JustPaste.it

Layla rozdział 1

Pamiętacie "Ten dom ma swoją tajemnicę"? "Layla" to rewrite o nieco lepszej jakości i zmienionej historii, jednak tych samych postaciach. Długo się nad tym męczyłam, no cóż.

Pamiętacie "Ten dom ma swoją tajemnicę"? "Layla" to rewrite o nieco lepszej jakości i zmienionej historii, jednak tych samych postaciach. Długo się nad tym męczyłam, no cóż.

 

          Poszukiwacze wrażeń od zawsze zapuszczają się w opuszczone miejsca. Ludzie boją się wkraczać na te tereny, sądzą, że nawiedzają je duchy. Tworzą straszne historie o domach, hotelach, lasach. Wszystko da się jednak wytłumaczyć, ale wolimy wmawiać sobie głupoty. Gdybym nie był ateistą, może też twierdziłbym, że mają rację...

     Pomyślał mężczyzna, opierając się o krzesło. Stał nad jedną ze swoich koleżanek z pracy i czytał jej artykuł. Kolejny wypadek, śmierć paru ludzi. Co za brednie. Rozkojarzenie kierowcy, za niskie ciśnienie. Zasłabł i wszyscy zginęli. Ludzie zaczęli obwiniać autobusy, to one były przecież te złe! Przecież to sprzęt ich zabił.

     Sam nie miał pomysłu na artykuł. Ilekroć coś podstawiano mu pod nos, jego znajomi z pracy – sępy, rzucali się na to. Szef wolał czytać ich teksty. Byle gówno, które próbowali wciskać czytelnikom. Coś tak banalnego, że zwykły idiota z ulicy zaczynał w to wierzyć.

     - Dave... Dave! Słuchasz mnie? - Pytała kobieta, patrząc na niego z dołu. Uśmiechnął się. Był przecież profesjonalistą.

     - Jasne, słonko. - Poruszał palcami i udał, że tekst koleżanki jest niesamowicie interesujący. - Zejdź na chwilę, za godzinkę będziesz mogła to wysłać.

     Musiał to robić. Zawsze. Był cholernym edytorem, opiekował się połową tekstów, żeby ludzie nie czytali błędów ortograficznych i interpunkcyjnych. Braki w kadrze, a on musiał sobie dorobić. Przynajmniej dzięki wchodzeniu w te marne teksty wciąż miał pracę.

     Nie był biedny. Gdyby chciał, mógłby już dawno rzucić tą robotę. Ale nienawidził siedzieć w domu całymi dniami przed telewizorem, pijąc piwo. To nie był jego styl. Potrzebował zajęcia. Nie wystarczyły mu kobiety, nigdy się nimi nie interesował. Na każdego człowieka patrzył tak samo.

     Gdy siedział przed komputerem, nawet nie zastanawiał się co musiał zmienić w tekście. Był profesjonalistą od wielu lat. Pisał prawie od zawsze. Od czasu, kiedy był gówniarzem, wolał tworzyć historie niż siedzieć z kumplami. Był po prostu inny. Gdyby tylko byciem innym mógł sobie zająć czas, nie byłoby go tu w tej chwili.

     Po skończeniu pracy, jak zwykle siedział na podłodze obok automatu z napojami. Obracał jedną z zimnych puszek w dłoni. Nie chciało mu się tak żyć. Nudził się. Miał ochotę rzucić napój przed siebie i wylać go na cały korytarz.

     Kilka razy stuknął w puszkę i otworzył ją. Powoli pił, czekając, aż poczuje chłód w przełyku. Było mu gorąco. Cholerne lato. Nienawidził go. Zawsze wolał zimę. Wtedy miał co robić.

     - Dave! - Usłyszał krzyknięcie. Westchnął cicho i podniósł wzrok. W jego kierunku pędziła niska szatynka. Dziwił się, że jeszcze nigdy nie zabiła się na tak wysokich butach.

     - Coś się stało, Julie? - Zapytał, tonem przepełnionym troską. Udawaną. Nieszczerą.

