JustPaste.it

Trochę Życiowej Poezji

Ilu z nas ma styczność z poezją? Ilu z nas zastanawia się, jak dużo ma nam do przekazania? Ofiaruję Wam kilka rozmyślań mojego autorstwa, zapraszam do analizy i refleksji.

Ilu z nas ma styczność z poezją? Ilu z nas zastanawia się, jak dużo ma nam do przekazania? Ofiaruję Wam kilka rozmyślań mojego autorstwa, zapraszam do analizy i refleksji.

 

Czymże jest dla Was poezja? Dla mnie, jest to moment spotkania ze słowem ducha oraz serca. A co najlepiej do nas przemawia, jeżeli nie właśnie te głębokie wartości ukryte gdzieś za plagą kłamstwa, hipokryzji i oszustwa? Przelewam często swoje myśli i serce na papier. Dziś chciałbym się z tym podzielić drodzy "Eiobowiczanie" jednocześnie zachęcając do głębokiej refleksji nad ową twórczością - czyli refleksji nad życiem, oraz samym sobą. 

Niektóre dotyczą moich osobistych przeżyć, aczkolwiek dla chcącego nic trudnego - znajdziecie sens, przesłanie i coś dla siebie.


Kiedyś się obudzisz

1. Znów płonę po części ujęty przez świt 
Choć pozornie ogień studzi nasze sentymenty 
Kiedyś się obudzisz, a ja znów będę dumny 
Noc nie daje nam stłumić naszych wspólnych snów i 

Z prądem odpływają statki, a ja tylko patrzę 
Może dogonisz wiatr nim maszt upadnie 
Lecz najpierw długim haustem skradnę Ci powietrze 
Kiedyś się obudzisz, a ja znów zasnę wbrew 

Wrę przekarmiony przez głodny doznań umysł 
Pozornie nasycony lecz duchowo pusty 
Kiedyś się obudzisz, nie pytaj mnie o przyczynę 
Nie mogę nic mówić gdy sumienia spowiły ciszę 

Odrzuc niepewność w zamku obłędu znajdź kluczyk 
Gdzie bytem w niebycie jest życie w próżni 
Ucisk uczuciem kryje w sobie wicher skaz i prawd 
Kiedyś się obudzę i już nie skruszy mnie brzask dnia 

2. Spojrzenia bledną w akcie ślepych objęć
Wiem na pewno, że pomyliliśmy rolę 
Kiedyś się obudzisz, to jak karty przekletych 
Nic nie narodzi się w talii martwych obietnic 

Kolory blakną na wznak tysiąca portretów 
Szkoda że każda twarz to tylko jedna z wielu 
Prawdziwa znika dziś w szeregu zbędnych genów 
Kiedyś się obudzisz, ujrzysz wstyd na zdjęciu 

Byłem tu na przekór tempu, żałuję, pamiętaj 
Parę dobrych momentów nie gwarantuje szczęścia 
Kiedyś się obudzisz, w kolejną noc nieprzespaną 
A ja będę cicho nucił, że nigdy nie było warto 

Niczym wieki bal a my jak ziarenka w tlumie 
Nie pytaj czemu tam widziałem jedynie Twój uśmiech 
Nigdy już nie wrócę, no dalej, pozwól mi odejść 
Kiedyś się obudzę i zadrwię w szale z tych spojrzeń

SAMOTNOŚĆ (SPACER PRZEKLĘTYCH)

To paradoks przeklętych gdy w uszach tętni ten szczyt
Spalonych treści w percepcji nieugiętych w pamięci
Odeszli wszyscy jeńcy klepsydr by na szali agonii
W samotności napoić żywioły spragnionych

Tylko ja i oni gdzieś na krańcu bariery
Stłumionych do woli naszych tańców i przeżyć
Ona daje odpowiedzi nawet gry wiara wytępi
Ostrza ufnych nadziei, to spacer przeklętych

Upadamy często w pełni nieświadomi założeń
W których człowiek to obiekt a nie wieszcz w horrorze
Dążeń do ideału gdzie Bóg to zaledwie zbiór opcji
Chcesz wypatruj celu wśród przeklętych niewiadomych

Może dogonisz kiedyś tęczę nim serce skradnie barwy
Twoje oblicze to wnętrze pełne szarych twarzy
Samotność daje nadzieję, choć właściwie ją odbiera
Lecz tylko ona kocha wiernie - nawet gdy umierasz

EPITAFIUM (wieloliniowość interpretacji: miłość, nadzieja, wiara)


1. Malowała piękny obraz, kształt złotej mozaiki

Ludzka geometria doznań - sinusoida myśli

Mogłem ufać chwili, patrzeć na nią jak posąg

Powiedz co daje siły zmieniać los z taką ochotą

 

