JustPaste.it

Tresowanie katolika

Ford oferował kiedyś auta w każdym kolorze, pod warunkiem, że będzie to czarny. W Polsce dziecko ma prawo do własnego światopoglądu, pod warunkiem że będzie to katolicyzm.

Ford oferował kiedyś auta w każdym kolorze, pod warunkiem, że będzie to czarny. W Polsce dziecko ma prawo do własnego światopoglądu, pod warunkiem że będzie to katolicyzm.

 

Statystyczne dziecko statystycznego Polaka-katolika jest już od niemowlęctwa deformowane umysłowo poprzez tresurę, jakiej nie powstydziliby się nawet wybitni artyści cyrkowi. Niebawem po urodzeniu dokonuje się na bezbronnym dziecku przemocy polewając mu główkę zimną wodą i - nie pytając go o zdanie - wcielając je w szeregi wyznawców katolicyzmu. Następnie, kiedy tylko zacznie ono komunikować się otoczeniem, podejmuje się tresurę - każe się składać rączki, kreślić w powietrzu tajemnicze znaki, klękać na kolanka przed obrazkami i powtarzać niezrozumiałe dla dziecka słowa - zaklęcia. Zanim dziecko owo zacznie cokolwiek rozumieć z otaczającej go rzeczywistości, wbija mu się do główki system pojęć i znaków, a także gestów i zachowań, które w rezultacie wywołują u dziecka odruchy warunkowe, jak u słynnego psa Pawłowa. Wprowadza się do świata dziecka fikcyjne postaci, jak "bozia", której musi ono oddawać cześć i która jest uniwersalnym instrumentem do tresury w rękach rodziców. Za pomocą tego instrumentu wymusza się na dziecku wszelkie czynności i postawy strasząc, iż "bozia" pogniewa się lub przeciwnie - nagrodzi za uległość.

Niezdolne więc jeszcze zupełnie do myślenia abstrakcyjnego dziecko umie już bardzo dobrze składać rączki, żegnać się, klękać i klepać niezrozumiałe paciorki oraz operować takimi pojęciami jak bozia, pacierz, modlitwa i pochodne z tego leksykalnego "skarbczyka". Kiedy więc owo dziecko zaczyna wreszcie coś "kumać" ma już gotowy obraz świata i nie musi dociekać co, jak i po co. W następnej kolejności dowie się niechybnie na lekcji religii w przedszkolu, a potem w szkole o raju, Adamie i Ewie, grzechu pierworodnym, arce Noego oraz wszystkiego pozostałego, co niezbędne jest do objaśnienia rzeczywistości. W rezultacie, wchodząc w wiek dojrzewania, polskie dziecko jest niemal całkowicie pozbawione własnego, krytycznego spojrzenia na świat, a podporządkowane jedynie słusznej jego wizji, zarządzanej przez rodziców i Kościół Katolicki.

 

Nic więc dziwnego, że uzyskując pełnoletność nie przyjdzie mu nawet do głowy, że owa "bozia" to tylko hipoteza, a wszystko, co z nią związane to wyobrażenia, gdyż nikt nigdy żadnej "bozi" nie widział, nie słyszał ani w żaden inny sposób nie stwierdził wiarygodnie jej istnienia.

Dorosły już człowiek, po kilkunastoletniej katolickiej tresurze, nie jest więc w stanie wychylić się poza klapki umysłowe, które mu zafundowano u zarania życia i zreflektować się, że Bóg, życie wieczne itp. to, owszem, bardzo pociągająca, atrakcyjna idea, jednak będąca wynikiem myślenia życzeniowego, marzeń człowieka, które skutecznie tłumią lęk przed śmiercią i nicością.

Że w rzeczywistości, w której żyjemy, nic nie jest wieczne, nawet gwiazdy i cały Kosmos, że na żadne "niebo" nie ma po prostu miejsca w pustej, zimnej przestrzeni, i że nawet zjawiska niematerialne jak np. magnetyzm czy promieniowanie też są ograniczone w czasie i przestrzeni. Wyśniony i utęskniony "raj" oraz wieczność musiałyby w sensie dosłownym być nie z tego Wszechświata, a przecież o istnieniu jakiegoś innego nic nie wiadomo.

