JustPaste.it

Miłość i śmierć zakotwiczone w wieczności

                  Wstyd egzystencjalny, wstyd wynikający z faktu istnienia. Istnienia z samej swojej natury kalekiego. Rozłamanie natury człowieka bierze się stąd, że istota niedoskonała pragnie doskonałości, istota grzeszna dąży do świętości, skończona chce nieskończoności.

                 Pragnienia różnią nas od zwierząt. Celem życia większości z nas jest szczęście, ale szczęście jest zawsze uciekającym punktem na horyzoncie. To paradoks, ponieważ pragnienie szczęścia czyni nas nieszczęśliwymi. Ono właśnie sprawia, że ograniczenie istnienia wyłącznie do aspektu biologicznego jest niemożliwe. Norwid pisał: "zawsze zemści się na tobie brak."

                Miłość to akceptacja rzeczywistości takiej, jaką ona jest. To mówienie całemu światu - "tak".

                Pogodzenie się z własną niedoskonałością i absurdem świata jest warunkiem osiągnięcia wewnętrznej harmonii, której potrzebę tak mocno akcentowali stoicy. Ale pogodzenie takie jest niemożliwe, zatem duchowy pokój staje się w ten sposób teoretycznym wyłącznie postulatem.

               Miłość jeszcze bardziej tę sprzeczność potęguje jako siła z "tego", ale i "nie z tego" świata. Sprzeczność tę podkreślali i Petrarca, i Sęp-Szarzyński, który pisał: I nie miłować ciężko i miłować nędzna pociecha. To dlatego waloryzacja tego uczucia jest tak problematyczna. Nie można bowiem z pełnym przekonaniem twierdzić, że miłość jest albo dobra, albo zła. Nie jest ani taka, ani taka. Jest - jakby powiedział Fryderyk Nietzsche - poza dobrem i złem. Nie możemy jej umieszczać w przestrzeni etycznej, jednak na pewno w przestrzeni aksjologicznej.  Że wartością istotną jest, nie może budzić żadnej wątpliwości.

               Bo jak śmierć potężna jest miłość - pisał mądry Kohelet. I jest to faktycznie prawda. Dziwne, jak wiele elementów łączy dwie te siły. Obie posiadają charakter metafizyczny. Obie są siłami rzeczywistościami granicznymi, liniami poza którymi zaczyna się inny wymiar bytu. Zacytujmy piękny fragment książki Krzysztofa Michalskiego Płomień wieczności:

               W obliczu śmierci wszystkie znane dotąd pojęcia, wszystkie słowa tracą sens, przestają być przydatne. Co mogą wtedy pomóc takie pojęcia jak "mniej" czy "więcej"; co tu jest "zepsute"? Śmierć to nie kolejny krok życia, umierając, nie jestem "bardziej" chory; śmierć to krok w przepaść, to radykalne przerwanie ciągłości. Śmierć nie mieści się w tym, co wiem; konfrontacja z nią stawia nas przed ścianą kompletnego niezrozumienia. Przed tajemnicą. A czy miłość nie jest właśnie dlatego "potężna jak śmierć", że i ona - jak śmierć - burzy wszystko, co wydawało się, że rozumiemy, i przerywa nurt dotychczasowego życia?

             Autor czyni punktem wyjścia twórczość Fryderyka Nietzschego, a ściślej rzecz ujmując jego pojęcie wieczności. Zarówno śmierć, jak i miłość są zakotwiczeniem w wieczności. Posłuchajmy:

            Ciało: nasza fizyczna, krucha, nieuchronnie zmienna, nieubłaganie przemijająca obecność jest więc także znakiem? symbolem? wyciągnięciem ręki? do uciekającej słowom i pojęciom tajemnicy, tajemnicy, co kryje się w uśmiechu kochanej osoby, w podszytej przerażeniem nadziei wobec zbliżającego się nieuchronnie końca wszystkiego, co widzę, co czuję, co myślę. Śmierć i miłość odsłaniają zasadniczą nieciągłość naszej cielesnej obecności w świecie: fakt, że w każdym momencie naszego życia wszelkie znaczenie ulega zawieszeniu i (to już Nietzsche) "zegar ludzkiego życia - zegar, co odmierza rytm zdarzeń: wczoraj seminarium, dziś zakupy, jutro podróż - wstrzymuje oddech". W tej przerwie, krótszej od wszelkiej chwili, co da się zmierzyć, w tej rysie, szczelinie, w tym rozdarciu - w tym mgnieniu oka - wszystko, co dotąd było, staje pod znakiem zapytania i zarazem otwiera się szansa na rozpoczęcie wszystkiego od nowa. To właśnie jest "wieczność".

