Jeremiada o katarze
Stolica piekła, podstępny Tartar,
gwałci wrażliwość, sposępnia ego,
przerażający program – negacja
i upodlenie organu mego.
Zdycha kompresja, dołuje zapaść,
na szańcu życia pełna obsuwa,
czai się hydra – dezaktywacja,
deszczy depresja, dręczy szaruga !
W środku sypialni spuszczone story,
kurczy się w kącie bystrość i gracja,
martyrologia targa trzewiami
i pluje jadem czarna frustracja.
Gaśnie mój silnik, zalewa świece
i ciała godność sączy się ciurkiem,
wlecze się period nieprzynależny
- bo pacjent starym, zmokniętym burkiem.
Pełzną paskudy, znikły radości.
Cieknący nieżyt w czas się zestraja,
ból monotonnie łupie mnie w czerep
i flegmą pluje wirusów zgraja …
Królewski bachor, potomek kata
wypływa śliski niczym meduza,
zachmurza życie, uśmierca wiarę,
pozbawia gardło głosu Carusa…
Bezczelna horda tapla mnie w błocie,
godność i honor grzęzną w kałuży,
rozum flaczeje już od tygodnia,
twarz ma karnację bagna po burzy !
Język wyschnięty jak martwa trawka,
stolica piekła, nowy Awatar,
obnaży organ ekshibicjonizm
i kłąb ligniny…
dopadł mnie KATAR !!!
Obrazki z zasobów google
© Janusz D.