JustPaste.it

SZYMON – Śmiechoterapeuta

Mam na imię Szymon, ale mama i dziadkowie nazywają mnie różnie: Ptasiek (kiedy macham rączkami), Wilczek (kiedy gryzę mamę albo babcię) ...

Mam na imię Szymon, ale mama i dziadkowie nazywają mnie różnie: Ptasiek (kiedy macham rączkami), Wilczek (kiedy gryzę mamę albo babcię) ...

 

Mam na imię Szymon, ale mama i dziadkowie nazywają mnie różnie:  Ptasiek (kiedy macham rączkami), Wilczek (kiedy gryzę mamę albo babcię), Kotek (kiedy drapię dziadka), Sówka („co poluje w nocy, a we dnie śpi”), Lwiątko, Tygrysek, Rybka, Kurczaczek i dalej nie pamiętam, bo mama lubi wymyślać dla mnie dużo różnych zabawnych zdrobnień. Czasem
z tego wszystkiego trochę miesza mi się, jakim właściwie jestem zwierzątkiem. Koleżanka mamy, która jest psychologiem, powiedziała jej: „Masz w domu bardzo mądrego nauczyciela życia”. Mama odpowiedziała: „Wiem”. To było o mnie. Więc nie obrażam się tak bardzo, kiedy mama mówi do mnie przy ludziach „Kwiatuszku” lub „Misiu-Ptysiu-Patysiu”, jak do małego dzidziusia. A ja mam już jedenaście lat!

Kiedyś byłem maleńki i utrzymywały mnie przy życiu różne maszyny… Po urodzeniu miałem od razu umrzeć, tak mówili lekarze. Ważyłem mniej niż torebka cukru, nie umiałem nabrać w płuca powietrza, moje serce przestało bić. Ale na OIOM-ie wszystkich zaskoczyłem i jeden pan doktor pukał do mnie do inkubatora i mówił: „z ciebie to jest twardziel”. Byłem
z tego dumny i chciałem pokazać, co jeszcze potrafię. Po tym, jak wyszedłem cało ze śpiączki  (to było bardzo trudne i lekarze kazali mamie pożegnać się ze mną), poradziłem sobie jeszcze z sepsą, zapaleniem płuc, niewydolnością nerek i układu trawiennego… Tak że parę osób
z personelu medycznego zapamiętało mnie od najlepszej strony, jako „znakomity materiał do napisania doktoratu o wszystkich możliwych problemach wcześniaków”. I później, kiedy już wypisano mnie z OIOM-u i dalej dzielnie pokonywałem kolejne choroby w kolejnych szpitalach, ciągle spotykaliśmy z mamą znajomych - a to byłego stażystę, a to pielęgniarkę, kogoś kto mówił: „Przecież to Chodoniuk. Ja go pamiętam. Niezłe rzeczy wyrabiał na tym OIOM-ie”. Byłem trochę sławny. Niektórzy dziwili się, że jeszcze żyję… To akurat brzmiało niezbyt uprzejmie, ale czarny humor jest lepszy od smutku i braku nadziei, prawda?

Kiedy tylko nic mnie nie boli, staram się rozweselić moją mamę. Nie wiem, jak wygląda, kiedy jest smutna ze zmartwienia o moje zdrowie, bo jestem niewidomy. Nie mogę jej opowiadać dowcipów, bo nie potrafię mówić. Ale stosuję śmiechoterapię, to znaczy najpierw ja się śmieję (tak bez powodu, bo jest mi wesoło), a potem moja mama też zaczyna się śmiać do towarzystwa. Nie potrafię chodzić ani samodzielnie jeść. Często boli mnie brzuch i mam ataki padaczki. Prawdę mówiąc, we wszystkim potrzebuję pomocy. Ale wiem, że i tak muszę się opiekować mamą. W końcu jestem mężczyzną…

Od jakiegoś czasu w opiece nad mamą pomaga mi Hospicjum Dziecięce. Oczywiście wszyscy myślą, że to ja jestem pacjentem, ale ja wiem swoje – że już nie muszę się martwić
o mamę. Kiedyś ciągle razem podróżowaliśmy i zwiedzaliśmy szpitale w Trójmieście, Warszawie, Berlinie. Wiem, że mama była tym bardzo zmęczona, bo ciągle musiała komuś tłumaczyć, że moje życie jest ważne i że trzeba o mnie walczyć. Czasem w szpitalu udawała, że jest Chuckiem Norrisem, ale potem zawsze płakała. Teraz w końcu możemy nacieszyć się domem, w którym jest babcia, dziadek i wszyscy mnie kochają. Tu są moje zabawki, gra radio, toczy się zwykłe życie.

