JustPaste.it

"Ekspert" prawdę ci powie

Lansowanie spiskowej teorii dziejów przez PiS, walczące o detronizację PO, która boryka się z wewnętrznymi problemami, przybiera na sile. Do kolejnego boju wyruszył Macierewicz.

Lansowanie spiskowej teorii dziejów przez PiS, walczące o detronizację PO, która boryka się z wewnętrznymi problemami, przybiera na sile. Do kolejnego boju wyruszył Macierewicz.

 

Jak donoszą mendia publiczne, Antoni Macierewicz ruszył w "trasę koncertową" ze swoim "zespołem ekspertów", którzy - niezależnie od zbadanych i potwierdzonych faktów (m.in. badań fizyko - chemicznych oraz zapisów tzw. czarnych skrzynek) - dowodzą, że na pokładzie prezydenckiego TU-154M miały miejsce dwa wybuchy, które rozerwały samolot i pasażerów na strzępy. Podczas spektakli z udziałem licznej publiczności, reprezentującej tzw. lud smoleński, "eksperci" owi wywodzą, że maszyna w ogóle nie zawadziła o żadne drzewo, a rozpadła się w powietrzu na wysokości 36 metrów na skutek eksplozji. Co miało wybuchnąć w tupolewie i skąd materiał wybuchowy tam się znalazł, ani dlaczego nie wykrył go BOR oraz nie odnotowały wybuchów rejestratory - tym "eksperci Macierewicza" nie zajmują się.
Kim są ludzie występujący publicznie jako "eksperci Macierewicza"? W publikacji z 26 lutego br. Gazeta Wyborcza przybliża sylwetki międzynarodowei grupki "uczonych", których opiniami posługuje się Antoni Macierewicz. Okazuje się otóż, że żaden z "ekspertów", tytułowanych nieodmiennie profesorami (co w polskim rozumieniu oznacza osobę uhonorowaną tym tytułem naukowym przez państwo), nie posiada takiego tytułu, a tylko jeden spośród nich zajmuje stanowisko profesorskie na mało znaczącej uczelni w USA, nie mieszczących się w żadnych rankingach. Gdzie, notabene, profesorem - podobnie jak w polskich liceach - tytułuje się każdego wykładowcę i która to uczelnia w rzeczywistości reprezentuje poziom naukowy podobny do polskich szkół pomaturalnych, przynajmniej tych z czasów "komuny". Ponadto, żaden z "profesorów" nie zajmował się nigdy katastrofami lotniczymi i nie ma w tym zakresie żadnego doświadczenia.
Okazuje się więc, że owe sensacyjne wieści o rzekomym zamachu na prezydenta Kaczyńskiego opierają się na opiniach ludzi, którzy nie dysponują fachową wiedzą z dziedziny, w której się wypowiadają, nie są żadnymi autorytetami, nie mają odpowiednich kwalifikacji ani "legitymacji" do autorytatywnego wydawania tych opinii. Autor artykułu ujawnia to i rzeczowo argumentuje przedstawiając faktyczne zajęcia owych "ekspertów" oraz ich pozycje naukowe i zawodowe. Nie wypowiada się natomiast na temat motywacji tych panów, a wyraża jedynie zdziwienie wobec ich odwagi i determinacji.


Mimo, że autor artykułu stroni od politycznych ocen postępowania grona "profesorów" Macierewicza, jest oczywistym, że cała "operacja zamach" to element politycznej nagonki PiS na znienawidzoną ekipę rządzącą z PO. W istocie bowiem ani Macierewiczowi, ani całemu "ruchowi smoleńskiemu" nie chodzi bynajmniej o żadną prawdę, która jest banalna i oczywista dla każdego normalnie myślącego człowieka, a wyraża się lapidarnym stwierdzeniem, że próba lądowania wielkim i cieżkim samolotem we mgle, w której nic nie widać, musi skończyć się katastrofą.

