JustPaste.it

Czy Murzynów nadal biją?

Wyłącznie dla myślących niepoprawnie.

Wyłącznie dla myślących niepoprawnie.

 

Czy Murzynów nadal biją?

(Raz już taki numer zrobiłem: powtórzyłem jeden ze swoich artykułów po kilku latach. Czynię to po raz drugi).

 

Różny można mieć stosunek do tak zwanej rzeczywistości, czyli do wszystkiego tego, co składa się na warunki naszego życia prywatnie i publicznie, co ma wpływ na nasz sposób myślenia i wartościowania, także na to, co decyduje o naszym dostępie do informacji o czymś odmiennym od tejże rzeczywistości. Stosunek ten określa całą naszą osobowość, z wszystkimi poglądami, preferencjami, dążeniami i marzeniami. Można stąd wysnuć wniosek, iż znakomitą większość naszych cech, świadomie lub nie, kształtujemy sami.

W tym stwierdzeniu mieści się cały ogrom problemów, niemal cała społeczna filozofia – od wolnej woli i ograniczeń światopoglądowych lub religijnych po warunki bytowe i seksualne skłonności. Sporną kwestią pozostaje, w jakim stopniu możemy na to wszystko wpływać, w jakim stopniu kształtować. Ale nie jest sporne stwierdzenie ogólne, że możemy, że nieraz w znacznym stopniu. Jest to stwierdzenie ogromnie ważne, na ogół lekceważone.

W oznajmieniu „nie mam na to wpływu” zwykle jest więcej lenistwa niż prawdy.

Nasz stosunek do rzeczywistości najczęściej jest nieokreślony. Najczęściej nie widzimy takiej potrzeby. Poprzestajemy na tym, że wiemy, co nam się podoba, co nie. Bywa to nierzadko umotywowane, nierzadko obszernie, co nie zmienia faktu, że w zasadniczych elementach ten stosunek pozostaje nieokreślony. Nie weryfikuje go żaden proces myślowy, żadne za i przeciw. Podległy jest zwyczajnemu upodobaniu.

Wynika z tego wiele niedobrych rzeczy. Po pierwsze, nie przyznajemy się do tego, że kierują nami upodobania, zamiast myślenia. Po drugie, jesteśmy na myślenie odporni. Nie reagujemy na argumenty. Po trzecie okazujemy wrogość, nawet agresję wobec wszelkich nacisków niezgodnych z naszymi upodobaniami. Po czwarte, każdy argument skłaniający do myślenia traktujemy jako obraźliwy i poniżający. Zaś wezwanie do myślenia – równa się wypowiedzeniu wojny jako stwierdzenie, iż nie myślimy wcale.

Dyskusja między osobnikami tego typu nieodmiennie kończy się patem. Każdy pozostaje przy swoim upodobaniu. Następnie z tym samym upodobaniem podejmuje kolejną dyskusję, nawet na ten sam temat, nawet z tym samym przeciwnikiem. Domyślam się, że każdy odchodzi z poczuciem zwycięstwa.

9a3b0777ead669b58704e0ed714ad6bd.jpg

Zatrzymajmy się tu na chwilę, by objaśnić coś związanego z taką dyskusją.

Po pierwsze, dyskutowany problem nie ma zbyt wielkiego znaczenia, gdyż w gruncie rzeczy nie on stanowi przedmiot dyskusji. Po drugie, dyskutanci wzajemnie oszukują się co do tego przedmiotu. Po trzecie, ów przedmiot ma jedynie maskować prawdziwą przyczynę wymiany zdań. Otóż to. Prawdziwą przyczyną jest chęć przedstawienia swoich upodobań na wybrany temat. Po przedstawieniu tych upodobań rozmowa szybko wygasa. Najczęściej nierozstrzygnięte meritum rozmówców nie interesuje, gdyż było jedynie pretekstem do rozmowy.