Moja pani doktor z Hospicjum ma na imię Kasia. Zawsze się do mnie uśmiecha. Nie widzę tego, ale to czuję, bo uśmiechnięty człowiek wytwarza takie specjalne ciepło. Pani doktor bardzo się martwi, że jestem taki chudy i że nie lubię jeść. Wymyśla sposoby na to, żebym był coraz większy i silniejszy… Teraz mama mnie nosi, ale kiedyś to ja będę nosił mamę. Naprawdę! Pani doktor coś na to wymyśli. A kiedy choruję, zapisuje mi takie leki, żeby można było je podawać w domu, a nie w szpitalu. Przecież każdy woli chorować w domu, i zdrowieć też.

Moja pielęgniarka Wiola jest bardzo fajna i potrafi dużo różnych rzeczy. Kiedy jestem chory, przyjeżdża do mnie, żeby podłączyć mi kroplówkę, przywozi różne urządzenia służące do ratowania mojego życia. Dzięki temu mama nie musi sama ich kupować. I nie muszę jechać do szpitala. Jak dorosnę, to na pewno się z Wiolą ożenię.

Bardzo lubię wolontariuszy, którzy mnie wożą hospicyjnym samochodem na rehabilitację i na różne specjalistyczne badania. Są bardzo silni, i dzięki temu nie muszę ciągle siedzieć w domu, kiedy mama pracuje. Bo moja babcia ma chory kręgosłup i choć jestem taki chudy, to dla niej o wiele za ciężki. A wolontariusze pomagają babci wnosić mnie do samochodu i w ogóle można na nich liczyć. Mają na imię: pan Czesio, pan Leszek i pan Jurek. Babcia mówi, że są dowcipni i przystojni. A ja lubię z nimi po męsku porozmawiać. Chociaż nie umiem mówić, zawsze mnie rozumieją. Chciałbym być kiedyś taki jak oni i też pomagać. No i oczywiście chciałbym też być taki jak mój dziadek. To są moi idole.

Najlepszy jestem w słuchaniu. W głowie mam kolekcję dźwięków. Najmniej lubię ten od odkurzacza. A najbardziej – kiedy mama śpiewa piosenkę, którą dawno temu śpiewał jej pradziadek: „Gdy zarobię dwieście złotych, to zbuduję dom wśród wzgórz”. Mama kiedyś przeczytała w książce o „teorii superstrun”, ale ja i tak od zawsze wiedziałem, że Wszechświat składa się z muzyki. W tej teorii chodzi chyba o to, że dobrze jest być wśród ludzi, którzy brzmią podobnie, dobrze i pięknie. Dobre brzmienie można komuś przekazać. Na przykład przez przytulenie, pogłaskanie po ręce, zadzwonienie do kogoś z pytaniem: „Jak się czujesz? Jak mogę ci pomóc?”. Żeby nikt nie był sam, kiedy coś go boli, żeby chore dziecko nie było smutne. Tak jak w naszym Hospicjum.

Szymon od września 2010 roku jest pacjentem Domowego Hospicjum dla Dzieci im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Jako skrajny wcześniak od urodzenia cierpi na skutki rozległego szkodzenia ośrodkowego układu nerwowego pod postacią encefalopatii niedotlenieniowo-niedokrwiennej, dziecięcego porażenia mózgowego, epilepsji. Z powodu retinopatii V stopnia nie widzi. Cierpi na poważne dolegliwości bólowe ze strony źle funkcjonującego przewodu pokarmowego. Wrodzona wada układu moczowego powodowała u Szymona liczne zakażenia o ciężkim przebiegu. Jego życie wiele razy było zagrożone. Od kiedy jest pod opieką Hospicjum, ani razu nie musiał być hospitalizowany.

 

 

Źródło: Aleksandra Perycz-Szczepańska