JustPaste.it

Stoliczku, nakryj się! - wersja południowopolska

To znana bajka dostosowana do czytelnika śląskiego. Ślązaku! Nie obrażaj się. Hussair też Hanys.

To znana bajka dostosowana do czytelnika śląskiego. Ślązaku! Nie obrażaj się. Hussair też Hanys.

 

Owszem, jestem Hanysem zrodzonym na ziemi rybnickiej. Śląska krew wygotowała we mnie gościnność, życzliwość i ,,szaleństwo bojowe''. Zaś powietrze wielkopolskie uczyniło transfuzję z ironii, patriotyzmu piastowskiego i filozofii nizinnej. Z tak pięknej, polsko-polskiej mieszanki zrodziło się... bezczelne poczucie humoru.
Z takiego poczucia humoru - bajki podobne poniższej...

 

e595e290d1c57f0eb833ec82d09dd3f4.jpg

 

Stoliczku, nakryj się! - wersja południowopolska


     Dawno temu pewien biedny murarz z Bytomia kupił od domokrążcy stolik za swoje ostatnie, ciężko ukradzione pieniądze.
     W suterenie czekało dziewięcioro dzieci (z braku odzieży obwiązanych firanami), żona oraz dwie guwernantki. Wszyscy okropnie wygłodniali, pozbawieni higieny i radości życia. Guwernantki groziły nawet ostatnio, że odejdą, co było o tyle bezczelne i niewdzięczne, że murarz sam je wyciągał za włosy z zatopionego ulewą biedaszybu.
     - Kup pan stolik – zachęcał sprzedawca, który wyglądał jak Nomada owinięty dywanem – a nie pożałujesz...
     - A to?
     - A to co?
     - „A to czemu?” miałem na myśli – zirytował się nieco murarz.
     - Aha. Otóż ty i twoja rodzina nie zaznacie już GŁODU.
     - Jak to? – ożywił się murarz.
     - To... czarodziejski stół – uśmiechnął się tajemniczo Nomada.
     - Eee – zwiotczał murarz z Bytomia. – Co pan sobie kpiny robisz...
     - Słuchaj, poczciwie zaniedbany człowieku. Gdy zbierzesz rodzinę na posiłek, klaśnij sześćdziesiąt cztery razy w ręce, a potem wymów zaklęcie: STOLICZKU, NAKRYJ SIĘ.
     - A wtedy...?
     - Wtedy się nakryje nogami!! – wybuchnął śmiechem domokrążca. – Nie, nie, żart – rzekł szybko, bo murarz wydobył kielnię do bitki. – Tak naprawdę ugnie się, powtarzam: ugnie się ten stół od modrej kapusty, kartofli z fojerki, grzanego wosztu z indyka, krupnioku, karminadli,  no i szałotu, szpyrką sypanego.
     Zszokowany murarz aż ukucnął.
     - Naprawdę? – spytał drżącym głosem.
     - No mówię przecież.
     - To kupuję!! A ile kosztuje, bo...
     - Sześć złotych albo wszystkie halerze, jakie masz.
     - Nie mam halerzy.
     - No to sześć złotych.
     - To wszystko, co mam do końca pięciolecia – wahał się murarz. – Ale dobra tam!! Dla moich dziateczek...
     - ...będzie obiadeczek – dokończył wesoło Nomada. – Oto stół. Nieduży, więc łatwo uniesiesz.
     - Zmieści się mało jedzenia – zauważył przytomnie murarz.
     - Nakrywa się warstwowo.
     - Ale z czego on jest w ogóle? Bo jak z dębu, to solidny, a z wierzby to powinien być tańszy...
     - Człecze, ty naciągasz!
     - No wiem, wiem – mamrotał zmieszany murarz. – To ze szczęścia głupstwa plotę. A czy muszę klaskać sześćdziesiąt cztery razy? To będzie idiotycznie wyglądać. Ja już nie mówię o kolegach z budowy, gdy wpadną w gości na gorzałkę, ale moi bliscy pomyślą, że zwariowałem i jeszcze felczera wezwą.
     - Kiedy zobaczą karminadle, nikogo nie wezwą, tylko zastawią drzwi i okna meblami na miesiąc, by głodni sąsiedzi nie przebili się przez takąż barykadę do stołu. A moc stolika jest wieczna.
     - To cudowne, ale naprawdę sześćdziesiąt cztery razy...