Czy to jest racjonalne? Oczywiście, że tak. Przecież dyskutanci są racjonalistami! Tak, albo nie?!

To jest poważny problem każdego racjonalnego forum. Każdego określonego tak z góry, często już w nagłówku. Z jednej strony, przy założeniu otwartości i wolnego dostępu, racjonalność przez to samo staje się wątpliwa. Certyfikatu racjonalności nikt jednak nie wystawia. Racjonalnego myślenia także nikt nie uczy. Nie, nie mylę się: nikt nie uczy.

Nieliczni adepci tych kierunków nauki, które takiego myślenia wymagają, dla których jest ono profesjonalnym wymogiem – stanowią jedynie swoisty „materiał z odzysku”, wymagający solidnej pracy nad sobą, pracy często daremnej. Rzecz w tym, iż myślenia racjonalnego należy uczyć albo od początku – albo należy liczyć się z klęską. Otwarcie mówiąc, klęska jest znacznie częstsza.

Młodzi ludzie w wieku największej chłonności umysłowej, największego zainteresowania światem i jego problemami, pozbawieni są podstawowego narzędzia poznania, jaki stanowi myślenie. Przeciwnie nawet, poddani są indoktrynacji całego systemu nieracjonalnych oddziaływań, od światopoglądowych po religijne. Oddziaływań, które mają za cel odebranie wszelkich szans obrony przed ich niszczącym wpływem. Tak powstają całe pokolenia zniewolonych, zaciekle broniących zniewolenia, pozbawionych nawet możliwości, by zdać sobie sprawę ze swego położenia. Zniewolenie, poczytywane za przejaw swobody i nawet wolnej woli, jest jedną z najbardziej tragicznych cech współczesnych społeczności.

I nie ma bardziej daremnych wysiłków, niżeli próby przeciwdziałania temu. Doprawdy, wysiłki Syzyfa zdają się przy tym całkiem owocną pracą.

Racjonalizm najlepiej przedstawić na przykładzie, najlepiej na drastycznym, żeby jak ta pałka po łbie, gwiazdy dał zobaczyć. Nie pytajcie, jakie. Oczywiście czerwone. Bo w tym przykładzie będzie komunista. Drastycznie to drastycznie. Komunisty nie lubi nikt, bez wyjątku. Ja bym zaryzykował twierdzenie, że w obecnej sytuacji komunista sam siebie nie lubi. Bo nie ma już za co lubić.

Ale miało być o racjonalizmie. W tym przykładzie będzie tylko jedno pytanie: czy komunista musi być antykomunistą, żeby mieć rację w kwestii, przypuśćmy, tego, w którą stronę Ziemia się kręci? Jasne, to jest pytanie z podtekstem, ale nawet najbardziej zażarty prawicowiec nie powie, że Ziemia kręci się na zachód.

Albo mniej politycznie, pytanie dla bardziej wyrobionych. Powiedzmy, jakiś mikrobiolog jest antysemitą. Czy on musi pokochać karpia po żydowsku, żeby się nie mylić co do swojej mikrobiologii? Rzecz jasna, w tym wypadku nie może chodzić o koszerną wódkę.

By już nie mnożyć przykładów, zostańmy przy tych dwóch, ale zmieńmy dziedzinę. Czy może się tak zdarzyć, że komunista i antysemita będą mieli rację w jakiejś kwestii, powiedzmy, tyczącej nadejścia babiego lata? Może najpierw musieliby zmienić przekonania?

Przyznam dobrowolnie, że okropnie trudno znaleźć dziedzinę, w której komunista mógłby mieć rację. W dziedzinie politycznej oczywiście żadnej racji mieć nie może, w dziedzinie gospodarczej też oczywiście nie, moralnej tym bardziej nie, także w dziedzinie kultury. Gdybym nie wpadł na to babie lato, może bym doszedł do wniosku, że komunista naprawdę w niczym racji mieć nie może. Co do babiego lata, chyba może. Tę cholerną tolerancję gdzieś przecież pomieścić koniecznie potrzeba!

