JustPaste.it

Jeszcze raz o wyklętych

Napisałem przed rokiem artykuł o żołnierzach wyklętych, pokazując sprawę w większym niż czarno-białym zestawie kolorów. Muszę jednak wrócić do tematu.

Napisałem przed rokiem artykuł o żołnierzach wyklętych, pokazując sprawę w większym niż czarno-białym zestawie kolorów. Muszę jednak wrócić do tematu.

 

Przeczytałem wczoraj pewien artykuł o "wyklętych", świetny, uczciwy i napisałem komentarz. Komentarz jak komentarz, może się podobać, albo nie, zależnie od światopoglądu, ale odpowiedź na ów komentarz osoby, którą „znam” od zawsze, od kiedy pojawiłem się tutaj, zwalił mnie z nóg. Po prostu, poczułem się źle, poczułem bezsilność…, pustkę i ból głowy od walenia o mur. M.in. napisał:

„Biało czerwona opaska "robiła za patriotyzm"?
Człowieku, nic Ci takie zestawienie kolorów nie
mówi?
Pora umierać”
.

Ta biało-czerwona opaska to cytat z mojego komentarza, ale o tym za chwilę.

Chciałem mu „opowiedzieć” pewną historię, niestety nie znam nazwisk, bo ci, którzy je znali nie chcieli ich zdradzić, ale historia jest autentyczna.deadec5d781fa0b1c8c026b7e16606ca.jpg

Wiem to z kilku źródeł i wiem też, że identycznych historii jest tysiące. Tak więc poniżej ją opiszę.

Wieś w okolicy Dęblina. Żyje sobie rodzina, ojciec, matka i trzech synów. Nie mają niczego, matka łapie się czego tylko może, ojciec robi w czworakach, najemnie rzecz jasna. Ciężko mają i nawet w tej biednej wsi uznawani są za biedaków. Chłopcy dorastają i hardzi są. Silni i dumni. Nie podoba im się, że ich ojciec musi pracować u „ziemskiego”, bo choć inni też pracują, to przynajmniej krowę i świnię mają. Szybko stali się postrachem wioski. Nikt im nie podskoczył, zbuntowani, zaczepliwi, bez zażenowania wpadali do sąsiadów po „pożyczkę”, żeby do gospody… Ludzie ich się bali, i przyszli Niemcy.

Nie zaglądali tam szczególnie, więc życie toczyło się dalej tak, jak przed wojną, dopóki nie zabrakło okupantom jedzenia. Objeżdżali wioski i kupowali od chłopów co się dało. Chłopaki coraz trudniej mieli „pożyczać” na gospodę, a i ludzie przy Niemcach jakby mniej się ich bali. Wiedzieli, że mają bata, gdyby coś.

Niemcy, jeżdżąc po wioskach, zaczęli namawiać ludzi do pracy w Rzeszy. Tysiącami ludzie zgłaszali się na ochotnika. Bracia postanowili jechać. Oprócz jednego – najmłodszego. Obietnica wiktu i ciepłego spania nie przemówiły do niego. On sobie poradzi, tym bardziej, że mniej gęb do wykarmienia przez sąsiadów, więc łatwiej… już nie pożyczać, tylko po prostu brać, bo „łaski nie robisz – musisz pomóc głodnemu”, a i dorobić coś zawsze się da. I tak wojna… się przeżyło. Dołączył jeden ze starszych braci wróciwszy z „niewoli”, drugi nie wrócił, wyjechał do miasta i więcej o nim nie słyszeli. Ale i ten starszy, słuchał się młodego, bo praktykę ma – partyzant przecież.

Kiedy nadchodzili Ruscy, ludzie zaczęli mieć nadzieję. Bali się, doskonale znają przecież opowieści o wspólnych żonach komunistów, o bolszewikach mordercach, ale też czytali pojawiające się nie wiedzieć skąd ulotki. O reformie rolnej, o uwłaszczeniu, o końcu niewolnictwa, pracy dla dziedziców i „panów”, itd. Ludzie chodzili na pola i już oczami wyobraźni obrabiali swoje przyszłe pola.

