Budzi się człowiek rano i niby wszystko jest tak jak powinno, a jednak coś jest nie tak.
W środku tak jakoś pusto, oczy pieką, a myśli krążą wokół minionej nocy. W świadomości rodzi się pytanie - po co nadszedł ten dzień? Przecież noc i senne życie było o wiele ciekawsze.
Czasami człowiek chciałby schować się gdzieś głęboko tylko dlatego, żeby nie wpaść w otchłań, która go wciąga tak powolutku, bezkarnie i odważnie.
Gdzieś w środku rozsądek walczy z resztą ciała i umysłu, i powoli przegrywa. Myśli zamiast biegnąć do przodu, zatrzymują się jak na pustyni i nie wiedzą, który obrać kierunek.
Oczy produkują wodospady łez i nagle świat przestaje być kolorowy. Za oknem szaro, w środku szaro, i w głowie myśli również szare, stopniowo przybierają czarne barwy.
Zastanawia się człowiek – co jest nie tak? Dlaczego nagle wszystko zaczyna się walić i tak dokładnie, tak precyzyjnie budowane zamienia się w życiowy gruz, który swoimi wielkimi odpadami ciągnie gdzieś w tę otchłań, czarną, bolesną i bez dna.
Usłyszany śmiech budzi odrazę, a radosna mina innej osoby skłania do osądzenia tegoż człowieka, jako chorego na umyśle.
Optymizm innych jest największym wrogiem, a pesymizm odrazą.
W środku coś boli, tylko co?
Czy ta wyciągnięta dłoń, jest ratunkiem, czy chce popchnąć głębiej?
Czy wołać o pomoc i… narazić się na ośmieszenie, czy skulić się w sobie, aby mniej bolało spadanie.