JustPaste.it

Cud w telewizji

Za czasów tzw. komuny, państwowa telewizja szerzyła oświatę. Obecnie szerzy wiarę w imaginacje i cuda.

Za czasów tzw. komuny, państwowa telewizja szerzyła oświatę. Obecnie szerzy wiarę w imaginacje i cuda.

 

W piątek (tzw. wielki), 29 marca 2013 r. w II programie TVP w audycji "Pytanie na śniadanie", prowadzący z dużym entuzjazmem i zaangażowaniem przeprowadzili wywiad z brytyjskim lekarzem- neurochirurgiem, nazwiskiem - bodajże - Henderson, który - jak to sformułowano: "przekroczył granicę śmierci", w wyniku czego z ateisty stał się człowiekiem głęboko wierzącym w Boga, a swoje doznania i drogę do wiary opisał w książce pt. "Dowód".

Jeśli chodzi o rzeczowe informacje, to z wywiadu można było dowiedzieć się, że Henderson - czując się wcześniej zupełnie zdrowym - zachorował nagle, a lekarze zdiagnozowali jego przypadek jako bakteryjne zapalenie opon mózgowych. Postęp choroby był niezwykle gwałtowny, a szczep bakterii, który go zaatakował, niezwykle agresywny, toteż w pewnym momencie jego mózg - jak określił to w wywiadzie sam Henderson - został "całkowicie zniszczony", co - oczywiście - oznaczało praktycznie śmierć.

W pierwszej chwili "śmierci" - jak opisał to Henderson - było mu bardzo nieprzyjemnie, bo znalazł się w jakiejś ciemnej ograniczonej przestrzeni, a zewsząd dochodziło głuche dudnienie. Tę część swojej "drogi do Boga" zidentyfikował angielski lekarz jako "czyściec". Po pewnym jednak czasie ciemnośc rozwiała się i ukazał mu się sielski obraz wspaniałego błękitu, po którym żeglował na skrzydle motyla, a lotem kierował anioł w postaci pięknej dziewczyny. W tym momencie Henderson zrozumiał, że jest pod opieką Boga, który w swej istocie jest nieskończoną miłością. Tak - mniej więcej - opisał widzom polskiej telewizji swoje przeżycia brytyjski neurochirurg, który doznał "cudownego" uzdrowienia i nawrócenia zarazem.

Co prawda w trakcie rozmowy okazało się, że z tym określeniem lekarza, jako ateisty, prowadzący audycję mocno przesadzili, bo przed zachorowaniem Henderson tylko "rzadko chodził do kościoła", co do ateizmu ma się tak, jak okazjonalne spożywanie alkoholu do abstynencji, ale biorąc pod uwagę konwencję i poziom intelektualny całej "telewizji śniadaniowej" - można im to wybaczyć. Istotne jest, że pomimo całkowitego "zniszczenia mózgu" przez bakterie, Hendrson po pewnym czasie wyzdrowiał i mógł napisać książkę, w której - jak mniemam z tytułu - przedstawił "dowód" na istnienie Boga. I tak też - mniej więcej - skonstatowali prowadzący audycję promując książkę i podsuwając ją pod sam obiektyw kamery eksponującej na okładce dużego niebieskiego motyla, a pod spodem - pisany wielkimi literami tytuł: DOWÓD.

Tyle o samej audycji. Co jednak miało miejsce faktycznie w przypadku brytyjskiego lekarza, który "przekroczył granicę śmierci". Otóż, nic specjalnie sensacyjnego. W rzeczywistości Hendrson niczego nie przekroczył, był po prostu ciężko chory, a chorobie towarzyszyła utrata przytomności, podczas której niezwykłe wizje zdarzają się bardzo często, albo są wręcz normą. I jeśli nawet, zdaniem specjalistów, pomyślne rokowanie w jego przypadku było skrajnie niskie, to przykłady wyzdrowienia w takich okolicznościach zdarzają się, a medycyna określa to mianem: Rzadki Przypadek Medyczny.

W skali całego świata takich RPM jest stosunkowo wiele (dziesiątki) i dotyczą one różnych chorób, w których rokowania są nawet niemal 100-procentowo złe, jak np. niektóre nowotwory, porażenia poudarowe itp. Statystycznie rzecz biorąc "rzadkie przypadki medyczne" stanowią około 0,1 - 0,2 procenta odnotowanych faktów zachorowania na śmiertelną teoretycznie chorobę i samoistnego cofnięcia się jej. Fakt, że nauka nie potrafi jeszcze objaśnić w pełni mechanizmu RPM nie świadczy jednak w żadnym razie o działaniu jakiejś "siły nadprzyrodzonej", a tym bardziej nie jest żadnym "dowodem" jej istnienia, jak sugeruje to tytuł książki brytyjskiego lekarza, którą w audycji promowano ewidentnie i dość nachalnie.

Niestety, równie nachalnie (a może nawet przede wszystkim) propagowano światopogląd teistyczny, co w przeddzień katolickich świąt - Wielkanocy - jest może nawet zrozumiałe, ale w państwowej telewizji, która - zgodnie  z zasadami konstytucyjnymi RP - powinna być bezstronna światopoglądowo i religijnie, nie powinno mieć miejsca.