Ale naszemu bohaterowi nie wszystko pasowało. Nigdy w życiu nic nie robił. Nie przywykł do roboty, a ojciec już stary i chory. Co z tego, że reforma rolna? Kto niby będzie… robił? Jak? A w tym samym czasie wieść niosła, że partyzantka się robi, przeciw Ruskim i przeciw nowym władzom. Rozpytał się gdzie trzeba i postanowił. Nie, nie, do partyzantki absolutnie. Jemu nikt rozkazywał nie będzie. W gospodzie namówił paru chłopaków i… poszli. Matce kazał uszyć biało-czerwoną opaskę na ramię, zabrał z szafy ojcowy mundur, jeszcze z grubo sprzed wojny i poszli. Pozostali chłopcy w wiatrówkach, bo mundurów nie mieli. I z biało-czerwonymi, na ramieniu.

Zbójowali dzielnie po okolicach, łupiąc sąsiadów i mieszkańców okolicznych wsi. Fajnie było, zimno im niestraszne w pobudowanych (i zastałych) ziemiankach i pozabieranych od okolicznych, kożuchach, głodu nie zaznali a i dziewczyny…, niech by która nie dała. Ale przyszło wojsko.

Polskie. Paru ludzi, bo i okolica „marna”. Rozlokowali się u mieszkańców, administrację i „władzę” zakładali. Pilnowali jak urzędnicy ziemię chłopom rozdawali. Ludzie ich szybko „przyjęli”, bo z frontu, w Berlinie byli i wojnę wygrali. Dla nich przecież. I ziemię „przynieśli” i obietnicę (jak się później okazało płonną, bo PGR-y, ale wtedy nikt o tym nie wiedział), że będą robić tylko na swoim. Znów przestali się bać „leśnych bandytów”. A chłopcom coraz trudniej było… zabierać, co swoje. Trzeba było coś zrobić.

I wpadł nasz bohater „partyzant” na pomysł. „na „patriotyczny” pomysł. Trzeba rozwalić komucha, bo to zdrajca i czerwony i wspólne żony mają. A wśród żołnierzy we wsi był podporucznik. Młody chłopak, frontowiec. Dołączył gdzieś na szlaku i poszedł „z Berlingiem” aż do Berlina. Po powrocie poznał dziewczynę, ożenił się i został wysłany na placówkę. Zabrał żonę i „urzędowali” we wsi. Pewnej nocy, wpadli do chałupy „chłopaki”, zerwali z łóżka i zastrzelili. Zdrajcę! Czerwonego! Komucha! Jego żona zaczęła krzyczeć nieludzkim głosem. Głośnym głosem. Stanowczo za głośnym, żeby to wytrzymać, więc też dostała kulę w łeb – żeby się wreszcie zamknęła.

Ten żołnierzyk miał 21 lat. A jego żona 19 i była w ósmym miesiącu ciąży.

We wsi zawrzało. Kapitan, przełożony młodziutkiego podporucznika nie mógł zrozumieć – wezwał „wsparcie”. Dwa dni późnie, po kilkugodzinnej zaledwie akcji „partyzanci” przestali istnieć. Część z nich aresztowano, cześć, w tym naszego głównego bohatera, nie zdołano wziąć żywcem – zginął.

Dziś, ten leśny bandyta i jego kompani jawią się, mocą decyzji naszego prezydenta „Żołnierzami Wyklętymi”. Ten chłopiec, który przez wiele setek kilometrów kulom, pociskom czołgowym i bagnetom niemieckim się nie kłaniał, jest hańbą, polskiego narodu. Plamą na mesjanistycznej księdze polskiego patriotyzmu.

Musimy więc oddawać cześć wyklętym legendom, jak choćby „Spokojnemu”, Żbikowi”, czy „Ince”, razem z psychicznie chorym „Ogniem”, łupiącym co się rusza „Łupaszką” i leśnymi, wiejskimi nierobami, jak wyżej opisany bohater.

Marzyłem kiedyś o wolnej Polsce. I „robiłem ją” jak umiałem. Ale nigdy nie myślałem, że odkłamywanie historii będzie oznaczało inne, „poprawne” jej zakłamywanie. Tego nie daruję żadnej władzy i apeluję…: wyleczcie się z czarno-białego daltonizmu.