JustPaste.it

Kryształ z żelaza

Pawle, z myślą o Tobie.

Pawle, z myślą o Tobie.

 

Jesteś mistrzem kompresji, mówiąc z uznaniem półżartobliwym. Trochę poważniej: mistrzem pisania nam przekazów pozbawionych zbędnych akapitów. Te, które zostawiasz, są wystarczająco wymowne. I jak to jest, że przekaz tak skompresowany zostawia wibracje i zadumanie zupełnie już dalekie od skompresowania?...
No tak to jest, gdy Ty piszesz. Bo potrafisz.
Aby oddać Ci za to już bardzo długi mój szacunek, chciałem napisać coś niebanalnego, w trybie teraźniejszym, no i w zgrabnym skompresowaniu. Przyznaję: udało się to tylko w połowie. Mam chyba naturalną potrzebę wyrażenia spraw i odczuć dłuższą treścią, poza tym nie przepadam za czytaniem historii pisanych w trybie teraźniejszym (ale są wyjątki: Ty i Golesz), a pisać tym bardziej.
Zadanie, które sobie postawiłem, trochę mnie więc przerosło.
Ale i tak się cieszę. Z pełnym szacunkiem, Pawle, za Twój styl pisania, za spojrzenie niezależne i odwagę w wyrażaniu poglądów.

 

 

 

0b5f86f9fb245647730a02db25c929e6.jpg

 

Kryształ z żelaza

 

 Dochodzi 23.20. Na biurku SS-Obersturmbannführera Wilhelma Reicherta dzwoni telefon. Oficer odbiera błyskawicznie, jakby czekał tylko na to.
W głosie zwierzchnika, dowódcy pułku SS Totenkopfstandarte, słyszy więcej niż zwykle stanowczości i wyraźne, choć kontrolowane przez formalną szorstkość ożywienie.
- Dzwonię z ratusza – zaznacza na wstępie SS-Standartenführer Otton Jauchmann. Na tym kończy się kwestia informacyjna, bo dowódca od razu przechodzi do rzeczy.: - Nasi koledzy z SA potrzebują wsparcia.
Reichert czeka w milczeniu, którego nauczyła go surowa służba. Nie wnika, czy SA prosi SS o wsparcie, czy też to tylko SS-Standartenführer tak uważa. To nie ma znaczenia, on rwie się do akcji. Spodziewa się jej od kilku godzin, odkąd wiadomość o żydowskim zamachu w Paryżu dotarła do jego gabinetu.
- Niech pan zbierze swój batalion i dołączy do naszych kolegów na Schattenstrasse.
- Tak jest, Standartenführer.
- Pańskim zadaniem jest… - Jauchmann wykłada cele w pięciu zdaniach. W jego głosie nie ma śladu rozterki.
W umyśle Reicherta też nie. Jest młody, ambitny, wpatrzony w Hitlera i zaczytany w Germanii Publiusza Korneliusza Tacyta - co stało możliwe dzięki intensywnym poszukiwaniom zaginionej księgi na osobisty rozkaz Himmlera.
- A jeśli wybuchnie pożar? – pyta SS-Obersturmbannführer.
- Nie szkodzi. Może ich wybuchnąć kilka. Wrogom Rzeszy przeznaczone są stosy.
- Czy dopuścić straż pożarną do…
- Straż pożarna nie przyjedzie – ucina sucho Jauchmann.
- Tak jest.
- Na Schattenstrasse są tylko domy żydowskie. Straż nie przyjedzie. Dzwoniłem już do nich.
- Rozumiem, Standartenführer.
- Jeszcze jedno, Reichert… 
- Tak jest.
- Oni będą próbować różnych sztuczek, by złamać pańskiego ducha.
- Nie złamią go.
- Będą płakać albo grozić, chwytać dzieci na ręce i pokazywać je panu i pańskim ludziom.
- Zawiodą się.
- Będą pokazywać symbole religijne, ale to nie będą symbole naszej religii, tak jak Żydzi nie są
Niemcami. Nie należą do armii Rzeszy. Są wrogami Führera i naszego narodu.
 
