JustPaste.it

Zemsta byłej i nieboszczyk na ślubie

Stojąc face to face z korpulentną sekretarką w kancelarii parafialnej, zderzyłam się – jak mi się wtedy wydawało – z żywą masą nieczułej biurokracji.

Stojąc face to face z korpulentną sekretarką w kancelarii parafialnej, zderzyłam się – jak mi się wtedy wydawało – z żywą masą nieczułej biurokracji.

 

Przed zawarciem sakramentu małżeństwa należy przedstawić księdzu akty chrztu narzeczonych. Ponieważ mój ówczesny narzeczony nie miał do tego ani głowy, ani czasu, ani najprawdopodobniej chęci – wybrałam się do parafii w której został ochrzczony z zamiarem szybkiego załatwienia sprawy. Sprawa okazała się zarówno nie taka szybka jak i nie taka prosta do załatwienia.

Stojąc face to face z korpulentną sekretarką w kancelarii parafialnej, zderzyłam się – jak mi się wtedy wydawało – z żywą masą nieczułej biurokracji. Wręczyłam jej upoważnienie wymalowane własnoręcznie przez mojego przyszłego małżonka, a nieczuła biurokracja ze stoickim spokojem mówi:

- Ale to nie wystarczy. Dowód osobisty narzeczonego potrzebuję widzieć.

Poczułam pierwsze uderzenia gorąca do głowy, ale z miłym uśmiechem zagajam:

- Nie mam jego dowodu, z tak daleka przyjechałam, może dałoby się jakoś ominąć ten punkt programu?

W myślach już fuczałam: „Po co dowód osobisty??? Przecież to wyjęcie aktu chrztu, a nie miliona z konta bankowego!”

- Bez dowodu nie wydam – informuje mnie bez mrugnięcia okiem nieczuła biurokracja.

Już nabierałam powietrza w płuca, żeby powiedzieć co o tym wszystkim myślę, gdy biurokracja, zmieniając ton głosu na nieco łagodniejszy, kontynuuje:

- Proszę pani! Jakby pani wiedziała co ludzie potrafią wyczyniać, jakby pani wiedziała co ja przeszłam, gdy zaczynałam tu pracę, to pani by zrozumiała dlaczego bez dowodu nie wydam żadnego dokumentu.

Podniosłam wysoko brwi na znak, że nieco mnie zainteresowało co ludzie w kancelarii parafialnej potrafią wyczyniać.

- To było na początku lat 80-tych. Naiwna jeszcze byłam, ludziom wierzyłam. I przyszła tu taka jedna – narzeczona – i mówi, że namyślili się z narzeczonym i chcą ślub o miesiąc przesunąć. No więc ja – naiwna jeszcze wtedy byłam – zmieniłam im tą datę ślubu z czerwca na lipiec. I niech sobie pani wyobrazi w pewną czerwcową sobotę przed kościół państwo młodzi i ponad stu gości przyjeżdża. Kościół zamknięty, kancelaria zamknięta, nikt o żadnym ślubie nie wie. Kościelny do mnie dzwoni na telefon domowy – bo wie pani, wtedy jeszcze telefonów komórkowych nie było – że przed kościołem weselnicy czekają. I wie pani co się okazało? To żadna narzeczona wtedy ze mną nie rozmawiała, tylko była dziewczyna narzeczonego takie świństwo im wykręciła!

Historia mi się spodobała, nie powiem, więc pytam jak się to skończyło.

- No na szczęście na szybko księdza znaleźliśmy, kościół otworzyliśmy i ślub się odbył. Ale co ja wtedy pani przeżyłam, co ja przeżyłam…

Nie drążyłam dalej dziury w brzuchu biurokracji, która przybrała bardziej ludzki wygląd i powiedziałam, że w takim razie pokażę się u niej z dowodem narzeczonego.

Historię opowiedziałam później przyszłej teściowej, a ona na to:

- To w tym kościele (dodam tylko, że to duży kościół w Krakowie – przyp. aut.) to więcej takich historyjek im się zdarzało. Bo jak ja wychodziłam za mąż, to ustaliłam w kancelarii, że ksiądz nam udzieli ślubu w bocznej kapliczce, bo nie chcieliśmy w tym ogromnym gmachu. I tak szczęśliwi, roześmiani wbiegamy prawie na skrzydłach do kapliczki, a tam przed ołtarzem trumna z nieboszczykiem kwitnie.

Dzień ślubu to jeden z najważniejszych chwil w życiu i początek nowej drogi życiowej. Dobrze by było by na tym początku nie potykać się ani o zazdrosną byłą dziewczynę, ani o nieboszczyka w trumnie.