Dla „poprawnie” ukształtowanego czyli wytresowanego i ułożonego katolika Bóg to jakby realna istota, obecna w jego świadomości i otoczeniu "od zawsze", w dzieciństwie jako "bozia", a następnie jako Bóg-ojciec, stwórca wszystkiego i najwyższy sędzia. Przeświadczenie to jest tak głęboko zakodowane w mózgu przeciętnego katolika, że nawet bezsporne osiągnięcia nauki, negujące niemal w całości sens i wiarygodność przekazów biblijnych, na których opiera się religia katolicka oraz detronizujące po kolei wszystkie cuda-niewidy, służące za dowody działania "sił nadprzyrodzonych", nie są w stanie zbić z tropu takiego osobnika i wywołać u niego proces myślowy weryfikujący wbite mu do głowy aksjomaty i dogmaty.

A jeśli nawet przez niewielką chwilę błyśnie mu czasem jakaś heretycka myśl, to ów katolicki "software", którym został sformatowany i zaprogramowany, natychmiast kasuje wszelkie wątpliwości i rozterki przywracając "porządek" i przeświadczenie, że normą jest niewątpliwie teologiczny obraz świata, a wszelkie odmienne poglądy herezją i barbarzyństwem, bądź – w najlepszym razie - głupotą.

Stąd też właśnie bierze się taki niewstrzymany speed oraz zasoby energetyczne, jakie prezentują na różnych forach niektórzy dyskutanci, zaangażowani czynnie po stronie klerykalno-katolickiej. Ja nawet wierzę, że część z nich kieruje się dobrymi intencjami mając poczucie misji do spełnienia. Bieda cała w tym, że także oni dotknięci są przypadłością, która ogranicza im pole widzenia i nie pozwala wyjść poza horyzont własnej, uformowanej trwale i niezmiennie umysłowości człowieka zaprogramowanego na jedną "melodię".

Obecnie, w teokratycznym niemal państwie polskim, do Kościoła dołączyły też inne instytucje "zarządzające" człowiekiem, jak np. wojsko czy policja, gdzie obrzędy religijne są już w porządku niemal wszystkich uroczystości i gdzie wykonuje się je po prostu na rozkaz.

Trzeba ogromnej wyobraźni oraz niezwykłego hartu ducha i siły woli aby przeciwstawić się temu zniewoleniu światopoglądowemu i podjąć walkę o faktyczną wolność słowa i sumienia, zapisane w polskiej ustawie zasadniczej.

Do walki takiej większość populacji nie ma po prostu kwalifikacji intelektualnych i charakterologicznych, jest z góry skazana na powielanie tego schematu z pokolenia na pokolenie.

Tym bardziej, że w sprawie wychowania dzieci niemały zamęt wprowadza konformistyczna i kunktatorska w wielu kwestiach Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, która już w sprzecznym wewnętrznie art.48 o brzmieniu: "Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania" tworzy karkołomną, paradoksalną konstrukcję logiczną czyniąc ten przepis czysto retorycznym i niewykonalnym.

Jak bowiem pogodzić wpajanie dziecku własnych przekonań religijnych zapewniając mu jednocześnie wolność wyznania i prawo do przekonań odmiennych? A skąd niby owo dziecko ma brać te odmienne przekonania, skoro od niemowlęctwa wbija mu się do głowy tylko jeden model świata, a za wszelki opór w tej materii grozi kara najwyższa, czyli "szlaban" na komputer i gry?

Pod tym względem moje pokolenie miało o niebo lepiej, bo za odmowę pójścia w niedzielę do kościoła dostawałem tylko pasem w dupę, ale pieczenie tyłka po kwadransie przechodziło i dalej miałem już święty spokój, aż do następnej niedzieli :)

Obłudni konstruktorzy polskiej Konstytucji z 1997 r. nie poprzestali bynajmniej na hipokryzji artykułu 48, ale kontynuowali ten sposób myślenia również w art. 53 pisząc:

1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii.

2. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Wolność religii obejmuje także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują.

3. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Przepis art. 48 ust. 1 stosuje się odpowiednio.

4. Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób.