Królów wybierają [Germanie] podług urodzenia, wodzów podług męstwa.
 
Adolf Hitler okazał frontowe męstwo i poświęcenie dla Niemiec, uzyskując dwukrotnie Krzyż Żelazny. Nigdy nie uznał kapitulacji kraju.
To jest Wódz Germanii. Dziś on, SS-Obersturmbannführer Wilhelm Reichert zrobi dla niego wszystko, co należy.
- Nie zawaham się, Standartenführer. Nie podziałają na mnie żydowskie relikwie ani płaczący mali Żydzi.
- Bardzo dobrze. Bo żydowskie dziecko jest tą samą trucizną, co dorosły Żyd. Oczekuję, że pokaże pan jasno, że nie ma dla nich miejsca w Niemczech.
- Tak zrobię.
- Powtarzam, Reichert: uwaga na ich sztuczki. Mają diabła za skórą.
- Jeśli zobaczę diabła, zastrzelę go.
- Jest pan bliski dalszych awansów, Obersturmbannführer. My, oficerowie SS nigdy nie dajemy się zaskoczyć. Nigdy i nikomu. Czy to jest jasne?
- Tak jest, Standartenführer, najzupełniej jasne.
-  Przypomnę jeszcze: co jest najwyższym prawem w SS?
- Dyscyplina.
- Doskonale. Dyscyplina. Niech pan pokaże ją swoim ludziom. Dowódca niesie tarczę nie tylko sobie,
ale też swoim żołnierzom. Pan wie, co oznacza powrót bez tarczy. Czyta pan Germanię.
 
Porzucenie tarczy poczytują  [Germanie ] za szczególną hańbę i nie godzi się zniesławionemu uczestniczyć w obrzędach ani w zgromadzeniu; ocalałym w ten sposób z wojny nieraz powróz kończył niesławę.
 
- Czytam, Standartenführer. Wiem, co to oznacza.
- To wszystko. Niech pan się nie ociąga. I niech pan się nie przejmuje przypadkowymi ofiarami. Przypadkowe ofiary zawsze są same sobie winne. Nie trzeba ograniczać ich liczby.
 