Na zakończenie programu prowadząca podała numer telefonu 225070254 pod który można dzwonić aby porozmawiać o przedstawionym w audycji przypadku. Oczywiście, zgodnie z przewidywaniami, numer telefonu okazał się natychmiast zajęty, a po kilkunastu minutach bezskutecznego dodzwaniania się usłyszałem wreszcie komunikat: "numer czasowo niedostępny", co oznaczało,  że został po prostu wyłączony.

Nie dałem jednak za wygraną i wpisałem do przeglądarki internetowej adres mojatelewizja.tvp.pl, pod którym - jak wielokrotnie reklamowała sama telewizja - można zgłaszać uwagi i zapytania oraz formułować własne opinie o programach nadawanych przez TVP. Pomijam już fakt, że aby napisać własną opinię o programie trzeba zrezygnować z anonimowości - podać swoje imię i nazwisko, a także kod pocztowy (od czego już tylko kroczek do pełnej identyfikacji osoby), to - okazuje się - że owa "opinia" wyrażona być musi przy pomocy nie więcej niż 1000 znaków, co w praktyce oznacza około trzech rozbudowanych zdań. Gdyby to samo kryterium zastosować do niniejszego felietonu, to musiałby on kończyć się już w drugim akapicie po słowie "nieprzyjemnie", czyli mógłby zawierać dokładnie trzy i pół zdania.

Przy tak sformułowanych warunkach wyrażenie opinii o programie, który trwał kwadrans i w którym padło wiele kontrowersyjnych zdań oraz nieprawdziwych, mylących twierdzeń, graniczy niemal z cudem albo wręcz - używając retoryki egzaltowanych dziennikarzy - przekracza tę granicę! Chyba, że Telewizji Polskiej nie chodzi bynajmniej o poznanie opinii telewidzów, a o rodzaj plebiscytu, w którym respondent może odpowiedzieć tylko "tak" lub "nie" na domyślne pytanie: czy podobało się? Najpewniej zaś chodzi jednak o rodzaj listka figowego czy też "alibi", że publiczna telewizja pozwala publiczności wyrażać swoje opinie i (w domyśle) bierze te opinie pod uwagę przy układaniu programu.

Oczywiście, nikt rozumny i przytomny, kto kiedykolwiek obejrzał kilka audycji TVP, nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że zlojalizowani (żeby nie powiedzieć skorumpowani) decydenci telewizyjni biorą pod uwagę wyłącznie opinie i sugestie swoich przełożonych i ich "kreatorów", czyli politycznych lobby decydujących o nominacjach w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji oraz w Zarządzie TVP SA, a nie żadnych widzów. Ci ostatni są zresztą na tyle podzieleni w swoich sympatiach i opiniach, że uwzględnienie ich gustów programowych i oczekiwań "przekracza granice" cudu, bo oznacza pogodzenie wody (święconej) z ogniem (piekielnym), czyli wyznawców ojca Rydzyka z sympatykami Palikota.

W tej sytuacji jedynym racjonalnym wyjściem jest trzymanie się racji nadrzędnych czyli tego, o czym stanowi Konstytucja RP, ta zaś zrównuje ze sobą wszystkie religie i światopoglądy, gwarantuje wzajemną autonomię państwa i wszystkich instytucji wyznaniowych oraz stanowi o bezstronności światopoglądowej i religijnej wszelkich władz publicznych i pozostających w ich gestii podmiotów. Jeden z podmiotów, których właścicielem jest państwo, to telewizja publiczna - TVP SA. Zgodnie więc z naczelną zasadą konstytucyjną winna ona być bezstronna światopoglądowo i nie preferować żadnego z wyznań religijnych ani postawy bezwyznaniowej.

W kanonie tym nie mieści się ewidentne promowanie indoktrynacyjnej książki i jej autora, który "zobaczył Boga" i "cudem" ozdrowiał, bo jeśli TVP pozwala sobie na tak nachalną propagandę światopoglądu teistycznego, to powinna także przeprowadzić równie zaangażowany wywiad np. z Richardem Dawkinsem i promować jego książkę "Bóg urojony". Ta ostatnia przynajmniej posługuje się racjonalnymi argumentami nie opowiada rojeń o unoszeniu się w błękitnych przestworzach na skrzydłach motyla, wiedzionego przez anioła, w postaci pięknej dziewczyny, pod opieką miłującego Boga.

Niestety, w Rzeczypospolitej Polskiej numer trzy, hipokryzja osiągnęła status racji stanu i co innego pisze się w Konstytucji, a co innego stosuje w codziennej praktyce. Jak w tej sytuacji dziwować się i obruszać, że kłamstwo, oszustwo, złodziejstwo i korupcja przeżerają tkankę społeczną i całe życie gospodarcze w kraju, jak to okazało się ostatnio przy okazji kontroli wykorzystania środków unijnych na budowę polskich dróg. Co prawda Komisja Europejska odblokowała pieniądze na dokończenie rozpoczętych inwestycji, biorąc pod uwagę, że to polskie organa kontrolne wykryły matactwa i powiadomiły organa ścigania, niemniej sam fakt rozkradzenia jednej trzeciej środków pomiędzy inwestorów i wykonawców - pozostaje niezmienny.

Byłoby idealnie, gdyby i w tym przypadku dokonał się cud - spartaczone przez złodziejstwo drogi wyremontowały się same, a dziarscy prowadzący "telewizję śniadaniową" mogli to radośnie ogłosić z anteny, powiedzmy przy okazji rocznicy 15 sierpnia, czyli "cudu nad Wisłą".