JustPaste.it

Bezczelność nieuków

Przewinął się onegdaj temat nowej dyrektywy europejskiej, nakazującej, w ramach dbałość o tzw. „dobrostan zwierząt“ – zapewnienie zwierzętom hodowlanym rozrywki…

Przewinął się onegdaj temat nowej dyrektywy europejskiej, nakazującej, w ramach dbałość o tzw. „dobrostan zwierząt“ – zapewnienie zwierzętom hodowlanym rozrywki…

 

A więc stało się… Przychodzi na nas kres! Knedlik, jak to facet, istota nieskomplikowana, za całą zabawkę starczy mu własne przyrodzenie (widok ten, dość na naszym padoku częsty, dopiero ostatnio udało mi się uwiecznić na fotografii…). Koty, jak to już ustaliliśmy, głównie śpią, a gdy nie śpią – potrafią na nas zabawy wymusić sposobem terrorystycznym.

Ale nasze Trzy Gracje..? Trzy Gracje nudzą się na potęgę! Nudzą się wprost olimpijsko! Jedyną, właściwie, do tej pory rozrywką były ucieczki. Odkąd jednak radykalnie poprawiłem ogrodzenia (co, przyznaję, zajęło mi wiele czasu – a wiele też pozostaje tu do zrobienia…), w normalnych warunkach nie ma co liczyć na poznawanie okolicy i zdobywanie nowych przyjaciół sposobem nielegalnym i przez to właśnie ekscytującym, czyli na gigancie… 

Co zrobić? Prawdę powiedziawszy – nic mi nie przychodzi do głowy. Poza nadzieją, że ewentualne pojawienie się źrebiąt może trochę tę olimpijską nudę rozproszy..? 

Tymczasem chciałbym dokonać syntezy dyskusji, która toczyła się pod ostatnimi wpisami. Zarówno jak chodzi o sens pojęcia „elitarności“ – jak i o potrzebę, lub też brak potrzeby, schlebiania pospolitym gustom

Zdaje się, że osiągnęliśmy z Panem Piotrem porozumienie jak chodzi o sens różnego rodzaju „pawich ogonów“ roztaczanych przez dawne elity – a, niezawodny jak zwykle Wojtek, dodał do tego cenne obserwacje z życia przyrody i stosunków damsko – męskich, więc ze sfer, które chyba bardziej Państwu przemawiają do wyobraźni, niż historia..? 

Dzisiaj chciałbym pójść krok dalej. Zaczynając od stwierdzenia prostego faktu: Gombrowicz dopuścił się zdrady stanu – i słusznie go, z tego powodu, narodowo – katolickie „karki“ prześladowały. 

Wcale mi przy tym nie chodzi o karykaturalny obraz ziemiaństwa czy inteligencji, jaki się w jego dziełach pojawia – karykatura rzecz zdrowa, nie takie szyderstwa zyskiwały poklask. 

Gdzie zatem Gombrowicz dopuścił się zdrady stanu? Gombrowicz dopuścił się zdrady stanu, gdy stwierdził, że „Słowacki nie zachwyca“. 

Co jest takiego rewolucyjnego, antypaństwowego w tym stwierdzeniu? Ano – skoro „Słowacki nie zachwyca“ – to, logicznie z tego wynika, że: nie trzeba się Słowackim przejmować, nie ma potrzeby wkuwać go na pamięć i bezsensem jest udawać, że zachwyca, skoro właśnie nie zachwyca – czyż nie..? Skoro jednych „nie zachwyca Słowacki“ – to innych może tak samo „nie zachwycać“ Gombrowicz, Różewicz, Herbert, Miłosz, Lem czy Szczuka. Wolność mamy! 

I ta właśnie proklamacja, ten akt zrzucenia estetycznych kajdan – jest właśnie niewątpliwą i w pełni zasługującą na stryczek – zdradą stanu! 

Kanon literacki to nie jest kwestia indywidualnego gustu, widzimisię, smaku czy potrzeby. Kanon literacki to jedno z najbardziej podstawowych, najbardziej elementarnych – narzędzi sprawowania władzy! 

Czy ja naprawdę muszę to Państwu tłumaczyć..? Elita Indii to zawsze byli ci, których cechowała doskonała znajomość Wed – i dyskusja nad tym, czy komuś się estetycznie podoba melodyka, rytm i poetyckość hymnów Rigwedy – jest po prostu: nie do pomyślenia. W czasach trochę tylko dawniejszych od mongolskiego najazdu na Indie – taka dyskusja skończyłaby się dla dyskutanta bolesną i powolną śmiercią. 

