JustPaste.it

Jak były z byłym

Nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego wszechmocny i doskonały Bóg, który wszystko ma i niczego nie musi, miałby tworzyć cokolwiek, w tym także człowieka.

Nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego wszechmocny i doskonały Bóg, który wszystko ma i niczego nie musi, miałby tworzyć cokolwiek, w tym także człowieka.

 

Bywając na Eiobia.pl od niedawna wyważam czasami otwarte drzwi "odkrywając" to, co inni już dawno przeczytali, skomentowali i zapomnieli. Na ogół przechodzę nad tym do porządku dziennego, czasami jednak trafi się coś, co w jakiś sposób porusza mnie i domaga się odpowiedzi. Zazwyczaj w formie komentarza. Ostatnio jednak "odkryłem", opublikowany w połowie listpada ub. roku, artykuł bozonika pt. "Wyznania byłego ateisty", którego nie sposób skomentować w krótkiej notce pod tekstem. Stąd też poniższy artykuł.

Autor "Wyznań" deklaruje się jako były ateista, a obecnie tzw. poszukujący. Niestety, jest to tylko kokieteria, swoisty chwyt "marketingowy" mający wzmocnić siłę perswazji jego artykułu. W gruncie rzeczy bozonik, bijąc się rzekomo z myślami, nie zadaje bowiem ani jednego ciosu jako ateista, a przytacza wyłącznie argumenty na rzecz światopoglądu teistycznego. Są to w dodatku argumenty iluzoryczne, bardzo wątpliwej wartości, mniej więcej na poziomie katechetycznym, choć poprzez obszerność dywagacji autor nadaje im pozory naukowości..

Swój dziarski marsz od ateizmu do wiary wyjaśnia bozonik tym, że jako ateista miał marną wiedzę, a obecnie jakoby przejrzał na oczy i posiada już wiedzę znacznie większą, co prowadzi go do porzucenia ateizmu na rzecz uznania Boga jako "stwórcy wszechrzeczy". Dziwne to trochę, gdyż to racjonaliści powołują się zwykle na wiedzę, podczas gdy idealiści posiłkują się samą wiarą. Tym bardziej więc szkoda, że autor nie użył tej nowej wiedzy przy pisaniu artykułu, który wprawdzie jest objętościowo imponujący, ale argumentacyjnie nie wykracza poza tradycyjne i banalne stwierdzenia jak to, że przecież świat nie mógł powstać z niczego itp.

Dla bozonika ateizm to taki stan umysłu, w którym wydaje się człowiekowi, że wszystko wie, a skoro zaczyna w swoją wiedzę wątpić, to znaczy, że odchodzi od ateizmu. Przyznam szczerze, że z tak karkołomną definicją i pojmowaniem ateizmu jeszcze dotąd się nie spotkałem. To wierzący, z założenia, wiedzą jak powstał świat, bo wyjaśnia to im ich Pismo Święte, ateiści zaś przyznają, że mnóstwa rzeczy nie wiedzą, ale usiłują ich dociec poprzez mozolny rozwój nauki i badania.

U bozonika proces ten przebiega dokładnie odwrotnie. Otóż, "poznając zagadnienia o istocie materii oraz najbardziej skomplikowanym wytworze wszechświata, czyli naszej świadomości - pisze bozonik - nie mogę uwierzyć, że WSZYSTKO i my również, jesteśmy tylko sumą przypadków zrodzoną przez martwą cząstkę tysiące razy mniejszą od atomu. Po co martwej materii nasze ludzkie emocje?"

Bozonik nie może co prawda uwierzyć w siłę przypadku, ale wie za to, że najbardziej skomplikowanym wytworem Wszechświata jest ludzka świadomość. Ciekawe na jakiej podstawie tak twierdzi? Pomijając już fakt, że jako cywilizacja nie mamy pojęcia o tym, co dzieje się w sąsiednim układzie gwiezdno - planetranym i jakie rodzaje świadomości mogą występować w innych galaktykach, warto skonstatować fakt, że przy pomocy owego "najbardziej skomplikowanego wytworu Wszechświata", czyli świadomości, nie jesteśmy w stanie strawić kawałka bułki, natomiast nasza wątroba, wytwór rzekomo mało skomplikowany w porównaniu do świadomości, radzi sobie z takim zadaniem, jak trawienie, bez problemu. Podobnie ryzykownych stwierdzeń jest w artykule bozonika bez liku.

Kontynuując kwestię przypadkowości we Wszechświecie bozonik dziwi się jak ewolucja mogła przypadkowo stworzyć człowieka skoro "wszechświat przez kilkanaście miliardów lat doskonale funkcjonował bez nas i nie jesteśmy mu do niczego potrzebni"."Więc, po co my tu jesteśmy, w jakim celu? Dlaczego powstaliśmy?" - zapytuje dramatycznie bozonik.