     - Chodzi o Jima! - Dalej krzyczała, choć była tak blisko. Drażniło go to. Wszystko co robiła go drażniło. Nie lubił jej. Nigdy nie pałał do niej sympatią. A teraz miał? Jej mąż zwinął mu dość ciekawy temat, a ona jeszcze mu się tym chwaliła przez parę dni

     - Powiedz, co się stało, dobrze? - Znów nieszczerze się uśmiechnął. Doprowadził swoje udawane emocje do perfekcji. Podniósł się z podłogi i otrzepał spodnie.     

     - Jim się nie odzywa! - Jęknęła, prawie płacząc.

     „Kobieto! O co tyle nerwów? Może w końcu zrozumiał, jaką jesteś kretynką i zwiał?” Mimo że był okrutny, Dave nie był w stanie tego powiedzieć.

     - Zawsze musi być do tego jakiś powód. - Odparł jedynie, wzruszając ramionami.

     Jamesa jeszcze trochę lubił, był lepszy od swojej żony. Ale na tyle głupi, że przez wiele lat nie zauważył, że zdradza go ona z każdym po kolei. Nawet z jego kumplami z biura. Chyba już połowa pracowników widziała ją, kiedy dumnie kroczyła udając, że nic się nie działo, kiedy parę minut wcześniej uprawiała ostry seks w toalecie.

     - Wyjechał do tego domu! Dave! Musiało coś mu się stać! - Dalej piszczała. Miał ochotę trzasnąć ją w twarz. Nigdy nie przejmowała się mężem, a teraz nagle postanowiła się nawrócić? Nienawidził takich ludzi.

     „Tego domu”. Temat do artykułu, który James zabrał Dave'owi. Tajemnicza posiadłość, do której trudno dojechać. Środek lasu, nikt nigdy nie próbowałby się tam zapuszczać. Nie bez powodu. Przechodnie podobno słyszeli dziwne jęki. Widzieli krew na murach.

     Halucynacje. Wszystko dało się wyjaśnić. Bali się, więc tworzyli historie. Nikt nie miał odwagi tam postawić nogi. Ten kto się odważył, zapewne był zostawiany przez swoich przestraszonych znajomych. Nie wiedział jak wrócić – w ten sposób „umierał”.

     Artykuł o tej posiadłości dawał Dave'owi możliwość wyjazdu z tego cholernego miasta. Od tych wszystkich ludzi. Mógłby spokojnie przejść się po nieznanym mu terenie i pisać. Sam na sam z przyrodą, rozwiązując te idiotyczne plotki.

     - Musimy tam pojechać! Błagam, Dave! - Prawie rzuciła się na kolana. Uniósł brwi. Nigdy nie był tak zdziwiony jak w tej chwili. On? Miałby jechać, ratować kogoś, kto pewnie jest żywy? Kogoś, kto w końcu uciekł od swojej żony-dziwki?

     - Chodzi ci o pieniądze!? Zapłacę ci... Boże, Dave zrobię co zechcesz! - Kontynuowała, a on miał ochotę wylać jej napój na głowę. Idiotka.

     - Wstań, nie wygłupiaj się. - Powiedział, widząc na horyzoncie parę pracowników. Wolał uniknąć sytuacji, w której ktoś pomyślałby, że robiła mu laskę na korytarzu.

     - Pojadę z tobą, tylko nie rób kurwa scen... - Dodał, zdenerwowany i ruszył do toalety, żeby poprawić swoje blond włosy. Skoro mają jechać, niech jadą teraz. On i tak już skończył pracę. Nie miał ochoty siedzieć w biurze przez kolejne godziny, czekając, aż mu tyłek zdrętwieje.

     Nigdy nie myślał, że będzie chciał się zabić jadąc autem. A jednak. Siedząc przez trzy godziny w jednym pomieszczeniu z Julie, miał już tyle myśli o zabójstwach, że nawet najlepszy morderca, nigdy nie miał takich pomysłów. Trajkotała o wszystkim, nie mogła zamknąć swoich ust. Obracała się i bawiła telefonem. Mówiła, jak bardzo kocha Jima. Każda jej akcja, drażniła Dave'a. Dziwił się tylko, że nie zaczęła dobierać mu się do rozporka. Głupia dziwka.

     Blondyn nigdy nie podejrzewał, że będzie tak dziękować bogatym rodzicom. Gdyby nie ich pieniądze, nie miałby tego cudownego auta, które spokojnie pokonywało drogi w lesie. W tym wypadku żałował jednak trochę, że quad to nie była pisana mu maszyna. Jeśli miałby ją teraz pod sobą, nie słyszałby głosu tej okropnej kobiety.