Elita świata antycznego to ludzie którzy znają na pamięć Iliadę i Odyseję. Wytykanie Homerowi nadmiaru powtórzeń i ubóstwa poetyckiego języka – nikomu nie wróżyłoby kariery, czy choćby: towarzyskiego powodzenia. 

Elita chrześcijańskiej Europy może się między sobą nie zgadzać co do znaczenia religijnego takich czy innych fragmentów Biblii. Może się ze sobą nie zgadzać co do tłumaczenia lub sensu poszczególnych wyrażeń. Ale wyobrażacie sobie dyskusję nad estetyczną czy wychowawczą wartością biblijnych opowieści..? Nie dziś – ale, dajmy na to: jeszcze pół wieku temu? 

Kanon literacki w sposób najbardziej widoczny i zarazem najpełniejszy – definiuje „elitę“ i „elitarność“. „Elita“ to ludzie którzy biegle władają kanonem literackim i – co więcej – starają się tak żyć, a przynajmniej, sprawiać wrażenie że tak żyją, jak to kanon literacki definiuje. „Elitarność“ to właśnie – (w miarę) skuteczne dążenie do realizacji ideału zawartego w kanonie literackim! 

Różnie to w różnych epokach wyglądało, to prawda. W czasach Merowingów czy Karolingów (a też i – w czasach Piastów, gdzieś tak do zjazdu łęczyckiego mniej więcej), żeby stać się rycerzem, zasadniczo, wystarczyło sprawnie jeździć konno i skutecznie operować różnymi narzędziami służącymi do zadawania śmierci. 

Jednak już chwilkę potem – takie tylko, czysto utylitarne (w społeczeństwie wojowników…) umiejętności – przestały mieć jakiekolwiek znaczenie jak chodzi o zaliczenie kogoś do „stanu rycerskiego“ lub nie. Ktoś, kto tylko sprawnie jeździł konno i skutecznie operował narzędziami służącymi do zadawania śmierci mógł zostać, w najlepszym razie, pogardzanym towarzysko kondotierem, najemnikiem – a częściej: zwykłym rzezimieszkiem. 

Aby zostać zaliczonym do „stanu rycerskiego“, trzeba było – oprócz tego – takżeopanować pewne podstawowe kompetencje kulturalne: tańczyć, śpiewać, posługiwać się dworną konwersacją – a nade wszystko: całym swoim życiem dawać dowód niezłomnego dążenia do realizacji ideału „rycerskości“ zawartego w – powiedzmy – Pieśni o Rolandzie, czy też (jak chodzi o dworną miłość) – w Opowieści o Róży.



 

Nie podoba się…? A toś hultaju nie rycerz, tylko zwykły bandyta – fora ze dwora..! 

Tego rodzaju estetyczna tyrania, literacki terror wręcz – wcale a wcale NIE JEST wyłączną cechą społeczeństw, jak by to określił Popper, „zamkniętych“, czy też „totalitarnych“. Wprost przeciwnie! Najbardziej nawet demokratyczne społeczeństwa przeszłości, ZAWSZE cechował taki sam stosunek do kanonu literackiego. Wyobrażacie sobie Szwajcara, który nie zna historii Wilhelma Tella? Brytyjskiego dżentelmena, który nigdy nie słyszał o Szekspirze? Amerykanina, który nigdy nie czytał Biblii? 

Kanon literacki tego rodzaju jest podstawowym narzędziem tzw. „przemocy symbolicznej“ (wg Piotra Bourdieu) – a więc: sposobem, dzięki któremu klasa wyższa narzuca całemu społeczeństwu pewien określony sposób porozumiewania się – tak (podświadomie rzecz jasna) pomyślany, że afirmuje on „wyższość“ klasy „wyższej“ – i tym samym, automatycznie wymusza posłuszeństwo reszty społeczeństwa. 

Kanon literacki powinien być trudny i mało dla pospólstwa zrozumiały (przybliżeniem jego treści pospólstwu zajmują się sztuki figuratywne – stąd „Biblia pauperum“ – a też i tzw. „sztuka ludowa“, która przetwarza, upraszczając, motywy i wątki wzięte z kanonu…). Dzięki temu bariera utrudniająca dostęp do grona elity jest szczelna: przepuszcza tylko jednostki wyjątkowo zdolne, bo trzeba być geniuszem, aby przyswoić sobie – trudny – kanon, jeśli się go nie wkuwa od wczesnego dzieciństwa do wieku dojrzałego (a na to może sobie pozwolić tylko elita!). 