*
 
Leon Cheimowitz otwiera pamiętnik i zapisuje:
9 listopada 1938.
Jutro urodziny Rolfa.
Podnosi wzrok i patrzy na zegar. Poprawia:
10 listopada 1938.
Dziś urodziny Rolfa
Odkłada pióro i marszczy brwi. Z ulicy dobiega jakiś hałas. Rumor i krzyki. Brzęk tłuczonego szkła…?
Wstając, rzuca jeszcze okiem na zapisane słowa.
Dziś urodziny Rolfa
Już nigdy nie dopisze nowych.
Cheimowitz otwiera okno i serce zaczyna łomotać mu w piersi. Cała Schattenstrasse pogrążona jest w przemocy. Przemocy, jakiej jeszcze nie widział. Ulicę blokują ciężarówki. Wśród ostrych krzyków biegają ludzie w mundurach i bez mundurów. Mnóstwo ludzi. Nie Żydów.
Kamienie i kolby karabinów uderzają w szyby wystaw sklepowych i okien kamienic. Także tych należących do Cheimowitza. Napastnicy, bojówkarze z SA, zaczynają wdzierać się do mieszkań.
Zaciska ręce na parapecie. A więc jednak doszło i do tego.
Sam mieszka z rodziną w najniższej z czterech posiadanych kamienic, raptem dwupiętrowej. Bojówkarze muszą dojść i do niej. Nie zabiera to wiele czasu. Pod oknami staje oficer w mundurze czarnym jak noc. Podnosi głowę i patrzy na niego ostrym wzrokiem.
- Otwierać! – wrzeszczy.
Cheimowitz przełamuje odrętwienie i odchodzi od okna. Na jego drodze staje żona.
- Co się dzieje, Oskarze? – pyta niespokojnym, ale i smutnym głosem.
Już od dawna nikt nie spodziewa się dobrych wydarzeń.
- Załóż szlafrok…
Schodzi po schodach nie mogąc zebrać myśli. Właściwie czuje, jakby tracił zdolność myślenia, przechodzi na działanie instynktowne. Ale nie chce tego, odpycha, to stan lęku. Musi myśleć!
Otwiera drzwi. Nienawistne twarze. Twarze podpisujące wyroki.
Oficer SS! I czterech żołnierzy w stalowych hełmach, z karabinami. Pod Cheimowitzem uginają się nogi.
Dziś urodziny Rolfa
Oficer robi krok do przodu, ale w jakimś zdeterminowaniu, bez przemyślenia, Cheimowitz mówi:
- Jest noc, mój Rolf śpi. Ma cztery la…
Uderzenie kolbą w twarz jest tak błyskawiczne, że kamienicznik najpierw czuje oszołomienie, potem ból, a z przyczyny tego stanu zdaje sobie sprawę dopiero wtedy, gdy z wysiłkiem rusza za intruzami, którzy już są w połowie schodów na piętro.
Bo SS-Obersturmbannführer Wilhelm Reichert, który wkracza do piątego domu z kolei, ma już swój sztywny, skuteczny schemat działania:
- żadnego tam pukania – walenie w drzwi. Jeśli człowiek nawet nie śpi, to o tej porze jest i tak na wpół wyłączony. Gwałtowny hałas budzi strach i tłumi odruch oporu. Omówiona kwestia na zebraniach SS.
- dalej: przy zwlekaniu z otwieraniem drzwi wyważyć, a pierwszego domownika żydowskiego spoliczkować. Jeśli drzwi otworzy, pchnąć silnie, zaś gdy wypowie do oficera zuchwałe słowo – uderzyć kolbą w głowę.
- potem szybki bieg na piętra, do sypialni. Na dole i w połowie schodów po strażniku.
- Żydów spędzić w jedno miejsce, nie pozwolić się ubrać – im mniej godności, tym mniej woli oporu. Duma rodzi wojownika, upokorzenie łamie mu nogi.
- żądać złota, pieniędzy, kosztowności – wyciągać groźbą i torturami. Bo każdy Żyd je ma. A mało który bez bicia odda. W każdym razie nie wszystko.
- i dopiero po takim zarekwirowaniu można stłuc pierwszy talerz w domu żydowskim. Bo Ordnung muβ sein. Porządek i dyscyplina – podstawowe siły SS. Po zbiciu pierwszego talerza stłuc wszystko: naczynia, szyby w oknach, serwisy wszelkie, wazy, czary. Wszystko.
