JustPaste.it

Quo vadis?

Klerykalizacja Polski dokonywała się przez ponad dwadzieścia lat. Społeczeństwo biernie się temu przyglądało, chociaż skutki można było przewidzieć.

Zauważyłam ostatnio sporo artykułów antyklerykalnych, poruszających nawet te tematy, które do niedawna były tematami tabu. Okazuje się, że i w polskich serwisach można teraz znaleźć niepochlebną ocenę pontyfikatu Jana Pawła 2 czy informacje o grzechach i grzeszkach naszych rodzimych hierarchów. Można pisać o tuszowaniu pedofilii i podważać kościelne przywileje. Można ubolewać z powodu działalności Komisji Majątkowej czy analizować konsekwencje podpisania Konkordatu. Wystarczy poczytać komentarze pod jakimkolwiek artykułem poruszającym okołokościelne tematy. Powszechne oburzenie na kler i polityków włażących mu w wiadome miejsce.

 

Tylko czy mamy prawo aż tak się oburzać? Pomstowanie na chciwość i hipokryzję kościelnych urzędników na nic się nie zdadzą, jeżeli nie zastanowimy się, jak doszło do takiej sytuacji.

 

Klerykalizacja Polski dokonywała się przez ponad dwadzieścia lat. Społeczeństwo biernie się temu przyglądało, chociaż skutki można było przewidzieć. Jak Kościół zdołał aż tak mocno i na tak długo zapewnić sobie powszechne niemal wsparcie?

 

W jednym z ostatnich artykułów wspomniałam o próżności. Własnej. Ale uważam ją za najbardziej pospolitą ludzka cechę. To próżność motywuje do działań, które mają nas wyróżnić spośród innych. Chcemy być lepsi. To normalne i może stanowić konstruktywny bodziec, pod pewnymi jednak warunkami. Ludzi genialnych jest bardzo mało. Pozostali, aby się wybić, muszą niestety solidnie się do tego przyłożyć.

 

Próżność i chęć pójścia na skróty stanowią bardzo podatny grunt dla wszelkiego rodzaju działań marketingowych. Wystarczy spojrzeć na reklamy. Czy musimy stosować dietę i katować się ćwiczeniami, by mieć wysmukłą figurę? Nie, wystarczy zakupić cudowny specyfik. Reklamy adresowane są w większości do kobiet, bo to one z reguły zarządzają domowymi budżetami. I w niejednej reklamie kobieta uciera nosa gapowatemu facetowi. Jest mądrzejsza, bo stosuje reklamowany produkt.

 

W gruncie rzeczy to dosyć prosta zasada. I skutecznie zastosował ją wobec Polaków Kościół. Oferowanym produktem była LEPSZOŚĆ. Bezwysiłkowa  i automatyczna. Hasło „Wkraczamy z nową moralnością do Europy” dzisiaj brzmi niemal żenująco, ale kiedyś wygłaszano je z dumą. Bo wiadomo było, że moralność katolicka jest tą najlepszą a nie-katolik występował w roli reklamowej gapy. Ochoczo sięgnęliśmy po czapkę z pawim piórem.  

 

Kościół zawsze dążył i dąży do dwóch celów: władzy i pieniędzy, które zresztą są ze sobą ściśle związane. Nie ma możliwości formalnego udziału we władzy w państwie demokratycznym, jako, że oficjalnie nie jest instytucją polityczną. Jedynym sposobem było sterowanie za pośrednictwem spolegliwego społeczeństwa. I ta spolegliwość, a nie Episkopat czy politycy, stanowiła fundament klerykalizacji. Skorzystał na niej nie tylko Kościół. Mnóstwo osób zbudowało wokół niej swoje kariery. Nie mam na myśli wyłącznie polityków.

 

Inna sprawa, że proces ten obnażył kościelne dążenia i Polacy zaczynają po tych ponad dwudziestu latach budzić się z ręką w mało szlachetnym naczyniu.

 

Pluralizm światopoglądowy zaczyna wypierać następną jedyną słuszną ideologię, którą daliśmy sobie wcisnąć. Wystarczy zrobić przegląd partii w sejmie. Kiedyś ZChN, Liga Polskich Rodzin, dzisiaj Palikot. To znamienne, bo lubimy popadać z jednej skrajności w drugą. Potrzebę wyraźnego zaakcentowania zwrotu najlepiej zaspokoiła właśnie formacja, która przebojem zdobyła poparcie wyborców dzięki wyrazistemu antyklerykalizmowi i zagospodarowaniu wyborczego potencjału tkwiącego w mniejszościach (homoseksualiści, feministki).

 

Skłonność do skrajności motywuje niektórych do radykalnych postulatów, takich, jak delegalizacja Kościoła katolickiego. Byłoby to wylewanie dziecka z kąpielą. Skrajności nie są dobrym drogowskazem. Kościoły i związki wyznaniowe maja prawo istnieć w publicznej przestrzeni. Uzdrowić natomiast trzeba ich relacje z państwem, zwłaszcza w kwestii finansów. Z drugiej strony klerykałowie podają przykład chociażby kościoła anglikańskiego, który jest finansowany przez państwo. To przykład chybiony. Istnieje bowiem zasadnicza różnica. Mówiąc bez ogródek, kościół anglikański nie płaci watykańskiego haraczu. Jego głową jest brytyjska królowa.

 

Przed nami długa droga, zakładając, że większość społeczeństwa chce żyć w państwie demokratycznym. Obyśmy jej nie wydłużali, schylając się po kolejne czapki z pawimi piórami.

 

 

 

Alicja Minicka

 

http://mysli-o-ludziach.blog.onet.pl