     Nie było tu zbyt jasno, tylko pojedyncze strefy zalewały promienie słoneczne. Było tu pełno wysokich drzew, których korony drzew zasłaniały niebo. Nie było jednak dzięki temu tak potwornie gorąco. Tylko duszno.

     Zobaczyli dom, o którym wszyscy mówili. Był otoczony dość wysokim murem. Dave podejrzewał, że w najwyższym miejscu mógł mieć sto osiemdziesiąt centymetrów. Tyle co on sam.

     Szatynka szarpała się z metalową bramą. Nawet nie próbując, blondyn wiedział, że nie ma ona szans jej otworzyć. Mur obrastał mech, a bramka miała w niektórych miejscach inne barwy. Podszedł do metalu i przejechał po nim parę razy palcem.

     - JIM! JIMMY! PROSZĘ! ODEZWIJ SIĘ! - Wrzeszczała Julie.

     Na palcach Dave'a nie zostawało nic. Gdy mocniej skrobał bramę, na jego paznokciu pokazały się czerwone, prawie czarne kropki. Możliwe, że była to krew. Poza tym zewnątrz wszystko wyglądało normalnie.

     Za bramą ciągnął się wyłożony kostką granitową podjazd aż do garażu. Od bramki, ścieżka do drzwi. Oprócz niepielęgnowanej trawy i brudnych okien, wszystko wyglądało normalnie. Kto normalny, bałby się tego miejsca?     

     - Poczekaj, Julie. Podsadzę cię. - Zaproponował i złączył dłonie, żeby pomóc kobiecie przejść nad ogrodzeniem. Syknął z bólu, gdy kobieta wbiła mu obcas w dłoń. Cóż za delikatność.

     Gdy tylko kobieta nie męczyła dłoni Dave'a, mężczyzna podskoczył ze zdziwienia. Usłyszał szczekanie psa. Czyżby ktoś podrzucił jakiegoś kundla? Jacy ludzie są okrutni. Julie w ogóle nie zwróciła uwagę na ujadanie, czyżby go nie słyszała? Nie mogła być aż tak głucha. Rozejrzał się, drzwi się otworzyły. Uniósł brwi. Czyżby ktoś tu jednak mieszkał?

     Mimo naruszenia czyjeś prywatności, Julie zeszła na ziemię. Wyprostowała się i spojrzała na Dave'a. Uśmiechnięta. Dumna z siebie.

     Nie widziała otwartych drzwi? Nie widziała psa? Kundel zaczął biec w jej kierunku. Wybiegł z domu. Jak to możliwe? Przecież dopiero słyszał warczenie z zewnątrz.

     - Julie, uciekaj! - Chciał krzyknąć. Najwyraźniej jedynie poruszył ustami. Nie wydobył żadnego dźwięku. Słyszał tylko jak ogromny kundel odbija się od kostki, biegnąc na kobietę.

     Pierwszy raz w życiu poczuł strach. Przed jego oczami, Julie zaczęła otwierać usta, wyglądała jakby się darła. Wrzeszczała jak opętana. Nigdy nie sądził, że krew może tak trysnąć. Był w niej. Cały w czerwonej mazi.

     Drżała mu dolna warga, a pies mielił ciało kobiety. Prędkość z jaką poradził sobie z rozszarpaniem jej kości... Czuł się jakby był w jednej, z tych internetowych gierek na zręczność. Poruszysz się na złe pole, a tu nagle wyskakuje jakaś straszna twarz. Czuł, jakby takie coś zrobiono mu na żywo.

     Nie miał pojęcia, co to za głupi żart. Zrobiło mu się sucho w gardle. Potrzebował się napić. Kundel wciąż na niego patrzył. Obserwował go. Wyrywał mięso z ciała kobiety i oglądał, jak Dave nie może oderwać od tego wzroku.

     Blondyn był sparaliżowany. Potrzebował zatrzymać czas. Pomyśleć. Co się przed chwilą stało przed jego oczami. Analiza. Musiał zrozumieć, co zobaczył. Jeżeli TO zjadło Jamesa, to nie mieli nawet po co szukać kości. Jeśli TEN kundel jednym ruchem szczęk rozerwał ciało Julie, to Dave nie miał nawet po co przechodzić przez płot. Nie bez broni.