Tak samo zresztą, trudna powinna być ortografia – żeby nawet w piśmie drukowanym na pierwszy rzut oka móc odróżnić, kto go napisał. Skomplikowane i pełne niuansów winny być (i były – aż do niedawna!) obyczaje towarzyskie i reguły grzeczności. 

Oczywiście – choć nauka szkolna, jak to już zresztą zostało powiedziane wcześniej, odgrywa w kształtowaniu się kanonu literackiego fundamentalną zgoła rolę – nie jest tak, że da się „kanon literacki“ zadekretować. Nikt greckim arystokratom uczyć się na pamięć Homera nie kazał. Robili to przez długie wieki, nim jego epopeje w ogóle spisano… 

Jak w takim razie rozumieć naszą dzisiejszą wolność – estetyczną i literacką anarchię lub też, jak kto woli – bezhołowie – jakie współcześnie panuje? Jak to możliwe, że ktoś potrafi publicznie oświadczyć: nigdy nie słyszałem o żadnym Platonie – i dobrze mi z tym? 

Czyżbyśmy, rzeczywiście, osiągnęli ideał demokracji..? Społeczeństwo, w którym nie ma „przemocy symbolicznej“, a „dyskurs publiczny“ nie uprzywilejowuje żadnej, a żadnej grupy ponad inne..? 

Może. Ale moim zdaniem – raczej osiągnęliśmy stan „a-społeczny“ – stan w którym nie to, że „klasy wyższej“ nie ma (jest przecież: to biurokracja…), a raczej – nie ma „społeczeństwa“.

Nic bowiem, tak naprawdę, nie łączy ze sobą ludzi, jeśli choć jeden z nich zdobywa się na bezczelność stwierdzenia, że nigdy nie słyszał o żadnym Platonie – i pozostaje bezkarny, a nawet – zyskuje poklask. 

Wydaje się to być szczególnie widoczne we współczesnej Polsce – gdzie mamy przecież owe miliony „nowych magistrów“, świeżo od pługa i wideł oderwanych, z gustami ukształtowanymi w remizie OSP (podobno już nawet na oficjalnych uroczystościach akademickich grają disco polo – bo „młodzież studencka“ innej muzyki słuchać nie chce…). 

Czy można coś na to poradzić? Nie wiem. Ja w każdym razie – co chyba Państwo mieli okazję zauważyć – od dawna stosuję politykę „zero tolerancji“ wobec bezczelnych nieuków. Nikt, kto otwarcie przyzna się do kontemptu wobec klasycznej filozofii i klasycznej literatury – nie ma tu czego szukać. Nieucy mają się swojego nieuctwa wstydzić.

Taka była podstawa KAŻDEJ cywilizacji przez ostatnie 10 tysięcy lat (a pewnie i wcześniej – acz paleolityczny kanon literacki do nas nie dotrwał – niestety…). Nie wiemy, czy jest w ogóle możliwa cywilizacja dopuszczająca swobodę w tej materii – eksperyment współczesny trwa zbyt krótko. Nie wiemy, jakie zagrożenia może nieść ze sobą tak drastyczna ingerencja w uświęcony dotychczasową praktyką i tradycją sposób przepływu informacji pomiędzy ludźmi.

Stan współczesny można pod tym względem przyrównać do amputacji rdzenia kręgowego. Ideał, jaki można ewentualnie wyinterpretować z obecnego stanu rzeczy: dążenie do całkowitej wolności wyboru WSZELKICH wartości – jest w najlepszym razie niejasny, a w najgorszym – aporetyczny. Jednym słowem – mamy bardzo wielkie szanse, na potężną katastrofę. 

Że co, proszę Państwa, że Słowacki Was nie zachwyca..? Mnie też – bo, prawdę pisząc, potwornie smęcił. I co z tego? Do wielu przyjemności trzeba się zrazu przymusić. Pierwszy raz. I drugi. I może nawet – dziesiąty. Ale za którymś kolejnym przeczytaniem, zadeklamowaniem czy wysłuchaniem – w końcu zachwyci! Przyzwyczajenie to nie druga – a pierwsza i najprawdziwsza natura człowieka… 

Tekst powyższy opublikowałem w styczniu.Toczyła się pod nim bardzo ciekawa dyskusja, którą można przeczytać i ewentualnie skomentować - pod tym linkiem.

 

Źródło: http://boskawola.blogspot.com/2013/01/bezczelnosc-nieukow.html