Ano właśnie: dlaczego i po co jesteśmy? To najważniejsze pytania z punktu widzenia człowieka. Tyle tylko, że ich adresatami nie są i nie mogą być ani ateiści ani materia, gdyż ta, z założenia, nie ma żadnych celów i możliwości objaśnienia człowiekowi czegokolwiek. To pytania do wierzących, bo to według nich człowiek został stworzony celowo, rozmyślnie i przez istotę iteligentną, mającą wszelkie możliwości, w tym możliwość kontaktu z człowiekiem.

To na wierzących spoczywa obowiązek udzielenia odpowiedzi na pytanie: po co Bóg miałby tworzyć cokolwiek, w tym słabego człowieka, skazanego z góry na ból, cierpienia i śmierć? Odpowiedź w rodzaju: tego nie wiemy, nie załatwia bynajmniej sprawy, bo jeśli nie mamy choćby sensownej hipotezy na ten temat, to jakie mamy podstawy aby twierdzić, że w ogóle istnieje jakiś stwórca? Pozostaje tylko "pobożne życzenie", czyli - używając języka psychologii - myślenie życzeniowe.

Obszerne dywagacje autora na temat astrofizyki oraz mechaniki kwantowej, jakkolwiek momentami nie pozbawione racjonalnego jądra, można śmiało pominąć, gdyż ich wartość naukowa, a zatem i argumentacyjna nie przekracza zdolności pociągnięcia wozu drabiniastego przez pasikonika. Dla zajęcia stanowiska idealistycznego czy ateistycznego jest zresztą znakomicie obojętne czy ciemna materia i jej grawitacja pokonają "ucieczkę galaktyk" i skoncentrują całą materię Wszechświata w jednym punkcie czy - przeciwnie - Wszechświat rozdymać się będzie w nieskończoność, gwiazdy wypalą paliwo, czarne dziury wyparują, a pusta przestrzeń wystygnie do zera absolutnego. Ludzkość tak czy owak tego nie doczeka, więc choć jest to ciekawe zagadnienie, nie ma absolutnie żadnego znaczenia, podobnie jak teoria strun, a nawet fetowane niedawno odkrycie tzw. bozonu Higsa.

Zatrzymajmy się może jedynie przy pytaniu bozonika: "Dlaczego bóg pozwala na zło?" i zobaczmy co na to autor: "Odpowiedzi nie ma, bo może to jest źle postawione pytanie, a błąd wynika być może z błędnej definicji istoty boga. Brak interwencji boga, nie jest dowodem na jego nieistnienie lub na jego obojętność. W układzie tak skomplikowanym jakim jest życie miliardów świadomości na Ziemi, zmiana jednego najmniejszego elementu skutkowałby potrzebą zmiany następnych, te z kolei wytworzyłyby potrzebę kolejnych zmian w ilości coraz większej i większej. Po niedługim czasie potrzeba zmian urosła by do miliardów na sekundę, bo jedno jest zależne od drugiego i wszystko wpływa na wszystko bezpośrednio i pośrednio. Gdyby bóg ciągle interweniował, nie widzę szans by znalazło się miejsce na wolną wolę jednostki w tak sterowanym mechanizmie."

Jednym słowem, według bozonika, Bóg nie wyrobiłby się z interwencjami, gdyby chciał reagować na zło, albo musiałby pozbawić ludzi tzw. wolnej woli, czyli zrobić z nas zaprogramowane z góry roboty. Świetne wyjaśnienie, tyle że infantylne i nielogiczne. Po pierwsze, Bóg jako wszechmocny i doskonały projektant i twórca, nie może nie wiedzieć jak zachowa się - co powie i co zrobi jego własny "produkt", a więc tzw. wolna wola, to koncepcja ułomna i niemożliwa do zrealizowania z powodu wewnętrznej sprzeczności logicznej. Po drugie, myśl, że Bóg może nie potrafić nad czymś zapanować, przeczy samej istocie wszechmocnego Boga i wydaje się być wytworem wyobraźni na miarę zgoła dziecięcą.

Jest jeszcze kwestia, która w artykule bozonika nie pada wprost, ale przewija się przezeń, choć w nieco zagmatwanej formie. Chodzi o to, co wielu ludzi formułuje jako "niemożliwość ogarnięcia Boga ludzkim rozumem" i budowane na tej formule prawo do unikania wszelkich odpowiedzi na kłopotliwe pytania. Otóż, formuła ta jest kompletnie bezwartościowa argumentacyjnie, gdyż w wyniku jej użycia pojawia się natychmiast pytanie: po co Bóg miałby wyposażać człowieka w rozum, który nie jest w stanie Go zrozumieć? Jaki mógłby być cel takiej "zabawy w chowanego" niemożliwej do rozstrzygnięcia? Kaprys boski czy złośliwość?