     Druga myśl. Ktoś musiał otworzyć drzwi. Był tego pewien, to nie pies zahaczył łapą o klamkę. Chwyciła ją czyjaś dłoń i posłała go na Julie. Jakaś osoba musiała wiedzieć, że będą przechodzić górą. Obserwowano ich? Ale skąd? Okna były zbyt brudne, żeby cokolwiek przez nie zobaczyć. A nawet jeśli ktoś stałby za oknem, byłby widoczny.

     Szczeknięcie. Dave drgnął. Patrzył na psa. Kompletnie zapomniał o obserwowaniu go. Kundel trzymał w pysku serce tej dziwki. Szczeknął, jakby specjalnie chciał pokazać, jak niszczy jej ostatni, nienaruszony organ. Zrobił to. Przegryzł nieruchome serce, z którego ciekła krew. W tym samym momencie Dave poczuł ucisk w klatce piersiowej.

     Trzymając dłoń na klacie, poczuł jak dziwna siła przyciska go do gruntu. Jakby w tym jednym miejscu grawitacja była silniejsza. Miał wrażenie, że słyszy jak krew płynie mu w żyłach.

     Gwizdnięcie. Coś się poruszyło. Pies warcząc jak oszalały wrócił do domu. A Dave już był pewny, widział rękę, jednak nie zauważył reszty ciała. Nie była to męska dłoń, należała do kobiety. Lub raczej dziewczyny. Prawdopodobnie nastolatki o jasnej cerze.

     Gdy drzwi zostały zamknięte, wszystko wróciło do normy. Blondyn znów słyszał odgłosy natury i mógł normalnie oddychać. Nie czuł już bólu. Nie zgadzało się tylko jedno, nie było tu Julie. Dokładnie widział plamę krwi, znajdującą się za bramą. O dziwo, nie była świeża. Wyglądała na zaschniętą.

     Poruszył lekko nogami, uświadamiając sobie, że nie wrósł w ziemię. Miał tylko brudne buty, co było dziwne. Nie było tu błota. Podszedł do bramki i usiadł, opierając się o mur. Jeśli będzie obserwował teren, tak jak on i Julie byli obserwowani, musiał w końcu coś zobaczyć. Był tego pewien.

          Było mu coraz cieplej, mimo że leżał na ziemi. Strącał co chwilę chodzące po nim mrówki i rozgniatał drażniące go pająki. Był tam już dobre parę godzin, zaczęło się ściemniać. Powoli żaden promyk nie przebijał się przez liście, niebo robiło się granatowe. Nie widział żadnych zwierząt, oprócz owadów. Ani razu nie usłyszał psa. Wyglądało na to, że nic nie poruszało się na terenie posiadłości. Nawet trawa wyglądała na nieruchomą. Jakby zatrzymał się czas.

     Blondyn od wielu godzin, znudzony jak nigdy, przejeżdżał palcami po brudnym metalu. Miał już całe dłonie brudne. W niektórych miejscach, zaczynały się tworzyć małe ranki. Nic tu nie było ciekawe. Miał ochotę zasnąć, był zmęczony. Siedział bezczynnie od czasu, gdy Julie została zabita.

     Nawet się nią nie przejął. Wręcz cieszył się, że już więcej nie zobaczy jej denerwującej twarzy. Że już nie będzie otwierała nóg przed każdym przechodniem. Dziwka. Tylko tak mógł o niej myśleć. Była tak zużyta, że nawet gdyby mu zapłaciła, nie skorzystałby z jej usług. Ścierwo.

     Zamknął oczy, było mu za gorąco. Ciężko oddychając, zastanawiał się, gdzie dokładnie zostawił auto. Musiał wracać, wziąć prysznic. Na spokojnie przeanalizować cały dzisiejszy dzień. Wrócić do pracy, sprawdzić papiery i... Przyjechać tutaj. Sprawdzić czy coś się zmieniło. Czy pojawi się kolejny śmiałek, by zginąć. Co za brednie.