- zniszczyć kryształ żydowski, zmłócić w okruch klęski.
- w razie protestu dotkliwie pobić domowników.
Przypadkowe ofiary zawsze są same sobie winne.
Rodzina kamienicznika zostaje spędzona schodami w dół bardzo szybko – to raptem dwoje dorosłych i mały, przestraszony chłopczyk. Mała, czteroletnia wesz żydowska, o oczach bezrozumnych, gdzieś tam na dnie kryjących jad podstępny…
- Raus! – Reichert czuje gniew w piersi.
W kuchni staje troje domowników, oficer SS z wyciągniętym pistoletem i dwóch strażników, młodych dwudziestolatków, z wymierzonymi karabinami czekają rozkazu do przeszukania.
SS-Obersturmbannführer mierzy pewną ręką do spoconego Cheimowitza. Tak, Żyd jest wystraszony, ale jednak nie tak, jak poprzedni. Nie jest przerażony, czegoś brak jeszcze pod jego małymi okularkami szalbierza. A i to marszczenie brwi, jakby w potępieniu, dezaprobacie…
- Złoto – cedzi Reichert.
Esesmani patrzą na kamienicznika posępnie, złowrogo. Są w transie, przejście do bicia i demolowania zabierze im sekundę. Bardzo rwą się do tego, ich żądza linczu i rabunku aż wisi w powietrzu.
- Nazywam się Leon Cheimowitz… - zaczyna nerwowo kamienicznik.
- Nazywasz się ŻYD – przerywa z odrazą oficer. – Wszyscy nazywacie się Żydami. Żydowskimi gównami. Nie przysługuje wam nic więcej, wy pijawki przyssane do ziemi niemieckiej!
Cheimowitz zagryza wargi. Ogląda się na bliskich. Żona wygląda na martwą. Jej twarz nie ma życia. Ale pięści zaciskają się do zsinienia, które dusi mu serce.
Kiedy przenosi wzrok na syna, jest jeszcze gorzej. Czteroletni Rolf, blady, z rozchylonymi ustami, z błyszczącymi oczami, patrzy na esesmanów. Cheimowitz nigdy jeszcze nie widział u swego dziecka tak wielkich oczu. Czuje, że w środku zaczyna się chwiać, walić, ale przecież nie może...
- Złoto! – krzyczy Reichert. Wyczuwa, że coś pójdzie inaczej, niż poprzednio, to wyzwala więcej adrenaliny i każe sprowokować szybsze rozstrzygnięcie.
Cheimowitz kręci głową.
- Nie mam złota – mówi.
Zdecydowanie zbyt spokojnym głosem. Trochę drżącym, ale zupełnie pozbawionym pokory i błagalności.
To niedopuszczalne.
Reichert na moment, krótki moment, przekłada broń do lewej dłoni i prawą wymierza potężny policzek. Okulary Cheimowitza spadają, ale oficer nie depcze ich. Porządek. Kolejność.
Wszystko ma swoją kolej. Niszczenie szkła żydowskiego także.
- Jeśli natychmiast nie oddasz złota i pieniędzy, żydowski pomiocie, zniszczę ci cały dom i zabiorę syna do obozu w Dachau. Ty tu zostaniesz, w spalonym domu, z trupem żony.
Zapada milczenie. Esesmani trzymają karabiny bez drgnięcia, tylko z rzadka zerkają na dowódcę, nieomal bez przerwy gniotą wzrokiem Cheimowitza.
Który nagle traci nerwy. Robi coś niewyobrażalnego. Rzuca się w tył i biegnie do swego gabinetu.
Reichert traci tylko dwie sekundy. Zaczyna sadzić susami za kamienicznikiem.
Pozostali zamierają. Strażnicy oglądają się za dowódcą, lecz zostają na miejscu, trzymając na lufach skamieniałą kobietę i jej dziecko.
Cheimowitz dopada sekretarzyka, wyszarpuje szufladę chaotycznie, nieporadnie.
- On ma pistolet! – krzyczy Reichert. Staje w progu gabinetu i strzela do mężczyzny.
Chybia, Cheimowitz wyciąga coś szybkim ruchem spod sterty listów.
Jego żona i syn patrzą na ich obu, na ofiarę i jej kata, ponieważ sekretarzyk jest na linii korytarza i widać go z kuchni, gdy drzwi są pootwierane. Rolf stoi nieruchomo. Tylko z bliska można by dostrzec, że jego mała główka drga nieznacznie. Jego matka porusza ustami, jej oczy zaczynają łzawić.
