Do wszystkiego?
Gdzieś tam się kłócą zażarcie,
padają epitety i brak sensu jest
i nie wiadomo płakać czy się śmiać,
a ja sobie po cichu wzdycham:
ach ten błogosławiony dystans.
Gdzieś tam płoną z miłości,
żeby później sobie do oczu skakać
i nieustannie żale wylewać,
a ja z satysfakcją zauważam:
cudownie mieć ten swój dystans.
Gdzieś tam za kołnierz nie wylewają,
lub uparcie kopiują żurnale mód,
lub zawistnie patrzą na house i na car,
a mnie to nie rusza, bo przecież mam
swój niezawodny, błogosławiony dystans.
I to, że zamiast wiosny
śnieg w oczy sypie i pod nogami
zdradliwy lód niczym tafla szkła,
to nic, przecież mam jak podpórkę
swój, psiakrew, ten jak mu tam... dystans?
Obrazek z zasobów google