     Musiał się napić i coś zjeść. Czuł, jak burczy mu w brzuchu. Od wczorajszego wieczora nie miał nic w ustach. Jedynie dzisiejsze dwa napoje przeszły mu przez przełyk. Gdyby dostał jakąś wskazówkę, od razu byłoby mu łatwiej wrócić do domu. Byłby pewniejszy, zrozumiałby chociaż jedną rzecz.

     - Jesteś głodny. - Usłyszał przyjemny głos w swojej głowie. Uśmiechnął się do siebie. Zaczyna się. Halucynacje. Może to dlatego, że powoli noc ochładzała teren? Różnica temperatur, dziwne zjawiska. Wszystko naraz.

     - A wyglądam, jakbym tryskał życiem? - Nie poruszył wargami. W myślach spytał sam siebie, przecierając twarz.   

     - Dziwny jesteś. - Dostał odpowiedź. Zaśmiał się. Przerwał od razu, gdy usłyszał ludzkie prychnięcie i trzask drzwi.

     Prawie zerwał się na równe nogi. Poruszył gwałtownie ręką i otworzył oczy. Drzwi rzeczywiście trzasnęły. Pod jego stopami leżał talerz z ryżem i kawałkami jakieś ryby. Przy nim szklanka z przeźroczystym płynem. Dostał jedzenie i wodę?

     Mógł otworzyć oczy. Był takim idiotą, że ich nie otworzył. Ktoś przed nim stał. Mieszkaniec tej posiadłości. Dlaczego nie słyszał trzasku bramy? Dlaczego usłyszał tylko drzwi? Przecież ta osoba stała przed nim. Mówiła do niego. Nie mógł wtedy otworzyć oczu. Jednak odpowiadał tylko w myślach...

     Przysunął talerz do twarzy i powąchał. Było ciepłe. Pachniało dobrze. Podniósł łyżkę i uważnie przyglądając się jedzeniu, spróbował. Może chciano go otruć. I tak nie miał nic przeciw. Wolał zostać otruty niż pożarty przez kundla. Przynajmniej wiedział, że mając truciznę we krwi, nie zostanie pożarty przez „to coś”.

     Nie był smakoszem, dlatego nie narzekał na ubogość dania. Wystarczało jednak, żeby był najedzony. Odsunął talerz i napił się. To było dziwne. Dostał jedzenie. Może powinien zostać dłużej? Poczekać, aż ta osoba wróci.

     Przez pierwsze chwile oglądał sztuciec, mając nadzieję, że jest na nim coś wygrawerowane. Na talerzu tak samo. Nic. Zwykłe przedmioty, jakie można kupić w każdym sklepie. Gdy nic nie mógł znaleźć, przełożył rzeczy przez bramę i zacisnął pięść nim ją cofnął.

     Samo przełożenie dłoni przez te pręty było niebezpieczne. Jednak nic się nie działo. Cofnął zaciśniętą pięść i zahaczył o bramkę. Tak jak podejrzewał. Nie dało się przez nią przejść, nie otwierając jej. Obrócił dłoń i wyciągnął ją. Westchnął cicho, zero śladów.

     Drgnął. Z przerażeniem spojrzał na swoją dłoń, każdy palec na wysokości paznokcia był czerwony jak od krwi. Odskoczył i opadł na plecy. Szybko zaczął wycierać dłoń koszulę. Szybko, chciał zobaczyć rany. Samo przełożenie kawałka ciało oznaczało poranienie? Przełknął głośno ślinę. Żadnej rany. Zero zadrapań.

     Musiał zawrócić, miał za dużo przywidzeń. Nie miał na sobie nawet śladów wytartej krwi. Był czysty. Nie było tu żadnej wątpliwości, to miejsce musiało przyprawiać ludzi o halucynacje. Sprawiali, że wszystko im się przywidziało. On teraz zawracając, zostawi leżącą niedaleko Julie.

     Nie umrze, wróci po nią jutro. Jeden dzień jej nie zaszkodzi. Poprzednicy pewnie nigdy nie wracali. On się nie bał. Potrzebował pomyśleć. Przestać żyć w tym momencie chwilą, tylko pójść, odpocząć i wrócić.

     Wstał i odszedł. Obracając się za siebie. Nie było w tym domu nic dziwnego. Zero morderstw. Był tego pewien. Duszne powietrze i atmosfera przyprawiała ludzi o halucynacje. Była to po prostu posiadłość w środku lasu.