JustPaste.it

Małżeński horror. Part 2.

Dedykuję Panom.

Dedykuję Panom.

 

- Jezusie Nazarenski! Matko Boska! Łaskiś pełna!- jakoś tak właśnie miała, że w chwilach totalnego przerażenia przychodziły jej na myśl wyłącznie święte  przekleństwa, w dodatku te zasłyszane we wczesnym dzieciństwie od babci .

- Całe szczęście, że nie od dziadka…- szczęście, bo całkowicie tego nie kontrolowała. Zaskoczona pamiętała tylko te.

            - Chryste na niebiesiech…

Talerz wypadł jej z reki i głucho uderzył o ławę. Odwróciła się instynktownie i zamknęła oczy.. Bardzo dziecinne zachowanie, ale tego też nie kontrolowała. Zaciskała powieki mocno, jakby w taki sposób można było zatrzeć widok zarejestrowany w mózgu. Niestety nie działało. Uspokoiła trochę bicie serca, zaczerpnęła głęboki oddech  opuściła ręce kurczowo zaciśnięte na uszach. A to już była kompletna bzdura, bo to, co zobaczyła, nie wydaje żadnych dźwięków- nigdy. Do niej jednak krzyczało. Wydzierało się na wysokich rejestrach, których ludzkie ucho nie słyszy, ale psie tak i pękają szklanki. Pod zaciśniętymi powiekami nadal był i pulsował zgodnie z narastającym bólem głowy. Przysiadła na dywanie i  znów ujęła głowę w zatłuszczone dłonie.

 Jej mąż, jej ojciec, jej dziadek,  w zasadzie wszyscy znani jej mężczyźni lubili jadać tłusto. Dziadkowi, jak tłuszcz nie kapał po brodzie, twierdził, że „jakieś to jałowe, dzisiaj.”  Najlepsza była karkówka w panierce smażona na smalcu. Jeśli chciała zobaczyć szczęśliwego faceta, jak z odsapnięciem prostuje nogi  i błogim uśmiechem odstawia talerz gładząc się po brzuchu- serwowała karkówkę panierowaną zwykłą bułką. Próbowała przepis urozmaicać, ale okazało się daremne. Płatki kukurydziane zastały przyjęte dłubaniem widelcem i odsuwaniem na skraj talerza, suszone pomidory wzgardzone, a korniszon skomentowany:” Co tu to jakieś…” Dlatego przestała eksperymentować, a jeśli chciała być absolutnie pewna efektu- dodawała zimne piwo.

 Teraz kotlet wsączał smalec w perski dywan. Posiedziała sobie kilka minut, nawet otworzyła oczy, ale pulsowanie w skroniach nie ustawało.

- No tak… I na to mi przyszło. Trzydzieści lat. Święta Adelajdo Andegaweńska, trzydzieści lat…

Byli małżeństwem lat trzydzieści i już samo to było zdumiewające, bo w młodości uznano by ją za feministkę o bardzo postępowych poglądach. Oczywiście jej małżeństwo nazwać by można wojną trzydziestoletnią, nie mniej krwawą i żmudną  niż ta historyczna, ale przecież wciąż trwało…Do dziś. Do tego właśnie momentu, w którym zobaczyła koło fotela- TO.

- Święty Wawrzyńcu…

Cios był okrutny, bo już dawno żyła sobie w pewności. Tej jednej, wywalczonej i potwierdzonej przysięgami na Pański Krzyż, że nigdy, przenigdy nie zrobi TEGO. Świat rozpadł się na małe kawałeczki, a w zasadzie na jeden tłusty kawałek karkówki na dywanie w salonie.

- Święty Janie Nepomucenie i Antoni Padewski… Kamuflował się przez trzydzieści lat? O Święty Bedo Czcigodny! Czy to możliwe? Taka naiwna byłam? Taka żałosna? No nie… Może mi się zdawało. Może to cos innego tam leży…

Teraz złapała się tej jednej absurdalnej nadziei.

            - No nie… Wariatka jestem, to przecież niemożliwe. Pewnie mi się przywidziało albo tam leży cos innego…

Długo walczyła z sobą na tej podłodze, bo z jednej strony bardzo chciała, by obraz zarejestrowany w chwili grozy, okazał się zwidą, a z drugiej panicznie bała się potwierdzenia upadku jej świata, jej systemu wartości, jej małżeństwa i  życia. Zebrała się jednak z podłogi, ominęła o dziwo niepotłuczony talerz i mięso rozpaćkane w dywan i zerknęła znów za fotel.

Nadal tam leżała. Smutna i samotna męska skarpetka.