"Lud smoleński", będący bazą polityczną PiS i osobiście Macierewicza nie przyjmują do wiadomości tej prawdy, ponieważ ich rzeczywistym celem jest nakarmienie swojej nienawiści do wszystkiego i wszystkich, których obciążają winą za swoje życiowe nieudacznictwo, porażki, żale i frustracje. Agresja to najprostszy sposób kompensacji kompleksów, a przejawianie jej wobec przeciwników politycznych i religijnych to elementarz nauk społecznych. "Ruch smoleński" to klasyczny objaw takiej agresji, skierowanej przeciwko konkurencji politycznej i "bezbożnikom", czyli wszystkim tym, którzy mają inne ideały niż biedni frustraci, zakompleksieni nieudacznicy, kołtuństwo i bigoteria.


Pomimo pozorniej "nieprzystawalności" owego składu społecznego "ludu smoleńskiego" do "profesorskiego" grona "ekspertów" Macierewicza, "eksperci" ci w istocie też cierpią na pewien dysonas pomiędzy wyobrażeniami o własnej wartości, a zajmowaną faktycznie pozycją - wszyscy oni są emigrantami, którzy w ojczyźnie nie zrobili kariery naukowej, a i za granicą ich osiągnięcia są bardzo "umiarkowane". Dobrym przykładem może być choćby najgłośniejszy (fizycznie) z "ekspertów" - Wiesław Binienda, przedstawiany przez Macierewicza jako "ekspert z NASA", który w rzeczywistości zatrudniony jest przez mało znaczący University of Akron (nieklasyfikowany w ogóle w rankingu amerykańskich szkół wyższych) - uczelnię stanową stanu Ohio, założoną przez Kościół Uniwersalistyczny, a utrzymywaną przez ośrodek badawczy polimerów znanej firmy oponiarskiej Goodyear.  Toteż właśnie polimerami zajmuje się faktycznie "profesor" Binienda, którego nie ma bynajmniej w żadnym wykazie ekspertów NASA, a jego nazwisko wiąże z agencją kosmiczną USA tylko fakt, że ośrodek Goodyeara wykonywał kiedyś dla NASA jakieś prace badawcze nad polimerami.
Bardzo podobnie jest z pozostałymi trzema zagranicznymi "ekspertami" Macierewicza - Kazimierzem Nowaczykiem, Wacławem Berczyńskim i Gregory Szuladzińskim. Nowaczyk, zatrudniony w Szkole Medycznej Uniwersytetu Maryland w Baltimore, jest adiunktem w Centrum Spektroskopii Fluorescencyjnej, gdzie pracuje jako technik od obsługi aparatury i administrator sieci komputerowej.   Nic więc dziwnego, że nie ma własnych publikacji z dziedziny fotoluminescencji, nigdy też nie zetknął się z lotnictwem, mechaniką, aerodynamiką.
Szuladziński, który dowodzi, że w kadłubie i w skrzydle tupolewa doszło do eksplozji dynamitu (!!), w ogóle nie jest obecnie żadnym naukowcem, ma niewielką firmę w Sydney, a pracując naukowo w USA, zajmował się symulacjami komputerowymi wpływu trzęsień ziemi na konstrukcje elektrowni jądrowych.
Jedyny ekspert Macierewicza, który miał cokolwiek współnego z lotnictwem, to dr inż. Wacław Berczyński, pracownik koncernu Boeinga, zajmujący się materiałami kompozytowymi używanymi do konstrukcji skrzydeł samolotów, łopat śmigłowców itp.  Pomijając już fakt, że skrzydła TU-154M nie są wykonane z kompozytów, dr Berczyński nigdy fizycznie nie zetknął się z materiałami użytymi do budowy tupolewa, nie był w Smoleńsku, nie miał dostępu do wraku samolotu ani żadnych wyników badań części wraku. Swoje opinie wydaje więc na podstawie teoretycznych rozważań i wiedzy ogólnej.

"Maszyna smoleńska" ruszyła i toczy się po torach jak słynna lokomotyywa z wiersza Tuwima. I podobnie jak w wierszu bucha z niej wiele pary, tyle że para ta idzie głównie w gwizdek.