Zależność słuszności w jednej dziedzinie od przekonań wyznawanych w innej – stanowi często wyznacznik racjonalizmu dla „poprawnie myślących”. Zresztą, nie tylko dla schematycznych głupców. Odróżnienie przydatnego pretekstu od rzeczywistej podstawy nie każdemu jest dane. „A u was Murzynów biją!”

No, co by nie powiedzieć, bili.

Kwestia, czy bicie Murzynów było wątpliwym nałogiem, czy racją społeczną, do dziś nie została rozstrzygniętą, podobnie jak definicja „poprawnego” myślenia. Ponieważ Murzynami z powodzeniem zajmuje się Korwin-Mikke, poprzestańmy na owym „myśleniu”. Oznacza ono ni mniej, ni więcej, podporządkowanie myślenia określonym światopoglądowym zasadom. I tyle. Zaś myślenie według takich zasad nie jest w ogóle myśleniem. I też – tyle.

Świadomość, że takie niemyślenie, „myślenie poprawne”, w przekonaniu całych już pokoleń stanowi dowód na postęp cywilizacji – musi budzić bardzo poważne obawy. Zniewolenie, traktowane jako przejaw swobody…

Cóż, tak wszystko na tym świecie się toczy: zawsze jest ktoś, kto rządzi i ktoś podporządkowany. Nie tylko u ludzi. I zawsze, nie tylko u ludzi, bunt przeciw podporządkowaniu oznacza jedynie zmianę ról, nic więcej. Określając ściślej, można mieć władzę lub słuszność. Słuszność zaś – to szczególny substytut władzy.

74e442e826725c43ce74f7e4d3932aa4.jpg

A szczególną jego cechą jest autorytet.

Tezy są następujące: kto i dlaczego bywa autorytetem, czemu niektórym autorytetom można lub należy ufać – niektórym zaś nie można lub nie należy, jak destrukcyjny wpływ na społeczeństwo ma brak autorytetów, oraz teza, iż dla Polaków nie istnieją w ogóle żadne autorytety, nawet – niebawem święty – polski papież.

Możecie sprawdzić sami, na przykład w mediach: autorytetów nie ma. Dokładniej, jest ich zbyt wiele, co na jedno wychodzi. Po prostu autorytetem jest byle kto. Każdy, na kogo medium raczy się powołać. Premier i naukowiec, piosenkarka i sportowiec, gospodyni domowa i przestępca. Bieda polega nie na tym, że powołuje się takie autorytety, lecz na tym, że ich opinie dotyczą dziedzin, na których znają się mniej, aniżeli kury na pieprzu. Osobną kwestią jest to, iż kogo by nie przywołać, w dowolnej sprawie, zawsze się okazuje, że ten autorytet pochodzi stamtąd, gdzie biją Murzynów. Czy to Leonardo, czy Einstein, Newton czy święty Franciszek, nie wspominając pomniejszych.

Sytuacja zmienia się jednak natychmiast, gdy przechodzimy do rzeczy poważnych. Do wywodów nieomal uczonych. Tu nie ma żartów. Każdy autor, jeśli nie podeprze się cytatem jakiegoś autoryteta, czuje się samotny, wydany na łup czytającej gawiedzi. Szuka więc gorączkowo jakiegoś podparcia, uczonego cytatu, jakby we własny rozum nie wierzył, jak gdyby bał się tej samotności wobec tłumu. Niektórzy podpierają się tak gęsto, że niemal z własnego tekstu rezygnują, nie wspominając już o własnych myślach.

Autorytet Zbigniew Bieńkowski ostrzegł mnie kiedyś, gdy zaczynałem przygodę z literaturą: „Nie traktuj czytelników jak głupców, wielu z nich potrafi myśleć samodzielnie”.

Więc - mimo wszystko, zawsze na to liczę.

d88022ed1203e0d88900f9a885e60b08.jpg