JustPaste.it

Bruk

Coś na temat związku inwalidy i prostytutki

Coś na temat związku inwalidy i prostytutki

 

Śniła mi się prostytutka. Pospolitej urody Ukrainka, jakich wiele przy autostradach. Miała na sobie czerwoną spódnicę i czarną bluzkę; bez rękawów ale za to z ogromnym dekoltem. Szła brukowaną ulicą, ciągnącą się pośród śmierdzących uryną, brudnych i wyrwanych jakby z najgorszych snów Dostojewskiego kamieniczek jakiegoś polskiego miasteczka.

Nie zwracała uwagi na zaczepki pijanych staruchów, ani chamskie komentarze ze strony poubieranych w przepocone dresy łysych gnojków. Nie wzruszały jej rzucane przez zdewociałe małomiasteczkowe baby obelgi i klątwy. Zadziwiająco dumna, jak na takie upodlenie, dodatkowo biorąc pod uwagę, iż przemieszczała się poprzez najnędzniejszy rynsztok intelektualno uczuciowy, jaki tylko można sobie wyobrazić. Zadawało się, że nic nie robi na niej większego wrażenia, może widziała gorsze rzeczy za młodu w ojczyźnie, ale kiedy miało dziać się to „za młodu” jeśli teraz miała nie więcej niż 21 lat. U kresu jej drogi znajdowało się trzecie piętro jedynego w mieście bloku z wielkiej płyty, ze każdej strony ozdobionego arcydziełami tutejszych artystów, których proste i bezpośrednie przesłanie głosiły, że „łysy to cwel”, „JP na 100%” tudzież bardziej poetyckie ”Renata to szmata”. Zadzwoniła do drzwi mieszkania i czekała na odpowiedź. Po chwili usłyszała dźwięk otwieranego zamka. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi; delikatnie, by nie uderzyć osoby po drugiej stronie. Nie wiedziała jak mu na imię, nigdy go o to nie spytała, a on sam też, mimo wszystko, nie kwapił się by prezentować swoje personalia wątpliwej reputacji panience, prawdopodobnie nadmiar wiedzy przekreśliłby ich relację. Stał, a raczej siedział na końcu wąskiego korytarzyka, pełniącego rolę szatni. Patrzył jak dziewczyna zdejmuje buty na wysokim obcasie i zostawia torebkę na wieszaku, wyjmując z niej wcześniej papierosa. Był przygotowany na spotkanie. Wyjął z kieszeni zapalniczkę, zapalił i wyciągnął w kierunku jej twarzy. Wózek inwalidzki nie pozwalał osiągnąć wysokości jej głowy, musiała się więc mocno nachylić, dając mu tym samym niebywałą okazję do oglądania pokaźnego biustu. Odpaliwszy papierosa obeszła wózek dookoła, chwyciła za „kierownicę” i powiozła chłopaka do łazienki. Najpierw trzeba było się wykąpać. Zdjęła mu ubranie, wyczyściła plecy, klatkę piersiową oraz kikuty pozostałe po wysportowanych niegdyś nogach. Na koniec okryła szlafrokiem i wywiozła do pokoju. Zostawiła kochanka oglądającego jakieś gnioty w kablówce, a sama poszła do kuchni, zrobić kolację. Zakupami zajęła się poprzedniego dnia, tak więc w domu było wszystko, czego trzeba do przygotowania godziwego posiłku. Kroiła chleb tępym nożem, a jej czarne włosy, związane w koński ogon, dyndały w rytm wymierzanych bochenkowi ciosów. Dałaby wszystko, żeby zostać tu na stałe, ale kto by ich wtedy utrzymywał? On nie miał nic, poza paroma groszami renty, a jej, biorąc pod uwagę przeszłość, nikt by do pracy nie przyjął. Odrzuciła od siebie te myśli, żeby nie psuć sobie ani jemu humoru. Skończyła kolację i zaniosła tacę z kanapkami i herbatą do stołu. Jedli w milczeniu, nawet na siebie nie spojrzeli. Po posiłku obróciła go z powrotem do telewizora, poszła posprzątać, po czym sama usiadła obok na krześle. Siedzieli tak kilka godzin, oglądając denne telenowele o szczęśliwych rodzinach Wiaduktowiczów, albo morderstwach w Sandomierzu. Zrobiło się późno. Wyłączyła telewizor, chwyciła wózek i przewiozła go do drugiego pokoju, gdzie stało niewielkie łóżko, nad którym do ściany przykręcono metalowy drążek. Niezmiernie ułatwiał on układanie go do snu, ale trzeba było uważać przy wstawaniu, żeby nie rozwalić łba. Kiedy chłopak leżał już w łóżku poszła do łazienki, wziąć prysznic. Wróciła do niego w samej koszulce rozmiaru XXL, wyciągniętej do tego stopnia, iż sięgała kolan. Wdrapała się na łóżko i przecisnęła się na drugą stronę. Przytuliła jego kalekie ciało i niemal natychmiast zasnęła, zmęczona ciężkim dniem. Ranek przyszedł nad wyraz szybko, z dnia na dzień coraz bardziej spieszyło mu się z rozdzieleniem tych dwojga. Ostrożnie podniosła głowę, wygramoliła się z łóżka i weszła do łazienki. Zimny prysznic spłukał z niej ostatnie złudzenia, czas wracać do pracy; szarej, skurwiałej codzienności. Z żalem wypływała w przestwór betonowego oceanu miasta, raz po raz zanurzając w obrzydzeniu bijącym z oczu gapiących się na nią ludzi. Przyspieszyła kroku, za spóźnienie ostro dostałaby po dupie od szefa. Szpilki co chwila obsuwały się po zajeżdżonym, wybrakowanym bruku. Trzeba się było mocno nagimnastykować, żeby nie wylądować twarzą na ziemi. Przechodziła właśnie pod balkonem obskurnej kamienicy, gdy zauważyła ją podlewająca kwiaty staruszka. Pomna nakazów swej religii o miłowaniu bliźniego, zaczęła z werwą wygrażać dziewczynie, obrzucając ją klątwami. W pewnym momencie dostała takiego zastrzyku energii, że konew, którą wymachiwała, strąciła z podwieszonej na balkonie półki glinianą doniczkę, pełną czerwonych pelargonii. Ta nie pozostała dłużna i z całej siły walnęła Ukrainkę w głowę, tym samym krusząc sklepienie czaszki i wbijając odłamki jego wewnętrznej blaszki wprost w prawą półkulę mózgu. Nieszczęsna dziwka jak długa upadła na bruk, brudząc swe odzienie błotem, krwią i płynem mózgowo rdzeniowym. Na jej grzbiecie wylądował nieco nadłamany krzaczek pelargonii, prawdopodobnie ostatni kwiatek, jaki ktokolwiek nad nią posadził.