Jest żelazną zasadą logiki, że nie wolno objaśniać rzeczy niezrozumiałej inną rzeczą niezrozumiałą, bo takie objaśnienie niczego nie wyjaśnia. Tymczasem zawzięci teiści bardzo często usiłują stosować "chwyt" polegający na tym, że opisują jakieś niezrozumiałe zdarzenie lub zjawisko i domagają się jego wyjaśnienia na gruncie "ateistycznej" nauki, a gdy okazuje się to niemożliwe, natychmiast zapisują to na swoje konto jako argument za istnieniem Boga. Jest to oczywiste nadużycie, gdyż fakt, że nauka czegoś nie wie, nie oznacza wcale działania "boskiej siły sprawczej".

Bardzo wiele procesów i zjawisk, niegdyś dla człowieka niezrozumiałych i przypisywanych rozmaitym bogom, zostało z czasem przez naukę zbadanych i rozpoznanych, łącznie ze skomplikowanymi mechanizmami fizjologicznymi, pozwalającymi "wyłączać" człowieka (płuco-serce) i przywracać go z powrotem do życia. Jeśli nadal czegoś nie wiemy (a jest tego sporo, oj sporo), nie znaczy to wcale, że maczał w tym palce Bóg, a tylko to, że – jak dotąd – nie udało się tego zbadać i rozpoznać.

Na zakończenie swoich obszernych rozważań "były ateista" zadaje podchwytliwe pytanie:

"Czy naukowiec WIERZY, że jego miłość jest czymś więcej niż tylko procesem biochemicznym w jego Mózgu?"

Przede wszystkim, drogi bozoniku, naukowiec nie wierzy, a wie (lub nie wie). Według badań przeprowadzonych w roku 1995 przez amerykański magazyn "The People", ponad 80 procent laureatów Nagrody Nobla deklaruje się jako ateiści, a wśród laureatów z dziedziny nauk przyrodniczych (fizyków, chemików, astronomów, biologów) odsetek ten wynosi blisko 95 proc. Poza tym nie wiadomo w co naprawdę wierzy owa zdecydowana mniejszość noblistów; czy w osobowego Boga, jakiego forsuje chrześcijaństwo, czy może w bliżej nieokreśloną siłę sprawczą, nazywaną dla wygody Bogiem.

Zaś co do twojego pytania, to nie wywołuje ono u naukowca żadnego dylematu, gdyż biochemiczna natura procesów myślowych jest znana od dawna i naukowiec wie obecnie już nie tylko "że", ale również i "gdzie" konkretnie w mózgu "mieści" się miłość. Nie deprecjonuje to bynajmniej miłości jako cudownego uczucia, podobnie ja brutalne uderzenia w klawisze fortepianu nie kwestionują piękna muzyki. Za czasów Jezusa z Nazaretu większość ludzi wierzyła, że piorunami rzuca Zeus. Czy ludzie ci byli sobie w stanie wyobrazić, że owo "rzucanie piorunami" oraz miłość, o którą pytasz, że oba te zjawiska mają dokładnie tę samą naturę fizyczną, a jest nią przepływ prądu elektrycznego, tyle że na różną skalę i w różnych środowiskach?

Tego rewolucyjnego odkrycia nie dokonała jednak żadna wiara ani religia, a nauka. Podobnie zresztą jak wszystkich innych odkryć i osiągnięć cywilizacyjnych człowieka.

Wiara w Boga to bardzo miła rzecz, pozwalająca spać spokojnie ze świadomością posiadania przepustki do wieczności. Osobliwie w Polsce wiara to również rzecz bardzo praktyczna, zapewniająca obecność w tzw. mainstreamie, czyli głównym nurcie i korzystanie z praw większości. Jeśli więc ktoś deklaruje się w naszym kraju jako ateista, musi mieć świadomość, że decyduje się na rozmaite ograniczenia i utrudnienia, czasami wręcz przymus, a zazwyczaj nieprzychylne komentarze i niesprawiedliwe oceny. Wiem coś o tym, bo do piętnastego roku życia byłem posłusznym katolikiem i dobrze pamiętam swoją drogę do ateizmu oraz liczne "wyboje" na tej drodze.

W moim przekonaniu bozonik nigdy ateistą nie był, a całe jego "wyznanie" to mistyfikacja ukazująca jedynie słuszną drogę, prowadzącą do "nawrócenia". I taki jest też - moim zdaniem - cel owej publikacji.