Cheimowitz odwraca się z jakąś dziwną pasją w twarzy, jakby znów ubyło w niej lęku, a przybyło złości, determinacji. Ręka esesmana wyciąga się i sztywnieje, przypomina długi kij. Z kija wychodzi czarna lufa Walthera. To nowy pistolet, jeszcze z niego nikogo nie zastrzelił.
Ale i Cheimowitz wyciąga ramię jak kij. Przed twarz zaskoczonego oficera.
Obaj stoją naprzeciw siebie sztywno, z twarzami zniekształconymi napięciem i determinacją.
Tyle ze w dłoni Żyda nie ma broni. Jest w niej mały przedmiot.
Reichert patrzy na ten przedmiot intensywnie. Jest zaskoczony.
W domu panuje cisza. Czworo ludzi w kuchni i dwóch żołnierzy, którzy zaalarmowani strzałem zbiegli ze schodów, w takim samym oszołomieniu przypatrują się konfrontacji, której się nie spodziewali.
Czas staje w miejscu.
Mały chłopczyk przygląda się scenie, której nigdy nie zapomni.
Żyd i esesman mierzą do siebie. Ich ręce są jak ze stali.
Acz ręka Reicherta tylko przez chwilę. Nagle zaczyna drzeć.
Żołnierze patrzą to na dowódcę, to na siebie.
Palec SS-Obersturmbannführera napiera na cyngiel, ale strzał nie pada. Brakuje raptem milimetra.
Tylko że lufa Walthera też już drży.
Twarz Cheimowitza jest ściągnięta grymasem wyrzutu zmieszanego z rozpaczą. Jego oczy wwiercają się w esesmana.
Który walczy ze sobą.
Wyraźnie zaskoczony.
Nieprzygotowany.
I nagle jego ramię powoli opada. Bardzo powoli, ciężko. Drżąca dłoń chowa pistolet do kabury.
A potem szklane, zrezygnowane, ale i dziwnie błyszczące oczy dowódcy ostatni raz wracają do właściciela domu.
Esesmani są wstrząśnięci tym, co widzą.
SS-Obersturmbannführer Wilhelm Reichert salutuje Żydowi!...
Po czym odwraca się, opuszcza głowę i wychodzi zmęczonym krokiem. Bojówka SS opuszcza dom Cheimowitzów.
Na całej Schattenstrasse jest to jedyny dom, w którym nie pękł ani jeden kawałek szkła.
Leon Cheimowitz przytula żonę i syna, który kończy właśnie cztery lata.
Wie, że w tej nocy skończyło się stare życie, a nowe będzie zupełnie inne.
Zamyka pamiętnik na zawsze, ponieważ każda jego strona umarła. Czytanie martwej przeszłości boli, a spisywanie kolejnych dni też będzie tylko boleć. Już nigdy nie otworzy pamiętnika.
Przez chwilę patrzy na mały przedmiot, który ocalił jego rodzinę i jej mienie.
Przedmiot, który zaskoczył i rozbroił oficera SS, pogromcę Żydów.
Krzyż Żelazny. Za męstwo frontowe na wojnie, dla niemieckiej ojczyzny.
Krzyż Żelazny.
 
10 listopada 1938.
Dziś urodziny Rolfa
 
*
*
*
 
Część danych została zmieniona, ponieważ uznałem, że ścisłość historyczna nie jest nieodzowna dla przekazu. Niewątpliwie jest też łatwiej fabularyzować historie, w które wplata się fikcyjne postacie, co pozwala sterować ich światopoglądem i emocjonalnością.  Na przykład tylko moim wymysłem jest Obersturmbannführer Wilhelm Reichert i jego ,,schemat działania''. Można jednak domyślać się, że każdy oficer SS, mimo wytycznych ze strony przełożonych, stosował własne ,,skuteczne metody''.
Opowiadanie oparłem na prawdziwych przejściach żydowskiej rodziny Oskara Gonperta (zaprezentowanych przez telewizję BBC), którą w Noc Kryształową ocalił Krzyż Żelazny.
Cytaty z ,,Germanii’’ (De origine te situ Germanorum’’) Publiusza Korneliusza Tacyta (tłum. T. Płóciennik)