Jan Lechoń - chyba najpiękniej w polskiej poezji - unaocznił  relacje pomiędzy miłością a śmiercią:

 

                                           Jednej oczu się czarnych, drugiej modrych boję

                                           Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.

 

                  Nietrudno zauważyć, że waloryzowane są różnie. Miłość najczęściej postrzegana jest jako siła konstruktywna, ubogacająca człowieka we wszystkich wymiarach jego istnienia; śmierć waloryzowana bywa zwykle negatywnie - nie chcemy i boimy się jej.

                 Max Scheller wyróżnił cztery podstawowe poziomy rozumienia omawianej emocji jako wartości:

                 - poziom wartości hedonistycznych;

                 - poziom wartości biologicznych;

                 - poziom wartości utylitarnych;

                - poziom wartości duchowych.

 

               Miłość jest - jak pisał Karl Jaspers - otwarciem immanencji na transcendencję. Mówiąc językiem religii, jest boską mocą dotykającą człowieka i to często w najmniej spodziewanym momencie, zgodnie z powiedzeniem, że spada jak grom z jasnego nieba.

               Pięknym symbolem związku, jaki łączy miłość ze śmiercią, jest zakończenie historii o Tristanie i Izoldzie. Powój połączył oba sąsiadujące ze sobą groby i nawet kiedy je przecinano, rozerwane części poszukiwały się na nowo i znajdowały siebie zawsze.

               Za życia bohaterów ich odwzajemnione uczucie nie mogło się ziścić. Ta miłość jawi się dzisiaj jako tragiczna, bo była zakazana. Śmierć ów tragiczny węzeł rozcina. Paradoks powyższego faktu polega na tym, że Tristan i Izolda mogą się kochać "legalnie" dopiero po zejściu z tego świata. On był wasalem króla Marka, męża Izoldy; zdradził go więc jako swego pana. Jednakże jego "zdrada" posiada jeszcze jedno oblicze - Marek miał zaufanie do swego krewniaka i poddanego, dlatego powierzył jemu właśnie misję sprowadzenia Izoldy z dalekiego kraju. Na statku doszło do dramatycznej pomyłki i magiczny napój, zamiast Marka, wypił Tristan. Fatalna okoliczność sprawia, że połączona zostaje para, która sobie nie była przeznaczona. Ale czy na pewno? Miłość zakpiła sobie ze społecznych feudalnych relacji międzyludzkich.

              Podobna sytuacja ma miejsce w tragedii Szekspira "Romeo i Julia". Rodowy spór dwóch werońskich familii powoduje, że kochankowie nie mogą "skonsumować" łączącego ich, gorącego uczucia. W średniowiecznej legendzie na drodze miłości stają różnice międzystanowe, w dramacie Szekspira - konflikt.  Również i w tym dziele węzeł sporu rozcina śmierć.

             W powieści Bolesława Prusa pt. "Lalka" prezesowa Zasławska mówi: bywają różne zbrodnie na świecie, ale chyba największą jest zabić miłość. Pojawia się tu wyraźna sugestia, że śmierć może zwyciężyć miłość. Uczucie do Izabeli było dla Wokulskiego drogą wiodącą do samozatracenia, wiodącą ku śmierci. Przy czym w tym przypadku należałoby poszerzyć zakres semantyczny słowa "śmierć". Bohater był "martwy" już w momencie, gdy po raz pierwszy ujrzał Izabelę w teatrze. Ale też po raz pierwszy zaczął naprawdę żyć. Dialektyczny związek życia i śmierci nigdzie w polskiej literaturze nie został lepiej zilustrowany. Czy żyć prawdziwie oznacza zatem podążać ku zatraceniu? To bodaj największy paradoks ludzkiej egzystencji.

             Wokulski potrafił nie wychodzić z domu całymi tygodniami w okresach duszącej rozpaczy. Dojmujące poczucie pustki mocno osłabia wolę życia. A zdarzają się i takie momenty, gdy dalszego funkcjonowania w świecie nie sposób sobie wyobrazić. Świadomość tak bardzo boli! Życie tak bardzo boli!

             Miłość i śmierć to podstawowe siły decydujące o ludzkim życiu. Ta pierwsza potęguje i wzmacnia istnienie. Ta druga natomiast jawi się jako zasadniczy element higieny samej natury.

 

autor - Jan Stasica