix – Pan Gwidon zwraca uwagę młodej dziewczynie z przypiętą do bluzki plakietką „Lubię pomagać”, najprawdopodobniej praktykantce organizowanego przez Hospicjum kursu dla wolontariuszy medycznych. W sali pojawia się ich więcej, najwyższy czas by się pożegnać.

Następnego dnia w Hospicjum organizowany był Bal karnawałowy dla podopiecznych domowego hospicjum dla dzieci oraz ich rodzeństwa. Na fotelu w hallu, po którym biegali mali powstańcy, średniowieczni rycerze, wróżki i księżniczki, zobaczyłam Pana Gwidona. Pomachał mi ręką, a kiedy podeszłam się przywitać, usłyszałam – najpierw niewyraźnie, a potem już z całą pewnością – bo ja też proszę pani jestem dzieckiem, dzieckiem szczęścia.

 

Źródło: Magda Małkowska