Wrócić tam...
Pamiętam wiejską drogę biegnącą od szosy,
za wierzbami przydrożnymi - pastwiska i łąki,
po drugiej strony drogi domy i obejścia,
za nimi pola uprawne sięgające horyzontu.
Na końcu tej drogi, jeszcze przed zakrętem
mieszkały dwie ciotki - mojej babci siostry,
a jedna była szorstka i budziła mój respekt
a druga łagodna z uśmiechem na ustach.
To były moje pierwsze wakacje bez mamy.
Lękałam się rozległych wiejskich przestrzeni,
więc wabił mnie niewielki ogródek przy domu
z wdzięcznymi malwami, białymi i różowymi.
Dojrzewał tam agrest, była słodka marchewka.
Zostawiona sama sobie, próbowałam pocieszyć
małe strwożone, zdziwione, dziecięce serce
i oswoić się z zastanym porządkiem rzeczy.
Pomagał mi w tym sprytny pies gospodarski,
całkiem nieurodziwy kundel imieniem Mrozik,
co posiadał władzę absolutną nad krowami,
wieczorami zaganiając je z pastwiska do obory.
Powoli oswajałam się z tym nowym światem,
pałaszowałam świeży, biały ser na śniadanie
i chleb wiejski w piecu chlebowym pieczony,
o smaku, którego nie sposób zapomnieć.
Uroda tamtych poranków wprost porażała,
błękitna kopuła nieba jasna i wysoka.
Zieleń wokoło domu przyjazna i świeża,
wśród której ukryła się niewielka ścieżka.
Biegliśmy tą ścieżką razem z moim kuzynem
do pobliskiego lasu na słodkie jagody,
po drodze mijając niewielki strumyczek,
pełen płochliwych rybek w przezroczystej wodzie.
Pokochałam tę przestrzeń, przyrodę i ciszę.
Zachowałam ją w sercu - cenny skarb dzieciństwa,
smak prawdziwego jedzenia, zapach ścierniska.
Jednak bolesne porównanie jak się zgubiliśmy.
Zdjęcia z zasobów Google