Biorę pod uwagę honor, odrzucone ambicje

Powiedz, że to nie horror w którym gubię wyjście

Daj klucz i prowadź mnie gdzieś z dala od niej

Bo już nie uwierzę w słowa uwiazane w teorie

 

To nie koniec, wszystko wraca, budzi się znów

Wieczna rywalizacja – bumerang ludzkich błędów

Miałem dość jak wielu bez celu skacze w ogień

Palę stos kart w milczeniu, czasem łatwiej odejść

 

I powiedz, że tak nie mogę, nie powrócę nigdy

W nawale wspomnień, skreślam Cię z mojej listy

Mówili wieczna miłość, ale czasem nieszczęśliwa

Widząc to wszystko pragnę zawsze sam oddychać

 

REF. Ufam że już niebawem na końcu swojej drogi

Znajdę próg i stanę przed nim w pełni gotowy

I przekroczę go sam bez pomocy Twoich dłoni

To nie może być czar co pryska w doli  fobii

 

2. No patrz w moje oczy, co czujesz, tylko wstręt?

To fakt że tonacy nie jest wart już wielu łez

Kiedyś dałaś mi sens dziś suma chwil jest zerem

Dlaczego kiedy idę Ty odrzucasz moją rękę?

 

Stale nie wiem, wszystko miało kiedyś barwę

Im dalej tym ciemniej a mi brakuje farbek

Rozdrapuje więc ranę krwią zapisuje zwrotki

Testament spiszę we śnie, bo wstyd nawet w nocy

 

Zagubiony... dlaczego mówisz wina charakteru

Egoizm? To tylko pewność bytu swoich celów

Jestem jednym z wielu wiecznie wytykany palcem

Nie wiem czemu we mnie zawsze  znajdujesz ofiarę

 

Powiesz takie życie, czas stale biegnie do przodu

Wiedz że dla mnie stoi i nie zmienia swych wyroków

Dziś dam sobie spokój, wystarczy lina, sufit, stół

Nie płacz, proszę odpuść, to był Twój wybór...

PUSTE WNIOSKI

1. Wolisz by serce skryło wszystkie tajemnice
Ale Twoje oczy mówią więcej niż chcesz widzieć
Ciszej, lepiej zapomnieć, to tylko teorie
Zgubione w formie niemych postanowień, wspomnień


Proszę, za długo czekam na ten moment, straszny
Usiądź koło mnie weź kartki zapisz dziś ostatni
Testament martwy wyblakkły przez deszcze
Przeznaczeń i streszczeń na wietrze rozbitych tętnem

Nieszczęść, pojęcie względne, ale daj mi pergamin
A zapisze stany upadłych do granic na fali
Wygnanych przez zawiść dla nich zostawiam ostatni kamień
By w talii umarłych zostali wyryci przez atrament

Na zawsze w parze a w kontraście ze światem
Ołtarze pełne następstw zabłąkanych w czasie
Czy to tylko marne tańce w fazie czarnego księżyca
Jutro wstanę rankiem, a powtórzę tę noc z dzisiaj

2. W tym szale namalowane nasze białe twarze
Zadarte przez bagnet pustych wrażeń
By w zaparte nachalnie szukać ról w karnawale
Pokolenie pionków chcących stać się graczem

Zlepiam wartości ujeć kliszy, patrzę na ich skowyt
Więc się nie dziw, że tej nocy znów kleją mi się oczy
W ryzach bezsenności czuję tupet gorzkich godzin
A Ty i tak powiesz, że to marny wybuch złości

Puste wnioski, mam dość ich, patrz w skroń mi
Wolisz strzelić raz by rozwiać wszelkie wątpliwości?
Może się zastanowisz, proszę daj chwile wytchnienia
Cechuje nas ślepy pościg niemych rachunków sumienia

Wydaj rokaz teraz, albo milcz już na wieki
Pusta scena nigdy nie odrodzi złotych idei
By wśród portretów odmienić ich odbicia w lustrach
Bym nigdy nie mógł mówić, acta est fabula

ILUZJA

1. Chcę odnaleźć siebie, zyskać jeszcze kilka godzin

Lecz to jak szukanie skrawka pośród marnych kserokopii

Czasem myślę czy trafiłem tu jedynie przez przypadek

Choć nie wiem kim jestem sądzę że znam się doskonale

 

Zadaje pytanie gdy wypełniając kartkę czuję natchnienie

Czy to co daję siłę, wiarę mogę nazwać talentem?

Czy to coś więcej? Spójrz mi w oczy i zmierz z prawdą

Czy to czym żyję jeszcze ma jakąkolwiek wartość?