     - Ależ tam! Murarzu! Czy ty się na żartach i kpinach serdecznych nie wyznajesz? Wystarczy klasnąć raz albo wcale. To zaklęcie jest ważne, a nie gimnastyczne popisy. Tylko pamiętaj: czystą polszczyzną. Żadnych niemieckich naleciałości typu „Raus” czy brytyjskiego krzyczenia „Yeah!”. Bo czar popsujesz.
     - Cudownie, cudownie – bełkotał murarz.
     - No idź już, idź do bliskich! Ja też znikam, mam jeszcze do sprzedania wardrobę!
     - Wątrobę??
    - Wardrobę! Szafę, która się wywiesza ubraniami na zaklęcie. No idź już, oni głodują!
    Półprzytomny ze szczęścia murarz pobiegł do domu z czarodziejskim stolikiem.
     - Dziś się najemy!! – zawołał od progu – Wołaj dzieciaki!
    Żona bez słowa podeszła do niego i ze złością wepchnął mu w usta cuchnącą, sfermentowaną gąbkę do mycia naczyń i pleców.
     - No to smacznego! – warknęła gniewnie.
     - Ty dziadu!! – krzyczały guwernantki.
     Tak potraktowany murarz musiał niestety użyć kielni, by go wysłuchano. Z policzków żony i guwernantek lała się krew, ale gdy opowiedział historię z Nomadą, zapanowała zgoda i wesołość – jak zawsze, gdy nadzieja wypiera racjonalizm.
     Do kuchni przyszły też dzieci, które wcześniej, słysząc wrzaski i odgłosy walki, przysypały się dla schronienia węglem.
      Cała rodzina otoczyła stół z nabożną czcią. Murarz jeszcze zwlekał, chrząkając i myśląc przy tym, że jest teraz decydujący i władczy niczym sowiecki oficer zajmujący pruskie miasto. To właściwie powinienem zgwałcić guwernantki – zaśmiał się w duchu.
     - STOLICZKU... NAKRYJ SIĘ!!!
     Zatrzęsła się podłoga w kuchni, odpadł kran i płytki odstrzeliły nad zlewem... co akurat nic wspólnego z magią nie miało, bo w Bytomiu było tąpniecie.
     Ale i stół nakrył się jadłem, aż zatrzeszczał ugięty wierzbowy blat! Rodzinę murarza dopadł wstrząs szczęśliwego rodzaju – acz zaznaczyć trzeba, że wcale taki wstrząs nie szkodzi mózgom mniej niż ten nieszczęsny, rozumiecie; ot, gdy na przykład rozpędzona riksza wpada na oddział żandarmerii i strąca go w głąb studni artezyjskiej, i tak dalej.
     Szczęśliwie wstrząśnięci patrzyli na stolik, który rzeczywiście szczodrze się nakrył. I było tam całe pordzewiałe wiadro z modrą kapustą suchą jak słoma stosowana przez piromanów; kartofle spalone, że jak rodzynki wyglądały; woszty z indyka, tak, szkoda, że żywcem wycięte; krupniok, lecz raczej złożony na bruku przez konie ostatnich śląskich furmanów; karminadle podobne wygotowanym wymionom; szałot ze szpyrką toczony wprawnie przez kleszcze...
     Istna różnorodność szlacheckiej kuchni! Nie myślcie, że zahartowana familia murarza traciła czas na grymasy czy krytykę aromatów! Była to największa uczta w ich suterenowym życiu... I trwa zresztą do dziś, gdyż zaklęcie jest bełkotliwie ponawiane przez tego członka rodziny, który akurat odzyskał przytomność. Pewnie, że nie padają ze smrodu!
     Ze staropolskiego przejedzenia.
     I tylko murarz wymknął się, nim zabarykadowano wyjście. Najedzony, a jednak zły, bardzo zły.
     Tak, Pan Kielnia ściga Nomadę.
     Ciekawe, o co mu chodzi tym razem. O wardrobę, czy jednak o wątrobę...

 

 

___________________________________________________________

 

.

 

Nieśląski Czytelniku, spieszę wyjaśnić, że:
karminadle to kotlety mielone
szałot ze szpyrką - salatka warzywna z boczkiem (szpyrka to boczek)
grzony woszt - grzana kielbasa
modro kapusta - czerwona kapusta
kartofle z fojerki - pieczone ziemniaki
krupnioki - kaszanka.

 

Nie jadłeś? Poważna strata. Nadrobić warto.
Śląskiej dziewczyny uśmiechu nie zaznałeś? To już gańba! Jechać na ziemię śląską. Nadrobić. Jo wiem, o czym tu Wam mówia. ;-)