Przeczytawszy ten kolejny fragment ustawy zasadniczej, która jak chyba żadna inna – w demokratycznym świecie - poświęca tyle miejsca religii, chciałoby się ponownie zapytać:

- W jaki sposób można zapewnić dziecku, gwarantowaną w art.48 oraz w pkt.1 art.53, "wolność sumienia i religii", skoro jednocześnie rodzice mają prawo lepić dziecko jak glinę na swoją modłę, izolując je od wszelkich konkurencyjnych poglądów i przekonań?

- Jak w warunkach szkolnych, gdzie presja psychologiczna, biorąca się z "praw stada", tłamsi wszelkie odmienności światopoglądowe, a religia - przedmiot zajmujący się hipotezami i  wyobrażeniami - jest traktowana jak obowiązująca norma społeczna, można uniknąć naruszania tejże wolności sumienia, w tym również prawa do wolności od wszelkich religii?

Mnie, osobiście, te nielogiczne i kunktatorskie konstrukcje konstytucyjne przypominają słynne niegdyś rozporządzenie peerelowskiego ministra przemysłu spożywczego, który w latach 80. w dobie kryzysu zaopatrzeniowego, spowodowanego zachodnimi sankcjami handlowymi wobec Polski, jako "kary" dla polskich władz za wprowadzenie stanu wojennego, zarządził aby "producenci wyrobów czekoladowych ograniczyli udział kakao w wyrobach, podnosząc jednocześnie jakość tychże wyrobów". Która to jakość, jak powszechnie wiadomo, zależy głównie od … ilości kakao w czekoladzie. J

Podobnie jest z religią w polskiej Konstytucji, która np. w pkt.1 art.25 stanowi, że

"Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione", ale już w pkt.4 stwierdza: "Stosunki między Rzecząpospolitą Polską a Kościołem katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy."

Jakaż więc jest to równoprawność, skoro katolicy i ich organizacja mają zabezpieczone wszelkie przywileje i interesy ustawowo oraz w drodze umowy międzynarodowej, a tacy np. wyznawcy Kościoła Latającego Potwora Spaghetti muszą pokornie czekać na werdykt Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji czy urzędnicy uznają ich wiarę za godną legalizacji i urzędowej pieczątki, czy za fiksum dyrdum i każą im "spadać na drzewo"?

Z kolei z pkt.2 art.25 w brzmieniu: "Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym" wojujący katolicy czytają tylko drugą część zdania złożonego, interpretując je w dodatku jako prawo do stopniowego opanowywania całej przestrzeni publicznej - stawiania kapliczek i wieszania krzyży gdzie tylko się da.

W tym przypadku jest to również wynikiem zgniłego, konformistycznego sformułowania, które brzmi sprzecznie, bo jak można zapewnić bezstronność władzy, obwieszając urząd, w którym ta władza pracuje i decyduje, symbolami religijnymi, nie pozostawiającymi wątpliwości kto tu naprawdę rządzi?

Niestety, nikt z luminarzy nauk prawniczych nie ośmielił się dotąd wyprowadzić opacznych interpretatorów prawa konstytucyjnego z błędu i wyjaśnić, że swoboda wyrażania własnych przekonań światopoglądowych w życiu publicznym, nie oznacza uprawnienia do zawłaszczania przestrzeni publicznej i naruszania tym samym identycznego prawa innych osób. Publiczne wyrażanie przekonań to możliwość organizowania publicznych uroczystości religijnych – nabożeństw, mszy, procesji, pielgrzymek itp. W życiu powszednim obowiązuje natomiast art.5 kodeksu cywilnego, który mówi o obowiązku przestrzegania zasad współżycia społecznego, czyli m.in. poszanowaniu przekonań i praw innych ludzi, z czym zawłaszczanie przestrzeni publicznej przez jedną grupę wyznaniową, nawet bardzo liczną, jest rażąco sprzeczne.

Tak, oto, z kwestii wychowania (a właściwie tresowania) dzieci w duchu katolicyzmu przeszedłem niechcący do „wychowywania” przez bigoterię katolicką reszty społeczeństwa polskiego, które – zdaniem sfanatyzowanych „obrońców” religii powinno się im podporządkować.

Ale czemuż się dziwić – czym skorupka za młodu nasiąknie …. Ponieważ sami zostaliśmy wytresowani, będziemy „jak Bóg przykazał” tresować następne pokolenia!