 

W tym świecie nawet miłość posiada wiele znaczeń

Możesz kochać lub udawać że to naprawde ważne

Tymczasem jutrznia zaciera paletę chłodem

Malujesz swój świat, czyj pędzel biorąc w dłonie?

 

Mówisz że masz pojęcie co dla Ciebie najlepsze

Szkoda że będąc na dnie prosisz bym podał rękę

Nawet te słowa z pozoru nie są takie oczywiste

Iluzja to jedna z chorób z którą bije się do dziś dzień



2. Zbite z tropu przepowiednie w kielichu ze zdartych skrzydeł

Martwe wizje trwonią ciszę i chyba zwątpiłem

Czynię znak krzyża czy też gardzę krzyżem ?

Odpowiedź jest bliska nas, lecz nie zmienię się na czas

 

W rytmie, drżąca ręka, tętent pustych okien

Uchylam je, lecz zbyt póżno na oddech

Między nami krople, układam głowę przy Tobie

I choć wątpię, wiem, że koniec jest kolejnym początkiem

 

W żargonie jestem Bogiem, mało we mnie człowieka

Jak w jednej osobie, a setki twarzy w powiekach

Wbij we mnie spojrzenie bym już zapamiętał

Budząc się na czas gdy krew z ran spłynie na nas

 

Ta sama wyobraźnia choć blednie we mnie

Szansa na lepsze, powiedz, że nie muszę ciepieć więcej

To wszystko wepchnięte w tak chory majestat

Moje paradoksalne zwątpienie - czy wieczność jest wieczna

 

PRZEKLĘTA MIŁOŚĆ

Każdy dzień spędzał z nią by o brzasku ujrzeć świt

Rankiem gdzieś spojrzał w głąb kilku martwych chwil

Dziś drwi z niego los w tańcu przeklętych liczb

Dwudziesty, pierwsza noc i ostatni wspólny litr

 

Krwi przelanej w sercach, pompa uczuć i zalet

Danse macabre, nagle taniec staje w ogniu slepych zaklęć

Wprawdzie efekt nagłych zdarzeń pobudza wyobraźnię

Lecz na zawsze w morzu bajek utopi magię pragnień

 

Poniekąd nic dziwnego leczy gdy wstał wtedy rano

Jego echo pieśnią barw wymalowało szarość

Liczy na piękno że odbije w oczach strumień złotych łez

Dziś na pewno pozostanie tylko blady uśmiech, wstręt

 

Dobrze wie że czasem cel zabija przypadek

Tym razem też tradycji balet, nie było inaczej

Gdy wrócił rankiem trzymała w dłoniach jakąś kartkę

Wtedy wtulił się w ramiona... zmarłej ukochanej

 

2. Jak obdarty ze źrenic wierny aż do śmierci

Tak ślepy ufny dumny splata uczucia w piosenki

Dźwięki godne pamięci zliczone w szarych nutach

Tak trudna symfonia grana przy zdartych strunach

 

Znów odgarnia jej włosy, światło pada na policzek

Znów przeprasza że tej nocy pozostawił jej te bliznę

Całuje tak niewinnie scena niczym z horroru

Gdy obleka w usta zimne wargi, bez powodu

 

Oplata rękami w talii, usłany różami aksamit

Dziś czarny a odwagi nie starczy by wszystkie stłamsić

I zbawić od skazy które skryły w nim światło

Ranny lecz pewny tego że kiedyś było warto

 

Bierze kartkę w dłonie doskonale znając koniec

Pasmo zmartwień zgaśnie może przed zachodem

Oddaje się prośbie ostatniej odddanej na niej

Nóż w dłonie, czyta w trakcie: "na zawsze razem"

LEK

Rzucasz i mówisz bierz, poczujesz się lepiej, proszę
Daj mi ten cholerny lek, może zyskasz ze dwie noce
Potem ułożę głowę przy Tobie powiem, że umieram
A Ty bezczelnie skłamiesz, że jeszcze nie teraz

Nadzieja? W cuda nie wierzę od wczoraj
Moja dusza jest zbyt cenna by sprzedać ją za słowa
Puste na domiar, wiesz w co ufam tak naprawdę?
W Twoje ramiona, które w zasadzie są martwe

Czasem tańczę z wiatrem, który spycha na dno, dusi
Czemu zawsze wieje w twarz zanim zdążę ją obrócić?
Minuta w zegarze kruszy trwale fundamenty
Które zbudowałem dawniej, szukając odpowiedzi


Nadzieja dała mi cennik, płać bólem za złudzenie
Zaglądała do kieszeni, ona zawsze chciała więcej
Weź tę rękę, błagam, to nieugięta bariera
Chcesz powiedzieć ‘wracaj”, ja żyje sam i tak umieram

Zapraszam wszystkich do dyskusji w komentarzach.
@ WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE